Aleksandra Tetera: OPOWIEŚCI Z WIDOKIEM NA MORZE
Eustachy Rylski, Wyspa, Świat Książki, Warszawa 2007
Na horyzoncie najnowszej literatury polskiej pojawiła się niedawno „Wyspa” Eustachego Rylskiego. Autor umieścił w niej cztery opowiadania. Każde z nich zawiera ten sam zestaw żywych rekwizytów: wodę, piasek, słońce i wiatr. Jest to zestaw obowiązkowy nie tylko dla tego dzieła, ale i dla urlopowiczów, którzy stają się bohaterami książki.
W pierwszym z opowiadań pojawia się tytułowa „Dziewczynka z hotelu Excelsior”. Rylski zaprasza nas do polskiego kurortu. „Chałupy Welcome To” – to jedna z piosenek, która rozbrzmiewa w filmie Krzysztofa Krauzego stworzonym na podstawie tego opowiadania w 1988 roku. Pozostałe trzy zamieszczone w zbiorze „Wyspa” pochodzą już z nowego dorobku pisarza. Drugie z nich pt. „Dworski zapach”, równie dobrze mogłoby nosić tytuł schyłek. Tutaj ku końcowi chyli się lato, jak i życie głównego bohatera-pisarza emigranta, który posiada mnóstwo przymiotów Witolda Gombrowicza (z młodą żoną włącznie). Postaciami pierwszoplanowymi we wszystkich czterech opowiadaniach są mężczyźni. Przed nimi plasuje się jedynie atmosfera, klimat tej literatury, któremu autor podporządkował wszystkie elementy, nawet język. Ten klimat zmienia się wraz z każdym opowiadaniem, a może raczej zmiany nadchodzą wraz z wiatrem, który w książce Rylskiego wędruje od utworu do utworu, aby w rezultacie, w ostatnim z nich, stać się zwiastunem burzy piaskowej.
Książka Eustachego Rylskiego to podróż, która zaczyna się w środku PRL-owskiego lata, by za chwilę w następnym opowiadaniu zabrać nas na francuską sjestę, kiedy to lato dobiega już swego końca. W kolejnym, trzecim utworze „Jak granit” natykamy się ponownie na polską rzeczywistość, tym razem jesienną, depresyjną. W siarczyste upały zanurzamy się kolejny raz wraz z dotarciem na strony ostatniego opowiadania, które jest przesiąknięte aurą filozoficznych rozważań i posiada tytuł będący jednocześnie tytułem całego zbioru – „Wyspa”.
Po dopłynięciu na nią możemy początkowo czuć się obco. „Zdarza się tak wtedy, gdy jedynym punktem odniesienia bywa różnica pomiędzy światami, z których żaden nie jest nasz.” Szybko jednak przyzwyczajamy się do tego stanu rzeczy. Pewną otępiałość i brak trzeźwej oceny sytuacji łatwo można zrzucić na karb żaru bezlitośnie sączącego się z nieba. W tej krainie nikt nie szanuje czasu, który z przyjemnością trwoniony jest na piaszczystych wydmach. Zresztą czas i piasek znakomicie łączą się tutaj w leniwą klepsydrę, w której ruch każdego ziarenka następuje jakby w zwolnionym tempie. Ta wyspiarska nuda sprawia, że zasypiamy, a raczej śnimy na jawie, bo trudno w opisach Rylskiego odnaleźć jakieś wyraźne granice między jednym, a drugim. Odczytanie pełnych znaczeń wszystkich sennych symboli naszkicowanych przez pisarza to zadanie dla nie lada liryko-terapeuty. ”Bo literatura piękna, nie mam wątpliwości, jest od rzeczy wyższych, niż opisywanie rzeczywistości”-twierdzi sam autor.
Akcja wszystkich opowiadań to przede wszystkim ciąg współzależności między dwoma żywiołami: lądem i wodą. Ci zażywający wakacyjnych kąpieli, nabierają wody w usta, reszta, wylegująca się na plaży, chowa głowę w piasek. Z tego stanu rzeczy wynika fakt, iż dialogów w „Wyspie” nie jest zbyt wiele. Przecież, któżby chciał marnować urlop na zbędne dyskusje? Tu się ceni każde słowo, tu się nie rozmawia, tu się kontempluje i patrzy w morze, a ono hipnotyzuje, wciąga… „Zanurkował w sobie i w czasie, by wywlec tę przyjemność na światło i przyjrzeć się jej powabom, ale im głębiej nurkował, tym było puściej i ciemniej.
Aż na samym dnie tej ciemności usłyszał sapanie knura”.
Rylska wyspa bez wątpienia nie jest bezludną, zamieszkują ją rozbitkowie zagubieni między jawą a snem.