Rafał Wojasiński: Mój mąż
Nie wiedziałam, że tu będę. Siedzę czasami przy oknie, a czasami przy stole i piję herbatę. Tak mogą minąć nawet dwie godziny. Nie trzeba mnie pytać, dlaczego trafiłam w takie miejsce. Tu nie jest źle. Jest dużo słońca. Wydaje mi się, że byłam w wielu miastach, ale nigdzie nie ma na rynku tyle słońca. A mnie trudno zadowolić. Zbyt wiele rzeczy na świecie wydaje mi się smutne, zbyt wiele.
Dzisiaj się cieszę, że wiele rzeczy mi się w życiu nie udało. Mam jasność, że to były głupoty. Dobrze mieć taką jasność.
Mam wnuczka i wnuczkę. I to jest mój sens. W ogóle wiele rzeczy teraz na świecie jest dla mnie sensem, a dawniej było stresem, dawniej mnie denerwowało. Dlatego jestem taka szczęśliwa, że mieszkam w tym malutkim mieście nad jeziorem na końcu świata i że jestem wdową po kościelnym. Stasiu był kościelnym przez wiele lat. Kochał to, co robił, ale nigdy nie był z tego powodu szczęśliwy. Mówił, że to przez Boga, że szczęście to było za mało, że chodzi o coś ważniejszego, a tamto miało tylko dać robotę, żeby mieć co jeść i pić.
Mój dom jest wysprzątany. Pilnuję, żeby był ład. Trudno mi wytrzymać, jak na stole coś leży. Nic tam nie może być w dużym pokoju. W wysprzątanym pokoju mogę dobrze myśleć o świecie i nikomu nie zazdroszczę. Lubię wtedy ludzi, kocham cały świat, tak jakbym wiedziała bardzo dużo o tym, co jest śmiercią i innymi rzeczami wokół.
Chciałabym kiedyś móc swoim wnukom powiedzieć, żeby nie myśleli o mnie po mojej śmierci. Tak jest łatwiej i nawet lepiej. Myśleć trzeba o Bogu, o tym, że trzeba iść do sklepu, że trzeba posprzątać ze stołu i dać psu jeść. Albo o tym, że coś jest ładne. Moje wnuki muszą wiedzieć, że jak mnie nie będzie, to świat nie straci urody. Żadnej. Bo nie może jej stracić. Gdyby tak miało się stać, Bóg nie stworzyłby świata. Po co miałby wtedy to robić?
Czasami udaję optymizm. Przychodzą mój syn, córka, a ja pokazuję im, że jestem radosna. Ale tak naprawdę lubię smutek. Smutek przy herbacie w moim posprzątanym pokoju. Tam jest wszystko. Nie wiem co to znaczy, ale wiem, że tam jest wszystko na świecie. I poza tym nie ma już nic. Świat mi się kurczy, a ja z tym nie walczę. Mam wielką radość z istnienia, bo nie umiem cieszyć się życiem. Życie to zawsze plany i to, co można stracić albo zyskać.
Rozumiecie, jak to jest. Człowiek wstaje rano i wydaje mu się, że nic w nim nie ma. Jest głupi i pusty. Ale ja wiem. Ja wiem. Pustka, to to samo, co Bóg. Pustka jest, bo człowiek jest głupi. Tego nauczył mnie mój mąż. On miał nieduży brzuch, był łysawy i wiedział rzeczy, które ludzie wyczytują z książek przez wiele lat.
Nie wiem dlaczego muszę ukrywać swój smutek. Pesymizm może nie jest zły. Przeżyłam ładnych parę lat i widzę jak wiele rzeczy jest wspaniałe i piękne, może nawet bardziej to widzę, niż inni. Ale czasami lubię się smucić. Kiedy siedzę w mojej kuchni i patrzę na ogród, na las za łąką, to ogarnia mnie taki mój, tylko mój stan, ale nic mi on nie rujnuje, nic nie niszczy. Myślę nawet, że więcej dzięki niemu rozumiem i bardziej cenię to, co jest na świecie. Może nawet kocham ten swój smutek. Bo to jest otwarcie drogi, na to żeby się cieszyć tym co jest schowane za pięknymi kwiatami, za drzewami pełnymi liści i owoców, za wiatrem, który szumi w moim ogrodzie i taflą jeziora, które jest w dole miasteczka. Żyję w tym mieście od urodzenia i myślę, że ważne jest miejsce, bo gdzieś trzeba kochać. Człowiek inny też ma tylko sens wtedy, jeśli się umie go kochać. Tyle wam powiem.
(…)
Cały tekst do poczytania w wersji papierowej „Wyspy” – do kupienia w Empikach i w sklepie rynek-ksiazki.pl