Aleksander Ziemny: Kartki z lat 2005-2006
Po operacji (sierpień 2006, Szpital Bielański) miałem przez dwadzieścia dni dziurę w brzuchu. Zasklepia się, wciąż się zasklepia, ale idzie jej to dość leniwie. To i tak cud, że ciało człowieka osiemdziesięciotrzyletniego poddaje się samonaprawie.
To nie był mój pierwszy szpital. Ale pierwszy raz zobaczyłem innych niż dotychczas ludzi – innymi oczyma. Część pielęgniarek i prawie wszystkie salowe. Dwie siostry opatrunkowe. Chirurg (doktor K-us), miałem szczęście, żem do niego trafił. Przede wszystkim jednak one – salowe. Nie całkiem młode, za nimi już kawał ciężkiej, jakże przyziemnej roboty wśród bezwładnych ciał, basenów i kaczek, pokrwawionych prześcieradeł, nieraz rzygowin. Gdy chory załatwi się w łóżku, nie zawsze zdąży się z gąbką, mydłem i czystym pampersem. Myje się chorych co dwa-trzy dni, od stóp do głów. Karmi się ich z jakąś nawiązką cierpliwości, w której widzę – po nocnych rozmyślaniach – surowy nakaz wewnętrzny. Tak, właśnie.
Te dziewczyny nie wywodzą się ani z żadnego zakonu, ani do żadnego nie przystały. Odmówiono im nawet półmundurków, w jakie ubierają się pielęgniarki. Nie zależy im na tym, śmiechu warte! Trzy dyżury całodobowe. Większość dojeżdża spod Nasielska, Legionowa i z dalsza nawet, gdzieś spod Wyszkowa; wstawać muszą o wpół do piątej, zima lato. Coś tam ciepłego w termosie, dla dziecka, które idzie do szkoły. Jagoda dostała stary samochód (Dacia) od starych rodziców.
Inaczej niż reszta „personelu” pachną ogrodem, kuchnią, rodzinną izbą.
Dobrze wiedzą, i nie widać po nich goryczy, że są na najniższym szczeblu lecznictwa. Gdzie nie ma mowy o harcie ducha, musi zaś być wytrzymałość… Rutynowe, ciężkie obowiązki wykonuje się w milczeniu, inne polecenia również – bez gadania. Ale wobec „dyplomowanych” wyrobiły sobie dość oschły, niechętny dystans. Co to jest? Właściwie nie wiem. Koło wzajemnej poręki?
Któregoś dnia Duża Józia umyła mnie całego. Kiedy zobaczyła płeć, powiedziała tylko „aha” z nieznacznym uśmiechem. „Już mało Żydków się trafia”. A następnego dnia: „Nie bój się pan, nie zrobią tu panu krzywdy”.
Pokrzykują bez złości, wbrew powarkującym doktorom i siostrom od chirurgii; zbolałym ludziom niosą trochę pogody. Co z tego mają? Najgłupsze z pytań: 800 zł miesięcznie dla młodych, 1200-1500 dla starszych, z wysługą lat. Codziennie kapie im po 10-15 zł – na lewo, na lewo, na lewo, cholera jasna! – za umycie krocza, tyłka; pani Wandzia używa dyskretnego słowa przyrodzenie.
Nic dotąd nie wiedziałem o wspaniałych kobietach szpitalnych, salowych, których natury, złożonej natury próbuję tylko się domyślić. Nad ranem, kiedy sen nie wraca.
* * *
Słowa, które udają coś rzeczywistego, czego w ogóle nie ma. Są dymkiem, mątwą, w której doskonale czują się ludzie kultury ze wszystkich możliwych pięter. P o w a ż n i e to brzydkie słowo, którego się nie używa. Laureatem zostaje pisarz rozkoszniak – normalna rzecz. Minęły piękne czasy, kiedy liczyły się jeszcze drugie i trzecie dno. Przytomny człowiek raz po raz staje przed sytuacją, że dna w ogóle nie ma. A jeżeli już bardzo zgłupiał, nabiera się na obfitą dekorację pustki.
* * *
[Notatka po rozmowie z bł. p. Michałem Friedmanem.]
Zawsze jest coś do zbadania w sobie, o czym nie miało się pojęcia. Ale na rozpoznanie czekać trzeba długo. Tymczasem… Jak długo można oszukiwać się własnymi uczuciami? No właśnie. Długo, nieskończenie długo. W końcu jednak dotarło do mnie to, co naprawdę moje, biedne, pospolite, tak długo zaćmione. Tu i tam bywałem „przywiązany sercem”, szczerze i gorąco, dopóki życie mnie nie „odwiązało”. Z właściwą sobie nonszalancją…
Byłbym ostatnim durniem, gdybym próbował definiować, co było pasją, urzeczeniem, oczarowaniem (kradnę to z Puszkina), osobliwymi wabikami seksu, który rzadko tylko działał od pasa w górę – nieszczęśliwie utraconą miłością do rodziny. Dobre było to wszystko, bardzo „fajne” jako przeżyte w napięciu chwile – bez dalszego ciągu. To właśnie. Jedna z wielu doraźnych prób serca.
A teraz, co teraz? Zastanawiam się, dlaczego tak wolno latami wypełniało mnie – od pospolicie skromnych początków – uczucie do mojej młodszej córki. Zbliżyły nas do siebie choroby? Zwłaszcza jej? Groźne, długotrwałe, z ciągłymi skokami nadziei i rezygnacji? To jest pewne, tak, ale przecież nie w jasnym pojęciu. A nie dzieje się między nami nic szczególnego. Raczej banalne utrudzenie w życiu z dnia na dzień. I w tym wszystkim mój zachwyt, mój odnawiający się ciągle wstrząs, że możliwy jest aż tak pełny i gęsty związek między dwojgiem ludzi z dwóch przeszło pokoleń. Nie ma śladu erotyki, jakiegoś kazirodztwa! Co najdziwniejsze, związek ten daleki jest od wspólnych upodobań i porozumienia w codziennych sprawach. Każde z nas ma własną, osobną pamięć.
Nie wiem, co takiego w tym jest, ale rzecz najistotniejsza, że jest! Poza całym lepkim polem sentymentów.
Pojechała do Krakowa z dwiema koleżankami. Żeby pochodzić trochę po żydowskich „imprezach”. Dopiero w trzy dni po powrocie powiedziała mi mimochodem, prawie sprawozdawczo, że była na cmentarzu żydowskim przy Miodowej, na grobie swojej babci Pauliny (mojej Mamy). Ledwo odnalazła grób pod murem, wśród łopianów i chwastów. „Babcia jest na cmentarzu, miała szczęście. A jej tato, a tato taty…” .
Tyle. Ani ona, ani ja nie czekamy na zwierzenia.
* * *
Co mi pozostaje w środku jesieni 2006? Przepisuję trzy zdania z czytanych właśnie listów Gustawa Flauberta. Ten konkretnie – do pani Regnier. Miejsce wysłania Dieppe, data 11 marca 1871. Niedługo po klęsce Francji w wojnie z Prusami, prawie równolegle do Komuny Paryskiej. A był Flaubert zdeklarowanym estetą, wyznawcą Sztuki; polityka mierziła go przez całe życie. Denerwowali go nie Żydzi w ogóle, ale żydowscy wydawcy…
W połowie błogiego we wspomnieniach XIX wieku Flaubert pisał: „Mam pretensje do swej epoki, że dała mi poznać uczucia brutala z XII wieku. Co za barbarzyństwo! Co za cofnięcie się!… Miałem złudzenia i nie sądziłem, że będę widział nadejście końca świata. Łacińskiego świata. A przecież nie byłem progresistą czy humanitarystą! Pożegnajmy się ze wszystkim, co kochamy! Poganizm, chrystianizm, chamstwo. Takie są trzy wielkie ewolucje ludzkości. Nieprzyjemnie jest znaleźć się w tej ostatniej”.