Anna Romaniuk: Obserwuję, uczestniczę, pamiętam
Łukasz Szopa, Kawa w samo południe. Opowiadania bośniackie, Wydawnictwo Forma
Łukasz Szopa to Polak od lat mieszkający zagranicą, najpierw w Austrii, potem w Niemczech, którego niespokojny duch zawiódł do Bośni-Hercegowiny w niespokojnych dla tego kraju czasach. O tym okresie jego życia i o wspomnianym niepokoju traktuje właśnie dziesięć autobiograficznych (narrator nosi to samo nazwisko i ma ten sam życiorys) opowiadań zamieszczonych w zbiorze „Kawa w samo południe. Opowiadania bośniackie.
Bohatera i narratora opowiadań od ich autora dzieli ponad dziesięć lat. To dużo i mało. Inne są percepcja rzeczywistości i bagaż doświadczeń dwudziestolatka a inne trzydziestolatka. Łukasz Szopa-autor nie „poprawia” Łukasza Szopy-bohatera, nie dopisuje mu niczego i niczego nie wykreśla, nawet jeśli ten młodszy wydaje się niekiedy pretensjonalny czy irytujący. Autor daje mu prawo do bycia takim, jakim był wówczas. Jest w tej sytuacji ukryta pewna podwójność. Z jednej strony Szopa-autor ogląda Szopę-bohatera „laboratoryjnie”, wówczas ów brak ingerencji potraktować należy jako chęć zdystansowania się, poddania chłodnemu osądowi. Przypomina to także oglądanie starych fotografii, na których widzimy siebie i siebie nie widzimy, ostrożnie przykładając swój dawny i obecny wizerunek, porównujemy i rozważamy, ile pozostało z dawnego „ja”, jego planów i marzeń. Z drugiej strony, pomimo dystansu autora wobec bohatera, trudno nie dostrzec w tym przywołaniu doświadczeń sprzed dekady sentymentu i tęsknoty za młodzieńczym okresem Sturm und Drang. Może zatem to dystans pozorny lub wręcz próba zanegowania istnienia owego naturalnego dystansu, jaki między „wczoraj” a „dziś” zbudował czas. Otwarta autobiograficzność byłaby więc próbą cofnięcia zegara, wejścia w rolę sprzed lat.
Opowiadania Szopy są przede wszystkim o ludziach: o nim samym, o jego przyjaciołach z Bośni-Hercegowiny, o tych, z którymi zetknął się jedynie przelotnie i tych, którzy na dłużej zagościli w jego życiu. Ich portrety, niekiedy precyzyjne, innym razem ledwie nakreślone, to soczewka, w której pokazana jest skomplikowana tuż powojenna rzeczywistość drugiej połowy lat 90. Wojna, jeśli zostaje przywołana, to również przez pryzmat indywidualnych losów, pojedynczych zdarzeń, subiektywnych sądów. Autor „Kawy w samo południe” nie szafuje ocenami, nie dzieli napotykanych ludzi z góry na „dobrych” i „złych”. Nacisk kładzie zdecydowanie na pokazanie absurdalności sytuacji, w której ludzie żyjący wcześniej w bliskości (rodzinnej, sąsiedzkiej) zostają wrogami. Łukasz Szopa w swoich opowiadaniach pokazuje, jak po traumie bratobójczej wojny ci ludzie, jej ofiary, usiłują powrócić do normalności.
Stąd również obecność narratora w Bośni-Hercegowinie – prowadzi on projekty kulturalne w zamierzeniu łączące zerwane relacje między młodymi artystami reprezentującymi obie strony wojennego konfliktu. Narrator opowiadań należy do świata przedstawionego, można odnieść wręcz wrażenie, że jest jego głównym ośrodkiem nawiązując kontakty, poznając kolejne osoby i podtrzymując znajomości. Z drugiej strony, jak sam kilkakrotnie podkreśla, jest z zewnątrz („<Polak>, <trudno go jednoznacznie zakwalifikować po czyjej jest stronie>”). Poza tym „na zewnątrz” pozostaje jako pisarz, poddając elementy otaczającej go rzeczywistość szczegółowej obserwacji. A zarazem nie znaczy to, że jego obserwacja jest wolna od emocji. Bynajmniej. Narrator opowiadań usiłuje wczuć się w sytuację swych bośniackich rówieśników, nie lituje się nad nimi, ale stara się być z nimi naprawdę. Socjologia podobną sytuację określa mianem obserwacji uczestniczącej: badacz, chcąc dokładniej poznać przedmiot badania, np. wybraną grupę ludzi, musi na okres badania zostać członkiem grupy na zasadach w niej obowiązujących, by lepiej te zasady poznać i zrozumieć, a potem móc obserwacje efektywniej badawczo wykorzystać. Wydaje się, że tak właśnie jest w przypadku narratora.
I choć godne pochwały są jego empatia i zaangażowanie, to ma się również uczucie pewnej dwuznaczności tej sytuacji, jakby opisanie tych ludzi, przytoczenie ważnych rozmów z nimi, napisanie o ich tragediach, było popełnianą niedyskrecją, ich uprzedmiotowieniem jako materiałem do książki. Zwłaszcza kiedy w jednym z opowiadań Szopa-narrator po raz kolejny, ostatni, powraca do Bośni-Hercegowiny z uczuciem pewnej niechęci i wypalenia (o czym zresztą otwarcie pisze), swego rodzaju znudzenia. Jakby dalsza obserwacja uczestnicząca była mu już właściwie do niczego nie potrzebna, nic jemu osobiście nie miała przynieść, niczego w ocenie i oglądzie sytuacji zmienić. Oczywiście ten śmieszny zarzut „okradania” i „wykorzystywania” życia na potrzeby sztuki można stawiać wszystkim artystom.
Opowiadania zebrane w omawianym tomie niekiedy urywają się niespodziewanie. Selektywność, jaką zastosował Szopa w doborze „materiału” (i której sygnałem są chociażby pozostawione w tekście wielokropki), przydaje wagi fragmentom rozmów, czyimś opowieściom, widokowi za oknem autobusu. Przez sam fakt autorskiego wyboru stają się istotne, a na pewno ów wybór jest znakiem, że są ważne dla autora. A to, że niekiedy niespodziewane urwanie opowieści jakby w połowie może irytować czytelnika, zapisać należy w tym przypadku na plus jako dowód, że Łukaszowi Szopie udało się skutecznie zaciekawić, „wciągnąć” czytelnika. Warto też zaznaczyć, że nie każda proza autobiograficzna jest interesująca, bo nie każdy autor jest interesujący na tyle, by czytelnik chciał wejść z nim w bliższą lekturową relację. W literackim alter ego Szopy jest to „coś”, co wzbudza sympatię dla inteligentnego młodego poety szukającego własnego pomysłu na życie, jest coś, co pozwala roześmiać się nad jego młodzieńczymi słabostkami („wino, kobiety i śpiew”), co każe przejąć się, gdy dzieje się źle (echem wojennym są dramaty wciąż jeszcze spotykające bohaterów opowiadań), i cieszyć się, gdy dzieje się dobrze (kiedy udaje się ponownie spotkać i pomilczeć razem).
Proza Łukasza Szopy ma w sobie chropowatość pospiesznych dziennikowych zapisków czy reporterskich notatek, robionych by zapamiętać i nie przeoczyć. Niekiedy ta próba uchwycenia chwili odbija się na stylu języka używanego przez autora „Kawy w samo południe” i nieco ekscentrycznej polszczyźnie. Bywa, że czytelnik ma poważne wątpliwości co do zasadności użytego sformułowania czy wyrazu (zwłaszcza w przypadku zakodowanych już w polszczyźnie, także potocznej, związków wyrazowych). Dosyć często również zdarza się nagromadzenie w jednym ciągu wyrazów synonimicznych, co sprawia wrażenie, jakby autor nie mógł zdecydować się, który wyraz będzie najlepiej pasował i przesuwał ciężar decyzji na czytelnika. Nie wiadomo, czy winą za stylistyczne i gramatyczne niedopatrzenia obarczyć autora czy też redaktora tomu.
Zastanawia tytuł tomu opowiadań bośniackich Szopy. Kawę w samo południe pija się, by podtrzymać poranną aktywność i zmobilizować się do dalszej pracy. To również pauza w codziennej krzątaninie, to czas na zebranie myśli – „już” podsumowanie i „jeszcze” planowanie. Kawa w samo południe swą gorącą goryczą wyostrza widzenie i intensyfikuje wrażenia. To rytuał na krawędzi sacrum i profanum, godny szczegółowego opisania tak, jak to czyni Łukasz Szopa: „[Babcia] przygotowuje kawę. Dzisiaj dokładniej jej się przyglądam, jej ruchom, krokom, kolejności poczynań, począwszy od tego, jak otwiera szafkę, gdzie są džezwy na kawę, po kierunek linii jej kroków od zlewu do pieca, już z džezwą w 2/3 pełną wody, potem jak stawia garnuszek na palniku, i w końcu ruch, którym pewnie – wyzwalając drobny, lecz pewny dźwięk <klik> – włącza piec. I odchodzi na swoją wersalkę, na której zresztą spędza większość swojego czasu… Gdy woda bulgocze, przelewa ją do drugiej džezwy, tej z kawą, miesza, stawia ten z kolei na ogniu, aż kawa zagotuje się, zaparzy, aż do momentu unoszenia się jasnobrązowej pianki… W końcu wyciąga malutkie filiżaneczki (te same co wtedy, gdy byłem tu pierwszy raz), do tego malutkie łyżeczki, leje kawę, wpierw <zdejmując> z jej powierzchni i <kładąc> do filiżanek ową piankę. Kawa mocna, dobra”.
Łukasz Szopa w tomie opowiadań bośniackich przywołuje okres życia, który, jak się wydaje, był dla niego właśnie jak kawa w samo południe.