Magdalena Wojak: Tłumacz zaginionego świata
Konstanty A. Jeleński, Chwile oderwane, Słowo/obraz terytoria
Jeżeli życie rozumieć nie jako trwanie od urodzenia do śmierci, przeliczane na lata, miesiące i dni, ale jako sumę szczytowych momentów istnienia: zachwytu, olśnienia, wtajemniczenia, to trzeba powiedzieć, że Konstanty Jeleński żył bardzo intensywnie. „Odrywał” chwile od nurtu oficjalnego bytowania i jak Faust kazał im trwać urzeczony ich pięknem, przyswajał je, różnicował i układał we własne konfiguracje. Grał na nich jak na szklanych paciorkach, tworząc swą intelektualną autobiografię. Tłumaczył: wyłuskiwał ich sens, wydobywał jego ziarno, oświetlał oraz przenosił z jednego porządku w inny.
Eseje i szkice, wspomnienia i recenzje zebrane w jednym tomie i podzielone na trzy główne części nie tylko wydają się uporządkowane, ale zdradzają pewien zamysł strategii twórczej autora i jego stosunek do rzeczywistości. Niezwykle znaczący jest esej O Ziemi Ulro po dwóch latach, który otwiera całość. Kluczowy jest tu nie tylko wybór samej książki Miłosza (uznanej za lekarstwo i talizman), ale doskonały sposób jej oddziaływania. „Wiem po prostu z doświadczenia, że Miłosza (jak Szekspira) mogę otworzyć na ślepo, a natrafię na ślad, odbicie czy echo czegoś w przestrzeni między „mną” a „światem”, co nada znaczenie egzystencji, o której wiem skądinąd, że jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu” – pisał Jeleński z przekonaniem, że tylko tak aktywna lektura przekształci jałowy i wydrążony z wszelkich znaczeń obszar w doskonałe miejsce napełniające czułością do życia każdego, kto po nim stąpa. I właśnie to budowanie niezwykłej relacji: ja-świat stanowi o sile tekstów Jeleńskiego, który sam często okazuje się przezroczysty, niejednokrotnie znika uwiedziony rzeczywistością, która rozkwita w konfrontacji z nim. (Podobnie jak ożywa tekst pełen podkreśleń, a więc „przyswojeń”). Tak rodzi się Jeleński – tłumacz zaginionego (albo zagubionego) świata.
Eseje opatrzone wspólnym tytułem: Wizerunki stwarzają pewnego rodzaju kontekst. Ujawniają literackie gusta i filozoficzne zainteresowania autora, pokazują przyjaciół. Kreślą niejednoznaczne portrety m. in. Gombrowicza, Wata, Eckermana, Hertza, Iwaszkiewicza czy Herlinga-Grudzińskiego. Trud ich tworzenia (i tłumaczenia) określa wypowiedź Georga Christopha Lichtenberga porównująca łowienie myśli do łowienia ryb: „(…) dziś już ryby nie biorą. Kryją się gdzieś na dnie, kamienieją – mawiał ten „profesor philosophiae extraordinaire” – Wyławiam je czasem już tylko po kawałku jak połamane skamieliny z Monte-Bolca i muszę coś z tego sklecać”. I Jeleński „skleca” – szczątki biografii łączy z reminiscencją lektur, życie przekłada na literaturę, a literaturę na życie. (Podobnie jak przełożył „na siebie” Ferdydurke, odnajdując w niej klucz do zrozumienia swojego losu.)
Zdecydowanie większej ekwilibrystyki wymaga wyzwanie, jakie podjął w części następnej. Oko i czas to tytuł szkiców związanych z szeroko pojmowaną sztuką wizualną. Ich główni bohaterowie to Czapski, Lebenstein i Gombrowicz (który pojawia się u Jeleńskiego wciąż w roli ulubieńca i przewodnika). Tu autor Oderwanych chwil wchodzi w nową rolę tłumacza: artystycznej wizji nadaje wymiar trwania, szuka znaków umożliwiających rozpoznanie znaków innych, ledwo przeczutych „w półmroku zmysłów, mimowolnej pamięci, wyobraźni”. Wraz z Czapskim szuka drogowskazu do uprzywilejowanych momentów życia, a z Lebensteinem wyrusza w drogę powrotną do sfery mitu (dzięki wyobraźni pojmowanej jako przedłużenie natury). Tu dokonuje się nowa transpozycja: świat rzeczywisty zyskuje wymiar metafizyczny, abstrakcja zyskuje ramy realności, malarz zaś utożsamia się z przedmiotem, który tworzy.
Po doprowadzonej do perfekcji umiejętności znikania w napisanym przez siebie tekście – Jeleński pojawia się nagle, gdy mówi o problemach ściśle związanych z rolą tłumacza: z językiem. Ten odwieczny mieszkaniec Wieży Babel posługujący się biegle czterema językami wie, że najdoskonalszy rodzaj lektury zapewnia przekład na język obcy. Świadomy swoich możliwości autor nie tylko zamieszcza tu przekłady tekstów Orwella, Leonor Fini czy Elsy Morante, ale bawi się tekstem Miłosza – wers po wersie tłumacząc Dziecię Europy na język włoski, niemiecki, angielski i francuski. Podobnej próbie poddaje każdy napotkany fragment świata – niezależnie czy jest to dzieło sztuki czy natury: to, co dlań oczywiste i łatwe – przenosi w wymiar nowy, kuszący zagadką, sugerowaną przez inteligencję i wyobraźnię.
Lekkość stylu, elastyczność i naturalność frazy, niezwykła erudycja oraz otwartość umysłu połączona z subtelnością w sposobie bycia niewątpliwie zjednywała mu ludzi. Ściśle związany ze środowiskiem paryskiej „Kultury” był umysłowością konkretną i zarazem niezakorzenioną. Uwielbiał bycie „pomiędzy” – niezdefiniowany, po gombrowiczowsku niedojrzały, ignorował bariery i granice. Jego żywiołem była sztuka tłumaczenia: nigdy nie skończona ze względu na nieprzystawalność światów, które próbowała ogarnąć. „Gdyby istniał tamten świat, to chciałoby się w nim przebywać z ludźmi takimi jak on: wieczność mniej by się dłużyła, lżej byłoby znieść unieruchomienie” – napisał Claude Arnaud we wspomnieniu wieńczącym tom. Tym samym postawił przed „Kotem” najambitniejsze zadanie: przetłumaczyć nieskończoność tak, by móc odrywać od niej poszczególne chwile i budować z nich siebie wciąż na nowo. I by niczego (i nikogo) przy tym nie zgubić…