Magdalena Wojak: Po drugiej stronie kliszy
Leszek Szaruga, Zdjęcie, Wydawnictwo Forma
Najpierw trzeba sobie oczy przemyć ciemnością aby widzieć to wszystko. To jasne.
Tomasz Mann, „Czarodziejska góra”
Fotografia to, jak pisała przed laty Susan Sontag, cieniutka warstwa przestrzeni i czasu, a wykonujący ją aparat stanowi idealne narzędzie świadomości. To wiele warstw i wiele strumieni czasu – zdaje się dopowiadać Leszek Szaruga przekonany, że to właśnie zdjęcie, nie aparat, wprowadza w mroczne sfery świadomości. U Szarugi zdjęcie powraca do swojego etymologicznego źródła: oznacza redukcję i nagość, zdejmowanie masek, odzieranie z fałszu i iluzji. Odsłonięcie i „gotowość przyjęcia tego, co jest rdzeniem egzystencji – bólu istnienia, bólu świata”.
Przypadkowo ujrzane w gazecie, staje się pretekstem, początkiem poszukiwania kolejnych warstw wciąż piętrzącej się powojennej rzeczywistości. Okazuje się bramą, która, podobnie jak dantejski las, wprowadza do wewnętrznego piekła, jest matrycą sensu i bezsensu życia człowieka i całego pokolenia. Kontemplując wizerunek umierającego z głodu mężczyzny, bohater (alter ego autora) postanawia zrobić zdjęcie zdjęciu – tym samym kumuluje jego znaczenia. Przekonany, że „naprawdę istnieje tylko kreacja”, tworzy quasi-rzeczywistość, która prowadzi go „na drugą stronę wszelkiego poznania”; prowokuje i zaczyna aktywnie uczestniczyć w rozwarstwianiu i nawarstwianiu, które dokonuje się w jego pamięci i wyobraźni. Jednocześnie Szaruga pisze zdjęcie – jak pisze się ikony. Buduje autoportret, sklejając wiele pokruszonych, zagubionych odłamków.
Wchodzi do ciemni, by we fragmencie odnaleźć całość. Przez oko ofiary pragnie zajrzeć do wnętrza – jej i własnego. Zapatrzone w nieokreśloną dal umierające oko staje się lustrem – prawdziwym narzędziem autoanalizy. Bohater pyta, tropi, nieustannie powiększa i przetwarza jego obraz, spragniony wciąż nowych szczegółów. Czyta oko. Otulony mrokiem, podobnie jak Hans Castorp, wkracza w tajemnicę śmierci, która skłania go do opowieści o tajemnicy życia. Także własnego. Pragnie ujrzeć światło. Tworzy zdjęcie o przedziwnych parametrach.
Szaruga tak kadruje rzeczywistość, by uchwycić siebie w kilku kontekstach: w teraźniejszości jako filozofa analizującego gazetową fotografię i w przeszłości, w intymnej relacji z umierającą matką oraz jako jednego z wielu pensjonariuszy sanatorium w Konstancinie. Raz jest emigrantem-podróżnikiem i działaczem odkrywającym nową jakość życia w niekomunistycznym kraju, a raz uczestnikiem „rozrachunkowych dyskusji”, wnikliwym słuchaczem i obserwatorem, profesorem i poetą. Narracja toczy się wielotorowo, pulsuje niemiarowo jak chore serce bohatera. Przypomina album, w którym ktoś w pośpiechu poukładał fotografie pochodzące z różnych miejsc i czasów. Zapis przygody ze zdjęciem raz po raz przeplatają fragmenty rozmów z matką, biograficzne opowieści kuracjuszy współistnieją ze wspomnieniami przeżyć z egzotycznych podróży, wydarzenia marca ’68 towarzyszą relacjom o chorobie. Pytanie o komunizm brzmi wraz z pytaniem o sonatę. Spiętrzone wspomnienia żyją własnym życiem.
Choć w ciemni kontury przetwarzanego obrazu rozmywają się i konkret bliższy jest abstrakcji, bohater nie rezygnuje z tworzenia własnego kodu, języka umożliwiającego opowiedzenie siebie. Szaruga ukazuje paradoks: im mniej wyrazista staje się „mapa oka”, tym precyzyjniej odsłania obszary pamięci przeżyć, wrażeń, rozmów i zdarzeń Zdjęcie odsyła do pojmowanej po Mannowsku „głębokiej studni przeszłości”, dotyka mitu i archetypu. Ukazując ból, uczy języka bólu. Historia okazuje się przekleństwem i ocaleniem. Uodparnia na teraźniejszość. Umożliwia wypłynięcie na powierzchnię czasu. Zapanowanie nad nim.
W ciemni czas zwalnia. Spojrzenie na siebie ze statycznego punktu uruchamia lawinę obrazów i doznań, które doganiają nagle i zasypują nadmiarem jakby wszystkie rościły sobie prawo do istnienia „tu i teraz”. Całe życie staje przed oczami (i przed nieustannie kontemplowanym okiem) jak w chwili śmierci; jakby nadszedł czas na rachunek sumienia i z d j ę c i e z siebie winy. Takie zatrzymanie się pozwala spojrzeć w przód i wstecz: Szaruga stawia swojego bohatera przed pytaniem o teraźniejszość sytuacji utrwalonej na fotografii, uświadamia mu (i sobie), że przenikając pod powierzchnię obrazu, jest jednocześnie tam i tu, teraz i wtedy. Wraz z nim szuka pomostu między przeszłością a przyszłością, emocjonalnego, uczuciowego łącza mogącego uzasadnić dokonywane wybory. Wie, że historia nie stanowi całości, lecz rozpada się na poszczególne narracje.
Leszek Szaruga próbuje spojrzeć na swoje życie obiektywnie. Używa trzeciej osoby jakby przyglądał się sobie z oddali, jakby patrzył tym gigantycznym okiem z przetwarzanego obrazu, jakby był wówczas kimś innym, nietożsamym z sobą. Co ciekawe w pierwszej osobie mówi tylko o swojej alchemicznej przygodzie ze zdjęciem. Jednocześnie, kreśląc historię własną, splata ją z historiami innych kuracjuszy, tworząc tym samym polifoniczny obraz pokolenia żyjącego na granicy zniewolenia i wolności. Pyta o polską tożsamość. Jednak nawet taka próba ujęć panoramicznych i scen zbiorowych tylko potwierdza bardzo osobisty, autobiograficzny wymiar całej opowieści. Zdjęcia nie robi aparat, lecz autor – w tym wypadku o niezwykle czułej wyobraźni, która dostrzega, że fotograficzne prawa panują w całym kosmosie.
Prawo symetrii i przystawalności światów obejmuje nie tylko fotografię i fragment żyjącego w niej realnego świata. Szaruga widzi więcej: wzrok ze zdjęcia błyska w spojrzeniu spotkanego dziecka, obraz wulkanu odbija się w rozgwieżdżonym niebie i na kliszy w ciemni, tajemnica towarzyszy pierwszej zagranicznej podróży i życiu po operacji serca, fragment sonaty Beethovena podobnie jak przypadkowe (lecz nie dowolne) zdjęcie sprawiają, że kosmos i poszczególne życie przeglądają się w sobie nawzajem; jak refren pobrzmiewa przekonanie o winie towarzyszącej istnieniu, pojawia się wiele aluzji do „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna; wreszcie narrator, który na początku opowieści jest wnikliwym widzem, czytelnikiem i autorem zdjęcia – w ostatniej scenie staje się jego bohaterem. Sam na zdjęciu istnieje – w tłumie strajkujących stoczniowców – jakby udało mu się przekroczyć niewidzialną granicę. Jednak niezależnie od tego czy zdjęcie stanowi dlań znak wywoławczy pamięci czy dokument zaangażowania w słuszną sprawę – wobec własnej przeszłości pozostaje bezradny i oniemiały, gdyż dochodzenie do prawdy ma w sobie coś z dotykania nicości. Swoje „Zdjęcie” Leszek Szaruga „pstryka” ukradkiem w wąziutkim przesmyku pomiędzy wiedzą a niewiedzą, nierealnością a nadrealnością, „na granicy, na której następuje przejście chaosu w ład, owa przemiana przypadkowości w konieczność, bólu istnienia w akceptację egzystencji”.