Zofia Krzywicka: „Zostałaś stworzona, aby tańczyć w świetle”
Adriana Szymańska, Ta inna ja, Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów 2008
Autobiograficzna proza Adriany Szymańskiej Ta inna ja stanowi świadectwo zmagania się ze skutkami wypadku, który przeżyła autorka; z medycyną, sprowadzającą człowieka chorego do roli zepsutego mechanizmu, bezwolnego i pozbawionego emocji; z, doświadczanym w chorobie, brakiem zrozumienia ze strony otaczających ludzi, nawet tych najbliższych.
Owo dramatyczne wydarzenie nabiera jednak w opowieści Szymańskiej szczególnego znaczenia. Jest nie tylko jej źródłem i nicią przewodnią. Staje się bezpośrednim, bardzo wyraźnym impulsem skłaniającym do tego, by w przypadkowości, chaosie i natłoku zdarzeń szukać utajonego sensu, nieoczywistego porządku: Palec Boży — pomyślałam prawie natychmiast, gdy to się stało. Bolesne przeżycie, naruszające gwałtownie cielesną i duchową równowagę pisarki, okazuje się dla niej dowodem na istnienie jakiegoś wyższego ładu, elementem koniecznym dla całości obrazu jej życia.
Trzeba pozwolić życiu żeby się toczyło, żeby wybiegało naprzód, gdyż wie lepiej niż obdarowana nim osoba, co się wydarzy, co musi się wydarzyć. Więc i moje życie (…) objęte jest jakimś konkretnym kodem istnienia, a zdarzenia, których dziś nie rozumiem, które wydają mi się niesprawiedliwe i nazbyt boleśnie testujące moją odporność na ciosy, staną się kiedyś, w chwili, gdy toczące się życie uzna je za stosowne, czymś oczyszczającym, jasnym i jedynym, co właśnie mnie miało się przydarzyć? — notuje autorka w jednym z przywołanych w książce fragmentów dziennika, spisywanego po wypadku.
Czas choroby i rekonwalescencji umożliwia też odnajdywanie i coraz częstsze dopuszczanie do głosu „tej innej ja” — uduchowionej i tęskniącej za Absolutem. Tej, co, jak pisze autorka: ukrywa się pod maską codziennej, praktycznej mnie przeznaczonej do powszednich działań, aby ujawnić się w sytuacjach, kiedy niezbędna jest siła woli i moc ducha. Tej, co, ma świadomość istotności wszystkiego, co w człowieku pozarozumowe, intuicyjne i dlatego nie waha się, wbrew opiniom lekarzy, zawierzyć wewnętrznemu głosowi i sprzeciwić się zabiegowi chirurgicznemu, mającemu usunąć krwiaka mózgu, powstałego podczas wypadku.
Adriana Szymańska poświadcza w swojej prozie konieczność wsłuchiwania się w te poruszenia duszy, dziwne i niepokojące otoczenie, bo przybierające niekiedy pozory szaleństwa, podważające bezwzględność racjonalnego myślenia.
„Ta inna ja”, opisywana w duchowej autobiografii Szymańskiej, otwarta na doświadczenia metafizyczne, walcząca o swoją cielesno–duchową integralność, odradza się i dojrzewa także dzięki słowu, w procesie tworzenia: Pisanie było nie tylko terapią, nie tylko mnie ocalało przed wstydem i desperacją, ale zwiastowało też narodziny nowej, odmienionej wewnętrznie mnie, która wkrótce miała mi się w pełni objawić. Każdy akt twórczy jest jednocześnie aktem transgresji, a więc sposobem przeniesienia artysty na wyższy poziom duchowy.
Pisanie zatem nie tylko porządkuje chaos myśli i emocji, pomaga też przekraczać własne ograniczenia, otwierać się na rzeczywistość pozazmysłową.
Również cudze słowo wywiera istotny wpływ na życie pisarki w tamtym trudnym czasie. Wspiera jej walkę z fizycznym i duchowym cierpieniem: Tak, mogę stwierdzić, że przeżyłam kolejny cud lektury. W momencie, gdy znowu zaczęłam tracić tę z trudem odbudowywaną integrację psychiczną, trafiłam na książkę, która pomaga mi bez egzaltacji prześledzić moje stany i znaleźć ich przyczyny, zinterpretować je i spróbować naprostować zachwiane w proporcjach emocje.
Opowieść autobiograficzna Szymańskiej pokazuje zresztą niejednokrotnie, jak istnienie autorki dokonuje się w słowie i dzięki niemu. Uświadamia, że nie sposób w jej przypadku oddzielić człowieka, kobiety od pisarki.
„Żywioł liryczny”, jak nazywa go Szymańska, zdaje się być wpisany w jej życie i w jej naturę nieprzypadkowo: Determinuje mnie ów osobisty, tkliwy, ale też zaborczy wobec świata żywioł liryczny, zamieszkujący mnie chyba od dzieciństwa, a może i od wcześniejszego okresu, gdy moja matka — jeszcze nim mnie urodziła — spełniała swoje artystyczne tęsknoty i aspiracje w marzeniach i pisaniu długich, literacko wzbogaconych listów do znajomych i krewnych.
A może to liryczne brzmienie we mnie zaczęło się jeszcze o wiele, wiele wcześniej, gdy mój prapraprapradziad po kądzieli — August Rotundus, (…) sekretarz Zygmunta Augusta, ostatniego z Jagiellonów — pisząc królewskie listy i urzędowe dokumenty pod dyktando króla, w przerwach na pałacowe i społeczne obowiązki (…) znajdował czas na skrobnięcie jednego czy drugiego panegiryku, elegii lub ody?
Jej własne „ja” okazuje się być częścią większej całości. Rekonstrukcja jego złożonej struktury, dokonująca się w tej prozie, odtwarzanie kolejnych pokładów duchowej i intelektualnej spuścizny, tego wszystkiego, co formowało pisarkę, wydaje się raz jeszcze potwierdzać istnienie podskórnej logiki życia i zdarzeń. Związków między teraźniejszością a przeszłością. Między człowiekiem a jego przodkami, których cząstkę, nie zawsze tego świadomy, nosi w sobie.
Opowieść Adriany Szymańskiej rozwija się według rytmu, wyznaczanego przez historię choroby i kolejne etapy wychodzenia z niej — pokonywania mocą wewnętrzną cielesnej słabości, przez ciąg przeobrażeń duchowych, przez emocje i refleksje towarzyszące ówczesnym przeżyciom.
Pisarka poddaje się rytmowi przeszłych wypadków, podejmuje trud ich rekonstrukcji, ale jednocześnie sama ów rytm tworzy. Z chaosu, wielości i różnorodności zdarzeń — buduje spójną konstrukcję.
Porządek i celowość odkrywane przez Szymańską we własnym życiu, dają się też rozpoznać w opowieści o nim.