Wojciech Kaliszewski: Sceny z pamięci
Jan Polkowski, Cantus, Wydawnictwo a5
Ostatni tom wierszy Jana Polkowskiego ukazał się dwie dekady temu. To były „Elegie z Tymowskich Gór i inne wiersze”. Dwadzieścia lat to bardzo dużo. Przez ten czas nasz świat zdążył wejść nie tylko w nowe stulecie, ale i w tysiąclecie. Odmieniał się, zmieniały się jego perspektywy, granice i horyzonty. Ale tamten czas otwierał przecież w wyobraźni poety szczelinę, przez którą można było spojrzeć w nadchodzącą przyszłość:
Za trzydzieści lat, za parę miesięcy, za godzinę,
ktoś będzie czytał nasze wiersze – otworzy
pachnąca farbą książkę, zegnie płachtę czasopisma,
ukradkiem wyciągnie samizdat.
W jakiejś chwili, w jakimś kraju, ktoś odkopie
nasze zetlałe oddechy,
jak ja, gdy w chwili spokojnej czytam wiersze
pewnego Żyda żyjącego w Polsce
w latach 1921-1943.
Przytaczam ten wiersz – napisany zresztą na kilka dobrych lat przed wydaniem „Elegii” – w całości, bo jest on znakiem uporu, z jakim to, co tak bardzo ulotne – przeżycia i doświadczenia poetycko ułożone – stara się przetrwać. Słowa są bowiem zdolne przeciąć czas i przywrócić dawno porzucony rytm rzeczywistości. I tak oto przez lata „zetlałe oddechy” odzyskują siłę i nabierają mocy. Zdarzyć się to może nagle i niespodziewanie. Tak właśnie zdarzyło się Polkowskiemu, którego nowy tom, „Cantus” zabrzmiał właśnie teraz, podejmując bez wątpienia echo płynące z tamtych dawnych „Elegii”. Szczelina stała się tym samym przestrzenią, a świat niegdyś wyobrażony światem poetyckiej rzeczywistości i obecności, w której i my, czytelnicy, mamy także swój udział.
Polkowski wyprowadził rzeczywistość przedstawianą z cienia, półmroku, a może nawet z zupełnej ciemności. Świat schowany na samo dno pamięci, ukryty i niedostępny stanął nagle w pełnym świetle teraźniejszości, ujawniając się jako ważne dla istnienia podmiotu źródło. To są obrazy, całe serie obrazów zapamiętanych, tworzących swoistą kronikę czasu przeszłego, ale ciągle jakby obecnego. Z wiekiem pamięć człowieka otwiera coraz to nowe obszary, zbliża się do przeszłości na innych, niż dotychczas, zasadach: dostrzega i rozpoznaje coraz więcej. A to z kolei oznacza, że potrzebny jest jakiś klucz porządkujący te wszystkie odebrane nicości fragmenty. One układają się przecież w rozwinięte przesłanie, w rodzaj testamentu powierzonego niegdyś przyszłości.
„Cantus” to rekonstrukcja świata, który był początkiem długiej drogi przeznaczonej dla bohatera, to także wyraźna rekonstrukcja poszerzania i utwierdzania jego świadomości. To śpiew i opowieść o losach ludzi poprzedzających jego istnienie, o ich życiu i umieraniu. Dlatego w tę opowieść wpisane jest pytanie o sens tamtych zdarzeń dla nas dzisiaj. Nosimy przecież ich obraz w sobie, dzięki nim staramy się, być może, tłumaczyć różne decyzje i wybory, ale nasza ostateczna droga jest inna. Każde życie jest fenomenem i objawia się w sposób niepowtarzalny. Polkowski dociera w swoich wierszach do nieprzekraczalnej granicy: do granicy otaczającej świat każdego ja. Nawet miłość nie jest w stanie pokonać tej przeszkody. Pozostaje tylko wielka tęsknota i poczucie osamotnienia;
Przecież rozmawiam już tylko z Tobą,
Mamo.
Co mogę opowiedzieć o świecie jeśli nie gram
nawet najmniejszej roli
w Twoich dziecięcych snach
Następstwo czasu jest – mimo wysiłków naszej pamięci – nieubłagane. Kolejne jego warstwy nakładają się na siebie, zakrywając i tłumiąc to, co było wcześniej. W jego otchłani giną ludzie i słowa, a dawne ślady stają się prawie niewidoczne. To jest bardzo bolesne doświadczenie, które staje się udziałem każdego z nas. I tylko śpiew, tylko poetyckie przywołania oczyszczają fragmenty ginące w przeszłości, ratują ich ślad przed ostatecznym zatraceniem. Czasami poeta przybywa za późno i nie odnajduje już żadnych tropów, pozwalających na częściowe choćby odsłonięcie znaków przeszłości. Wtedy rodzi się elegia, żegnająca na zawsze to, co było:
Na starym zdjęciu otwarte okiennice i kojący śnieg.
W starym języku dom mówi o mnie,
Który mam się dopiero urodzić.
Słucham o tym co dzisiaj może narodzić się we mnie.
Popiół i obietnica karmią drzew,
Sieją nasz byt podniebny.
Brak ciągłości, luki i przerwy między jednym losem, a drugim każą patrzeć Polkowskiemu na życie człowieka jako na coś przypadkowego. Ale taka perspektywa jest dla poety trudna, wręcz niemożliwa do przyjęcia. Próbuje więc ułożyć opowieść, która nada tej przypadkowości wspólnotowy porządek. Osią tej opowieści jest czas. Dopóki jest pęknięty i przerwany, dopóty nie uda się przywrócić poczucia trwania szerszego i pełniejszego niż ramy pojedynczej egzystencji. Przywracanie właściwego wymiaru czasu polega na powrocie do tego, co wydarzyło się kiedyś, do pamięci. Polkowski wielokrotnie odwołuje się do czasu poprzedzającego narodziny podmiotu. Otchłań praczasu zostaje więc przybliżona, określona i poddana zabiegowi historyzacji oraz wpisania w porządek biograficzny, a pamięć staje się funkcją trwania. Tym samym zostaje przywrócona perspektywa wspólnoty ludzkiej i – w sensie węższym – rodzinnej. Okazuje się, że płaszczyzny naszych losów nie są tak bardzo, jak można by sądzić, od siebie oddalone. Życie człowieka jest bowiem tajemniczą sumą wielu chwil i przeżyć ofiarowanych mu przez czas przeszły. Te refleksje Polkowski wzmacnia poprzez głosy innych, tłumaczonych przez siebie i zamieszczonych w tym tomie poetów. Nieprzypadkowo więc trafiamy tutaj na przekład z Giennadija Ajgiego, który dostrzega tę jedność:
I znajdowaliśmy się
w mieszaninie życia
razem ze śmiercią
z ogniem i czasem,
Przeszłość historyczna ma dla Polkowskiego znaczenie przekazu rodzinnego. Dzieciństwo podmiotu przylega jeszcze jakby do świata świeżo utraconego, który dla rodziców stanowił układ miejsc naturalnie bliskich i bezpośrednio utożsamianych z miejscem ojczystym. Dzieciństwo podmiotu jest czasem otwartym, podobnie jak przestrzeń. Nad jednym i nad drugim wymiarem snuje się cień krzywdy i poczucia niesprawiedliwości. Niesprawiedliwości odbieranej także w języku, który oficjalnie nazywał Polaków wyrzuconych z Kresów repatriantami. A przecież oni do Polski nie wracali z wygnania – to Polskę wygnano z jej granic.
Te doświadczenia, zagłuszane potem przez czas teraźniejszy, ukrywane i pozostawiane z boku cierpliwie czekały w pamięci podmiotowej. Ich powrót oznaczał nadejście pory dorosłości, która jest cierpieniem, opadaniem złudzeń i w końcu nauką pokory. To właśnie na tym poziomie dokonuje się odzyskanie dawnych doświadczeń, przyjęcie ich i zrozumienie tego, co ze sobą niosły. Czas teraźniejszy jest odsłoną czasu minionego, w tym świetle najdrobniejsze nawet szczegóły nabierają niebagatelnego znaczenia. Podmiot porusza się więc jakby w kilku łączących się w całość kręgach czasowoprzestrzennych:
Chcę się zatrzymać i leżąc na wznak,
czekać aż łza spadająca od wieków
wbije się w ziemie,
uderzy mnie w twarz.
Istotne i najważniejsze dla podmiotu jest oczekiwanie tej jednoczącej i spinającej wszystko siły. Wyczekiwana „łza spadająca od wieków” jest przecież znakiem ożywiającej kropli i źródłem nadziei. Bywa często, że jest też znakiem bólu i wyrazem smutku, ale nie ma – zdaje się mówić Polkowski – życia bez doświadczenia utraty i samotności. Coś, co powstaje, jest przeznaczone na śmierć. Ale wątki życia splatają się ze sobą w przedziwne węzły zatrzymujące i ocalające okruchy czasu. Tak rodzi się opowieść o tym, co trwa i w sposób nierozerwalny wiąże nas z przeszłością:
Ten, który opowiada, wplata w gobelin,
na którym wyobrażone są sceny z życia, inne naręcza zapachów,
odcieni powietrza i kolorów pragnień.
Polkowski staje wobec tego, co było, co stanowi tło życia podmiotu nie po to, aby zamykać się w kręgu własnych wspomnień, tęsknot i przeżyć, wynoszących go ponad teraźniejszość. „Cantus” jest tomem szukającym źródeł wiecznie zasilających i budujących naszą tożsamość. Kto te źródła chce zasypać, ten traci sam siebie i sam siebie skazuje na niepamięć. To już nie jest tom elegii, pożegnań i rozstań, ale śpiew splatający nowy rozdział trwania.