Dariusz Dziurzyński: Poezja ludzkiej miary
Bożena Kaczorowska, Punkt obserwacyjny. MaMiKo, Nowa Ruda 2013
O Bożenie Kaczorowskiej jako poetce dowiedziałem się z wyników różnych (co do miejsca, jak i składu jury) konkursów poetyckich. Nazwisko to pojawiało się na tyle często i zazwyczaj tak wysoko, że było dla mnie wskazówką obiektywnej weryfikacji talentu. Potem miałem szczęście poznać jeden wiersz. Dziwny, niepokojący, „jasny niejasny” w swej wymowie. Sprawiał wrażenie kolażu fragmentów odległych wypowiedzi – monologu histeryzującej kobiety, która szykuje się do zerwania z upartym kochankiem; wspomnienia koszmaru sennego wywołanego piskiem gotowanych raków; surrealnej scenki letniskowej, w której starsza pani „spruwa” wnuczkę w kłębek nici dla przechodzącego turysty; cytatu z cudzych pouczeń, rażącego sztucznym i solennym dydaktyzmem; wreszcie z pochwały świadomego śnienia, le rêve lucide, zawartej w gnomicznej puencie. W dodatku w ostatniej linijce tego wiersza rzucał się jazgarz, to wpadając w wodę, to wyskakując w gwałtownych podrywach na wędce rybaka.
Dlaczego zapamiętałem ten utwór? Po pierwsze dlatego, że byłem współjurorem w pewnym okolicznościowym turnieju jednego wiersza i mogłem ów tekst zachować, by następnie delektować się nim w samodzielnej lekturze. Po drugie zaś – zafrapował mnie sposób konstruowania świata, a raczej światów przedstawionych, które następowały po sobie i wirowały wokół wspólnej osi niczym tryby pobudzonej pamięci, odsłaniając w symultanicznym ujęciu: traumatyczny sen, obsesję, spektakl wyobraźni, zużyty dyskurs mądrościowy i zaskakujący aforyzm o racjonalnej jedności snu i jawy. Nic nie było w tym wierszu pewne i jednoznaczne. Obrazy, emocje i sądy wiły się, gięły i zmieniały niczym ten nieszczęsny jazgarz na końcu wędki. Świat realny stawał się nierzeczywisty, sen – przeciwnie – ulegał obiektywizacji, podmiot kobiecy tego wiersza szamotał się między sferami cienia i jasności, marzenia sennego (i poetyckiego) oraz jawy, lękiem przed wolnością a dalszym trwaniem w toksycznej miłości. Był ową złowioną rybą, która – choć zraniona – może zdobyć się na ostatni wysiłek i zerwać z haczyka.
A kim był ów rybak, który próbował wyciągnąć jazgarza? Zwykłym hobbystą łowienia, kochankiem, który obstaje przy swoim, może figurą okrutnego losu, a może znakiem czytelnika, który ocala bądź uśmierca „złowiony” wiersz w akcie (otwartej / zamkniętej) lektury? Fenomenalny suspens. Coraz rzadziej zdarza mi się zapamiętywać pojedyncze współczesne wiersze. Jeszcze rzadziej zdarza mi się pamiętać nieznanego dotąd autora za sprawą tylko jednego wiersza. Dlatego wyczekiwałem debiutu książkowego autorki Jazgarza…. Gdy dowiedziałem się, że projekt tomiku wysłany do wydawnictwa już po kilku tygodniach został przyjęty w całości do druku, a parę miesięcy potem wyszła książka – nie poczułem się zaskoczony. Poczułem zrozumiałą satysfakcję.
Punkt obserwacyjny ukazał się na początku 2013 roku. Mam tę książkę od dawna i cieszę się wciąż jej widokiem i zawartością. Niewiele ponad 30 wierszy, raptem 39 stron, skromna notka biograficzna, na okładce fotografia stojącej za szybą kubistycznej rzeźby, w której oku odbija się widok ulicy, co sugeruje charakterystyczne dla tej poezji łączenie i przenikanie różnych wymiarów realności. I rzecz nietypowa jak na dzisiejsze standardy – żadnej rekomendacji ze strony poety bądź krytyka, żadnego namaszczającego blurba. W czasach, gdy normą staje się „łowienie” debiutantów w oczka (nieraz parcianych) wontonów, Bożena Kaczorowska, po sprawdzeniu wartości swych wierszy w konkursach, postanowiła wydać tomik z własnej inicjatywy i u zasłużonego wydawcy (który jednak powinien zadbać bardziej o redakcję językową swych publikacji!), bez protez i podpórek, nie pozwalając na zapuszczanie w jej teksty połyskliwych haczyków. Może dlatego tomik doczekał się do tej pory raptem dwóch omówień prasowych. Nie wywołał znaczącego zainteresowania, został jednak dostrzeżony.
Innym powodem tej dyskretnej obecności książki wydaje mi się specyfika proponowanej poezji. Bożena Kaczorowska nie próbuje nadążać za modnymi i obowiązującymi trendami estetycznymi. Nie studiuje kryzysu reprezentacji, problemu infiltracji wirtualności tudzież wycieku autentycznego doświadczenia, by – uzbroiwszy się w arsenał współczesnej episteme– zasiąść do napisania „późnonowoczesnego” bądź „ponowoczesnego” wiersza.
Na początku jej twórczości zdaje się stać nie Teoria, lecz własne „światoodczucie” (kiedyś popularny, dziś rzadko używany termin krytyczny Mariana Stali) – indywidualna więź z otoczeniem, którą przetwarza i koduje w wiersz. Autorka Punktu obserwacyjnego zostawia w bibliotece duchy poetów i poetek, a także czcigodne cienie mistrzów współczesnej umysłowości, i pisze tekstem Bożeny. Ale jest to Bożena zdystansowana, bynajmniej nie skłonna do obnażeń i poufałości z czytelnikiem. Własne i cudze doświadczenia przekuwa w uniwersalizujące przedstawienia. Tworzy lirykę i poezję opisową (pejzaże i urbaże), ale pod wodnym znakiem rzadko dziś spotykanej wśród debiutantów poezji parabolicznej. Regionem, w którym lubi przebywać poetka, jest świat codzienności. Nie czuje się najlepiej w perspektywie kosmicznej, bohaterka jej wierszy rzadko dotyka również spraw transcendencji i wszelkiego „meta-”. Upadek chondrytu:
Rankiem, trzydziestego kwietnia, spadnie z nieba
kamień i zakończy swój lot na dachu budynku.
(…)
Ja w tym czasie będę jadła śniadanie i będę myślała:
o niezapłaconej racie za mieszkanie, trudnej sytuacji
służby zdrowia oraz o tym, że ucieknie mi zaraz
autobus (…)
Wieczorem pomyślę nad gazetą, że taka pięść,
że jej uderzenie może zabić na miejscu –
lub przygwoździć do dachu kota albo wróbla
czyszczącego sobie piórka.
I gdyby nie teleskopy i inne skomplikowane
do wymówienia naukowe pomiary i odczyty,
nikt by się nie zastanawiał nad tym,
co jeszcze może spaść nam z nieba –
prócz manny.
Sensacyjny meteoryt przykuwa uwagę, owszem, ale dopiero wieczorem, po wykonaniu programu dnia, i pobudza raczej wyobraźnię („kamień” – „pięść”) niż poznawczą dociekliwość. A jego aktualność zostaje pomniejszona przez analogię do biblijnej manny. Nad głową poetki czytającej do kolacji newsy zmieniają się światopoglądy i systemy poznania, od galaktyk i duchowej nadrzeczywistości woli ona jednak obszar codziennego doświadczenia z właściwymi mu średnimi skalami wielkości. Jest z wyboru lokatorką mezokosmosu (termin Gerharda Vollmera).
Poza mieszkaniem z widokiem na okoliczne bloki poezja Bożeny Kaczorowskiej lubi wyprawy w plener, nad stawy, jeziora i źródła. Bohaterka autobiograficzna tych wierszy odczuwa szczególny pociąg do wody w jej rozlicznych upostaciowaniach (zbiorniki, potoki, deszcz, bańka mydlana (!), również – łza). Żywioł akwatyczny przepełnia Punkt obserwacyjny, stając się przedmiotem dokładnego opisu, ale także – co znacznie ważniejsze –uogólniającej refleksji. Obie tendencje organizują wiersz Ławice:
Uskok. Wie, że trzeba cierpliwie czekać.
W tym miejscu woda podchodzi
pod krawędź, burzy nurt.
Ryba skacze. Sama wpada do pyska.
Trzeba tylko rozdziawić i kłapnąć
w odpowiednim momencie.
Trzeba mieć ten dryg.
Małe płotki wpadają w panikę.
Szarpią, próbują się z siecią,
ale mocne są oczka wontonów.
Tkane z zamysłem.
Stąd nie ma ucieczki.
Są tylko zmagania.
Na pierwszy rzut oka jest to realistyczny obrazek ze sprytnym misiem, który ustawia się w miejscu łowienia ryb, żeby bez wysiłku pożerać płocie. Ale w miarę lektury owa scenka łowiecka zaczyna ujawniać drugi plan znaczeniowy, który wykracza poza widok (z) natury. Płotki, pomimo tego, że są bardzo ostrożne, nieufne i płochliwe, dały się jednak złapać w potrzask, który zakończy się śmiercią. Jedynym wyborem jest technika wyroku: paszcza niedźwiedzia czy nóż rybaka? Zakończenie przynosi generalizującą myśl, która na prawach makabrycznej sentencji finalizuje proces dwustopniowego kodowania świata. Ławice pozwalają się czytać jako poetycka parabola, która posługuje się realistyczną opowieścią w celu wyrażenia sensów egzystencjalnych – kruchości porządku ludzkiego życia, istnienia podszytego grozą i niebezpieczeństwem, swoistego „czuwania” jakieś fatalnej siły, która pcha – nawet najbardziej przezornych – w kleszcze bytu. Ten wiersz, choć tematyzuje z precyzją i wnikliwością wycinek natury, nie poddaje się lekturze w kategoriach coraz bardziej popularnej poezji ekologicznej i posthumanistycznej. Naśladuje przyrodę nie po to, by ukazać jej bytową odrębność i równorzędność wobec świata kultury, lecz po to, by uczynić z pejzażu strukturę znakową dla sensów ludzkich. Pod znaczeniem dosłownym (realistycznym un coin de nature) rozpościera się znaczenie alegoryczne – horror jako dno egzystencji. Na usługach przypowieści pozostaje antropomorfizacja przyrody (niedźwiedź, płotki), jak również finalne artykułowanie ogólnej prawdy.
Poezja pejzażowa Bożeny Kaczorowskiej wprowadza temat relacji między katem a ofiarą, który rozwijany jest dzięki motywowi łowieckiemu myśliwego i ryby. Ta ostatnia skupia rozmaitość znaczeń antropocentrycznych. Raz wyraża bierność, podległość człowieka wobec tkwiących w nim pozarozumowych procesów psychicznych (pływająca nocą ryba jako alegoria zanurzenia w otchłań snu w Balladzie z obrazami w tle); innym razem staje się znakiem uległej rozkoszy w akcie miłosnym („ja, ryba – szamoczę się / w sieci łóżka. / woda wchodzi, otwiera mi usta. // robotnik morski głaszcze mnie / po brzuchu. zbiera ze mnie / wszystkie łuski szczęścia.” – I znów śnią mi się fiordy); kiedy indziej wyraża poszukiwanie asekuracji i życiowego „złotego środka” między biegunami grozy i ryzykownego samoprzekroczenia („ryba to nie to samo, co ptak. nie utopi się, / ale i nie odfrunie. tylko się zarybi.” – A rzeka łaskocze nas do snu). Najczęściej jednak – jak w przypadku omówionych Ławic lub Jazgarza… – rozumiana jest jako metafora impasu i cierpienia, kondycji rozpaczliwej, w której pozostaje albo wybór zagłady, albo estetyczna sublimacja do kołującej narracji o własnym bólu rodem z tego drugiego wiersza. Myśliwy zaś, który czyha na „ludzkie płotki” (ale i certę, jazgarza czy srebrnołuskiego leszcza), to raniący nas człowiek, to personifikacja darwinizmu w relacjach międzyludzkich, to tajemnicza, niepokojąca głębia jaźni, to w końcu człowiek, który konsumuje inne gatunki, aby móc samemu żyć. Alegoryczne czytanie świata przez Bożenę Kaczorowską wydobywa sensy, które sumują się na postawę światopoglądową bliską naturalistycznemu humanizmowi. „Stąd nie ma ucieczki. Są tylko zmagania”. Niemniej można próbować jakoś się z życiem ułożyć. Można zająć miejsce pośrodku.
W wierszu Punkt obserwacyjny poetka przedstawia scenę nauki latania młodej sroki. Towarzyszą jej skrzydlaci rodzice, których uwagi o technice lotu – wyrażone przy użyciu prozopopei – zyskują sens alegoryczny, stając się wskazówkami asekuracji i standaryzacji życiowej.
Tu się zaczyna i kończy wszystko. Na dachu budynku.
(…) Lećmy już. Sprawdzamy tory pochyłe. Robimy to
na wyprostowanych nogach: lotka, skrzydło, lotka –
zamknij dziób! Nie wychylaj się zbyt mocno.
Najlepiej zajmij miejsce w środku.
Jak to gdzie? Dokładnie w tym miejscu, w którym
mamy połączenie (pytasz, jakbyś nie wiedział).
Ale zacytowany fragment można również zinterpretować w odniesieniu do antycznego toposu lotu poety-ptaka, ustanowionego przez Horacego w słynnej pieśni Do Mecenasa. Klasyczny pierwowzór podlegałby wówczas w ujęciu Bożeny Kaczorowskiej znaczącej korekcie. Ideał solowej wielkości i autorskiej dumy zostaje zastąpiony przez mimikrę środowiskową i zalecenie dostosowania do reguł wspólnoty. Zamiast sławy szybującej ku krańcom (rzymskiego) świata mamy podrygi w kosmosie blokowisk. Nie istnieje już Mecenas, ani mecenasi, są za to inni piszący i ich przewodnicy, którzy temperują indywidualne ruchy poetyckiej sroczki („Zamknij dziób!”, „Nie wychylaj się zbyt mocno.”), próbują dostosować ją do ustalonych trajektorii. Źródłowa alegoria wielkości poety podlega tu nie pozbawionej sarkazmu degradacji – poeta, bądź co bądź, nadal jest lotnym ptakiem, tylko że z łabędzia stał się krukowatym. Jeśli ryba i woda w imaginarium poetyckim Bożeny Kaczorowskiej skupiają mroczne sensy egzystencjalne, to ptak i związany z nim żywioł powietrza wyrażają sferę wolności (jak w wierszu Wypuszczam na wolność ptaki) i artystycznej kreacji (Punkt obserwacyjny). Z koniunkcji tych dwóch alegorii zrodziła się nam dobrze latająca ryba. Poetka własnej dykcji, świadoma swej odrębności, uprawiająca – za Miłoszem – „miłosną więź z rzeczywistością” i „poezję zrozumiałą”. Pokazująca, że pisanie o świecie nie musi być zużyte, pod warunkiem, że umie się dobudować do niego piętro przenośni.
Z wiersza Epistolarna: „gramy w słówka. to się nazywa: / choroba duszy z powikłaniami. / trzeba ją przejść jak ospę albo świnkę.” Wiersze Bożeny Kaczorowskiej bywają grami słów, ale poetyckie jeux de mots to stany przejściowe. Gdy debiutuje się w wieku, w którym rówieśnicy sięgnęli już po najwyższe laury poetyckie (Pokolenie „Nowej Prywatności”, formacja „bruLionu”), choroby młodości twórczej ma się już dawno za sobą. Pozostaje „zarybiać się”, „latając”.