18 wrz

Aleksandra Słowik: O czterech (nie)pokojach i miejscu pod lasem

Barbara Janas-Dudek, Zakład pracy chronionej. Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”, Szczecin 2012.

Mam przed sobą dość pokaźnej grubości książkę poetycką Barbary Janas-Dudek. Składa się na nią: monodram oparty na wierszach, w drugiej części same wiersze z monodramu oraz inne, z monodramem związane pośrednio, a na koniec zbiór prac Macieja Woltmana, który zajął się opracowaniem graficznym dzieła.

Na początek warto przyjrzeć się wstępowi do tomiku pióra Karola Samsela. Tenże poeta i krytyk literacki pisze: „Zakład jest książką o kobietach; mówiąc precyzyjniej o alegoriach kobiet. Więcej: o wykorzystaniu kobiet przez alegorie”. To cenna uwaga. Alegoryczność postaci podkreśla już pierwsza część książki zapisana w formie monodramu. Pokazuje z bolesnym spokojem kobiece postacie zaklęte w czterech schematach jak w czterech kadrach filmu. Scena, na niej odrębne pola: Stanowisko Montażowe – Matka, Stanowisko Półproduktu – Uwodzicielka, Stanowisko Kontroli Jakości – Zakład Psychiatryczny i Stanowisko Wyrobów Gotowych – Urzeczowienie.

A więc matka i jej dzieci. „Mam syna jeża / i córkę z piasku / matka po pierwsze / drugie i trzecie (*** stojąc czy może leżąc…). Syn, który zbiera i suszy liście, ma niezgrabne ręce i płacze. Często choruje, trafia do szpitala, a Matka wtedy pisze: „nie ma cię przy mnie, a ja dalej wybiegam / nie wybiegam z domu na powitanie / parzę kawę i parzę sobie ręce” (synowi). I córka, która

bała się ludzi, dlatego wyciągała ręce do każdego,
wchodziła na kolana, sporadycznie budziła się w nocy,

by sprawdzić czy jest obok ta, której uczyła się od nowa.
(…) Na dobre wprowadziła się jesienią
po wiosennych krzykach i letnim niejedzeniu
odrzuciła piąstki jak liście, nauczyła się łapać spódnice
(Odrzeczowienie – nauka chodzenia, przynależność)

Z tych rodzicielskich, opiekuńczych skojarzeń wypływa inny ślad dziecka w matce: „powyrastałam z sukienek (…) / pamiętasz mamo, haft spływał do kolan / (…) aż dom przyszedł do nas. w stłuczonym kolanie / nie było krzywdy tylko huśtawka w głowie / czerwona pętelka” (oleandry). Gorzka ta alegoryczność oraz jej powiązania. Lecz to tylko wstęp do opowieści, bo oto pojawia się Uwodzicielka wyrastająca z dziecka: „dokąd mała dziewczynko, / u progu nasturcji uchylony sad. / biodra kołyszą szczelność płci” (pończochy). Tężeje, napina się kobieca postać, gdy w scenie drugiej poetka pisze: „suka, której nie można się oprzeć / jest rozcięta pomiędzy czernią a ustami / wina rocznik 76” (a pan się oparł o ramię). Dokąd doprowadzą bohaterkę monodramatu poszukiwania nowych wyjść i rozwiązań? Czy jest jakaś wskazówka w stwierdzeniu poetki: „Opowiem wam historię z niejasnym początkiem i kiepskim zakończeniem” (Metro Polia)?

Stąd tylko krok do ostatecznego napięcia nerwowego, krok w chorobę i świat, gdzie wszystko, co krzywe, jest naturalne. W Zakładzie Kontroli Jakości ulewa się szaleństwo:

mieszka w windzie za stalowymi drzwiami.
(…) Boże, jaka ona prawdziwa, pomyślałam 

to jest właśnie ten moment, w którym mogłabym naciąć sobie skórę przy nadgarstku – Rachelka lubi jak to robię
(Rachelka)

na łóżku obok
pomarszczona twarz, pani od kotka, którego nigdy nie było.

(…)…mesjasz, który nie jest mesjaszem.
ktoś zgwałcił mu córkę, której nigdy nie miał
(dom pod lasem)

Niczego nie łagodzą wydawałoby się spokojne, domowe ceremonie jak na przykład przygotowywanie herbaty. Ono też naznaczone jest męką poplątania zmysłów, która staje się normą: „Rytuał parzenia herbaty / z wariatem w tle / zaczyna się od zdjęcia / pasów (przepowiednia).

Barbara Janas-Dudek znakomicie pokazuje styk światów: tego „normalnego” i tego, który zbliża się do warunków szpitala psychiatrycznego. Rozumie konieczność zbliżenia biegunów, gdy w wierszu Urojenie pisze: „zrobiła to tak żeby nie zachwiać / teraz już wie że jej nie ma i nigdy nie było / że musi ją mijać rozważnie z przymrużeniem”.

Czy ratunkiem wobec szaleństwa myśli, wobec lęku może być urzeczowienie? Taką ma nazwę czwarte stanowisko znajdujące się na scenie monodramu: Wyroby Gotowe – Urzeczowienie. A więc po spełnieniu funkcji rodzicielskich, seksualnych, po leczeniu rozchwianych emocji nastaje coś stałego, pozbawionego tkanki ludzkiej, ciała, splotu żył i nerwów:

krzesło na którym mnie przewieszono stoi tutaj 35 lat
lite drewno klejone wbijane tapicerowane siedzenie

jedna noga za krótka a może podłoga krzywa
(…) mam wyostrzony zmysł nierównowagi
(rzeczo wnik I)

Drzewo to coś bezpiecznego i stałego, nawet jeśli jest krzywe, lecz od czegoś jest „sposób na sposoby” (tanie, rozpaczliwe recepty na życie). Choć jeszcze w tym wierszu bohaterka monodramu pamięta wciąż o drzewie, zanim zamieniło się w drewno, to już następny tekst nie pozostawia nadziei:

ogarnia mnie drewno najbardziej drzwi
kontur ciała otwiera się i zamyka
papier ścierny i pył który wchodzi w nozdrza
spłaszczone sęki pokryte przeźroczystą
warstwą bejcy
(rzeczo wnik II)

I tak spełnia się wieloznaczna nazwa „zakład pracy chronionej”. Tylko co to za ochrona – poddać się temperowaniu, zabezpieczeniu przed wpływami z zewnątrz, zamieniając w nieczuły budulec? Niby jest to stabilne, lecz przypomina się w tym momencie cytowany wcześniej wiersz odrzeczowienie, w którym córeczka kobiety oddala się od rzeczownikania, wychodzi z martwoty w świat żywych, sięga z samotności wyizolowanego sęczka do rąk osoby, którą może nazwać matką. Łączenie się z przedmiotami sprowadza chłód, uczuciowe wyziębienie, zamykające nieczule jak słowa w didaskaliach „kobieta samodzielna i samowystarczalna”. Tak bywa na scenie, gdzie gramy swoje role. Trochę tam rekwizytów, supły namiętności, związki krwi i te, które wynikają z naszego zasiedlenia w kosmosie, w podświadomości, w niepokoju, w bezlitosności przeznaczenia.

Po pierwszej części zbioru poetyckiego Barbary Janas-Dudek, następuje kolejna, pokazująca narastanie wierszy, ich wzbierający puls, porywczość rzeki. Punktem zwrotnym w tej opowieści jest dom pod lasem ciągnący się przez kilka kartek tomiku wiersz, podzielony na części, które tworzy czas. To przestrzeń przeciwstawiona scenie monodramu i odgrywaniu ról. Gniazdo na skraju lasu, do którego chronią się ułomne, pokaleczone postacie z poprzednich zdarzeń.: „pani od kotka wraca z gór / (…) mesjasz bawi się z córką przy rzece (…) śpimy w jednej izbie, / a góry obejmują nas czule / nikt nie boi się ciemności”. Wyjątkowość miejsca pod lasem dobrze obrazuje fragment:

ścinamy umarłe wiśnie
rozniecamy ogień
pachną grzyby
wieczór który jest modlitwą
rozpuszcza się w zapachu
(…)
śmiech dzieci
dzieci z patykami nad ogniem zasłaniają oczy
jest aromatyczna noc
muchy zamknięte w sieci szum gór
który oplata nas czule
(…)
jesteśmy modlitwą
z kubkiem kawy
przed domem stara ławka
z niej zalew żywiecki i mgła

A więc nastaje dobro, które zapewne byłoby wieczne, gdyby nie pamięć, która przywraca trudne obrazy, gdyby nie czas, gdyby nie odwracanie kartki. Wiersz dom podlasem – dzień po to już „ciemność / na bladej skórze ślady jesieni / blado żółte piegi grzechu / (…) wzbiera na melancholię”. W kolejnym tekście w rok po jest jeszcze gorzej: „jestem w domu pod lasem / którego nie ma / którego nigdy nie było a on wchodzi do izby.”

„Wzbiera na melancholię” pisze poetka i takie uczucie towarzyszy zagłębianiu się w strofy tomiku. Dom pod lasem nie potrafi utrzymać swojego kształtu, urzeczowienie krępuje przedmiotowością, a sfera marzeń straszy złymi wizjami: „ulało się z niej było w szaro-sepii / źrenice niesymetryczne szerokie i wąskie usta / czasem otwarte z dźwiękiem sowy płaczącej” (urojenie). Wybawieniem wydaje się tu być oderwanie istnienia od rozumu, wtopienie się w paradoksy – jak w wierszu przysięga: „na miejsce oderwane od rozumu / ciepły język jaszczurki / nie wynająć pokoju na Końcu Świata / (…) poznać mężczyznę jakbym go nigdy nie znała”. Może też taką próbą uporządkowania świata jest szukanie schronienia w wyizolowanym miejscu? Może pewnego rodzaju azylem jest tytułowy zakład pracy chronionej? Azyl to niedoskonały, lecz chwilowo jedyny, w którym można się zatrzymać i zebrać myśli. Miejsce, które wznosi modlitwę do Boga: „nie racz patrzeć na ułomności / nasze albo rodziców naszych / i racz nie karać nas za nasze ubytki” (antyfona).

Kilka stron wcześniej autorka pisze: „zaczyna się modlitwa którą jesteśmy”.

Poszczególne sceny monodramu kojarzą mi się z klatkami filmu. Bo też, czy wiersze poetki nie nasuwają skojarzenia z dziełem Larsa von Triera Dogville przez bliskość inscenizacji i jej wymowę: wyrysowane na płaskiej planszy miejsca pobytu ludzi oraz zniewolenie tym układem głównej bohaterki? I czy nie przychodzi na myśl inny film tego reżysera – Melancholia, gdzie planeta nazwana tym stanem emocji zbliża się do Ziemi, aby ją zniszczyć, a główna postać filmu, Justine, buduje szałas z kilku złączonych u góry gałęzi – swoisty, nietrwały „dom pod lasem”. Czy w tej sytuacji nie kołysze nami do bólu nieuchronność zawieszenia wśród gwiazd i planet?

Poezja Barbary Janas-Dudek pulsuje uczuciami, ciemną erotycznością. Można odnieść wrażenie, że gdyby położyć dłoń na wersach, można by wyczuć ciepło płynącej krwi. Wrażenie to wzmagają znakomite ilustracje Macieja Woltmana. Czarno-szare, sporządzone techniką mieszaną (tusz, ołówek, wydruk). Wyodrębnia się w nich cienka kreska, wzruszająca swoją kruchością bliską ludzkiej delikatności uczuć. Grafiki te bardzo trafnie podkreślają atmosferę wierszy. Klimatowi tomiku służy również szorstkość doskonale dobranego papieru w kolejnym dziele edytorskim Zaułka Wydawniczego „Pomyłka”.

Barbara Janas-Dudek, chorzowianka, poetka chwyta mocno za serce, gdy pragnie „jednego Boga drzewa domu” (przysięga). Chwyta zwartością swoich wierszy, zaskakującymi puentami, niezwykłą, nieprzewidywalną obrazowością. Leszek Żuliński („Gazeta Literacka”) napisał o tomiku zakład pracy chronionej, że otwiera on nowy rozdział w polskim świecie poetyckim, a ja z przyjemnością przychylam się do tego stwierdzenia. To więcej niż pisanie wierszy, to sama poezja.

Post scriptum: Monodram wykonywany jest osobiście przez poetkę podczas wieczorów autorskich na specjalnie przygotowanej scenie z rekwizytami. Artystce towarzyszy w czasie spektaklu mąż, Jacek Dudek, również poeta, czytając komentarze do czterech scen monodramu.