Aleksandra Tetera: Przeprawa przez czas
Piotr Matywiecki, Powietrze i czerń, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
Poetycka „Podróż“ Piotra Matywieckiego rozpoczęła się w 1975 roku, stając się tytułem pierwszego tomu jego wierszy. Potem autor jeszcze wielokrotnie zdradzał liryczne skłonności. Jego jedenasta książka poetycka, wydana na świat w 2009 roku, została ochrzczona dwojgiem imion: „Powietrze i czerń“.
Dwa pierwiastki, od zawsze istniejące w przyrodzie. Tyle samo je łączy, co dzieli. Powietrze uznane za bezbarwne, w rezultacie może stać się każdym kolorem. Gdy tymczasem czerń jest tylko czernią. Znana z tego, iż przyciągając promienie słoneczne, połyka je i zasklepia w sobie. Być może właśnie dlatego, w powszechnym mniemaniu, potwornie blisko jej do śmierci. Ta natomiast ma wiele twarzy. W poezji Piotra Matywieckiego potencjalny zgon staje się pretekstem do zaczepki:
jeśli się boisz
nie podnoś pięknych piór
leżących na chodnikach
są na nich
śmiertelne wirusy.
Ta trucizna potrafi zabijać także od środka:
w paśniku wymieszane z sianem
drobno potłuczone szkło
dla sarny żeby poraniła wnętrzności i padła.
Z permanentnej żałoby otrząsa przekorny „Tren”: „Każdego umarłego żałować? (…) Czy wtedy cokolwiek mógłbym czuć”. Nie warto wylewać łez nad każdą martwą linijką tekstu. Nie oznacza to jednak, iż zabójcy nie spotka zasłużona kara. Winni zostają napiętnowani. Począwszy od „Nauczycielek literatury“, które:
Nie są mistrzyniami treści
Poprawnie poprawiają formę.
Poprzez samych twórców:
Poeci biesiadują jak embriony w niebycie
Rano nie budzą się z tego — a żyją.
Wreszcie (w)skazany jest cały naród: „O czymkolwiek Polska rozmawia — zmienia temat”. Padają tu słowa niemal znajome: Bóg, ziemia, życie, świat. Nie są więc zaskoczeniem, dziwi nas ich kolejność. Nikt już nie wie, co było pierwsze: nasz kraj? Planeta? A może telewizor? Wiersze Piotra Matywieckiego są w większości krótkie, w połowie pozbawione tytułów. To raczej chwilowe błyski i flesze, które oślepiając oczy, wyostrzają wyobraźnię. Wzrok obraca się do wewnątrz. I nie mamy już wątpliwości, że tzw. rzeczywistość jest tylko w nas.
Przestrzeń wie, co robi, kiedy do snu zamyka nam oczy.
Do sennej poezji chronologia nie ma dostępu. Czas jest tutaj równie wszechobecny i nieuchwytny jak tytułowe powietrze. I podobnie jak ono, z każdą chwilą przecieka przez palce. Czas krwawi, oderwany od nas. Musimy go nieustannie doganiać i opatrywać mu rany. Wciąż się upewniać, że
Ocalał
i zagoił się cały.
Ten czas nie ma nic wspólnego z kalendarzem. Jego sekund nie sposób wziąć w cugle daty. Rytm odmierzają wspomnienia, uczucia i… słowo. Bo jakoś trzeba nazwać to, co było i to, co się właśnie zaczyna…