Zofia Krzywicka: Piszę, bo życie jest
Rafał Wojasiński, Piękno świata, PIW
„Piszę, bo życie jest”. W zdaniu tym, wypowiedzianym przez bohatera jednego z opowiadań z tomu „Przyjemność życia” (2006) zawiera się, w moim przekonaniu, sedno pisarskiej filozofii Rafała Wojasińskiego. Filozofii, która pozostaje niezmienna także w najnowszym zbiorze jego prozy „Piękno świata” noszącej, jak kilka wcześniejszych utworów tego pisarza, wyraźne rysy autobiograficzne.
Najważniejszym i właściwie jedynym tematem tekstów Wojasińskiego jest… życie. Z jego zwyczajnością, z powtarzającymi się monotonnie czynnościami i zdarzeniami. Autor „Humusu” stara się raczej od-twarzać możliwie wiernie najbanalniejsze, najmniej – jakby się zdawało – godne uwagi elementy ludzkiej egzystencji, niż kreować nowe literackie światy, mogące uwodzić czytelnika odkrywczością formalną ich twórcy. Samo pisanie zdaje się być zresztą dla bohatera-narratora (nasuwającego na myśl osobę samego autora) najobszerniejszych w tym tomie fragmentów prozatorskich czynnością powszednią, aktywnością podejmowaną co dzień na nowo, nieusuwalnym elementem życia.
Pisanie jest także jednym z tematów tej prozy. Nie podejmuje go jednak Wojasiński, by snuć refleksje nad istotą literackiej formy, by roztrząsać twórcze dylematy czy analizować własny warsztat literacki. Pisze o pisaniu tak, jak o pozostałych wątkach życiowej opowieści. Ma ono swoje miejsce w porządku egzystencji obok spotkań i rozmów z ludźmi, picia wódki, poszukiwania pracy, czasu spędzanego z żoną i synem… Jest aktywnością tyleż zwyczajną, co pasjonującą.
O swego rodzaju grafo-manii, konieczności zapisywania myśli i wrażeń narrator mówi wprost: „Płynie ze mnie myślenie i ja to zapisuję”. Istotna wydaje się zatem spontaniczność w notowaniu myśli i wrażeń, bezpośredniość zapisu – jak w dzienniku intymnym. Utwory zostają wypreparowane z literackości – surowe, chropowate, czasem wręcz irytująco a-literackie, nużące w powracaniu do tych samych banalnych zdarzeń. A jednak potrafią też, na swój (jakby trochę niezręczny) sposób, uwodzić czytelnika – złoszczą go i niecierpliwią, a równocześnie nie pozwalają mu na rezygnację z dalszej lektury.
W najnowszej prozie Wojasińskiego uderza bowiem (spotykane u niego także wcześniej) naiwne, jak sam je określa, przeświadczenie, że właśnie w owej banalności i codzienności, w zwyczajności tego, co dzieje się „teraz” kryje się największy urok życia. By wydobyć go i zachować, by wyraźniej go zobaczyć i intensywniej doświadczyć, niektórzy (jak autor, czy narrator-bohater części opowiadań) muszą pójść za niedającym spokoju przymusem pisania: „Myślałem o opowiadaniu, o tym samym od ponad dziesięciu lat. Chciałem je napisać, bo wiedziałem, że wszystko będzie wtedy jaśniejsze i prawdziwsze”.
Proces tworzenia, choć pozbawiony aury niezwykłości, sprowadzony do codziennego notowania przepływających myśli, zachował jednak w prozie Wojasińskiego sensy, które przypisuje się mu od wieków.
Literackie słowo sprawia bowiem, że wszystko staje się „jaśniejsze i prawdziwsze”. Otwiera też perspektywę długiego (wiecznego?) trwania – znaną literaturze z horacjańskiego „non omnis moriar”, z frazy współczesnej poetki, która mówi o „radości pisania” i „zemście ręki śmiertelnej”. Bohaterem przedostatniego opowiadania tomu „Piękno świata” czyni Wojasiński analfabetę, człowieka, który fascynuje bohatera-pisarza nie mniej niż nieznany, odkrywany dopiero ląd. Śmierć analfabety jest w oczach pisarza rzeczą ostateczną, oznacza niedającą się niczym wypełnić pustkę: „Nie zostały po nim jego słowa, czyli nie będzie go po śmierci” (może częściową nieśmiertelność zdołają mu zapewnić słowa tworzącego opowieść o analfabecie?).
Słowo pisane stanowi także istotny punkt odniesienia przy określaniu tożsamości bohatera, jego odrębności od świata, który go otacza: „Po pracy usiadłem na parniku i delektowałem się zmęczeniem i brudem, który na mnie osiadł. Byłem częścią wszystkiego. Dopiero gdy się ogoliłem, umyłem i usiadłem w szlafroku z książką w ręku, stałem się sobą”.
Zarówno życie, jak i pisanie mają więc w „Pięknie świata” dwa odmienne i jednocześnie dopełniające się oblicza. Zwyczajność i wyjątkowość. Profanum i sacrum.
Te dwa sprzeczne bieguny można wyznaczyć symbolicznie, przywołując dwie, całkowicie różne lektury leżące obok siebie na nocnym stoliku bohatera – są to dzieła autorstwa Harolda Pintera i św. Jana od Krzyża. Ułomność, brutalność życia zostaje zrównoważona przez tęsknotę za metafizyką. Mroczne strony świata, większe i mniejsze cierpienia, których doświadcza człowiek, mają szansę zostać rozświetlone i unieważnione dzięki spotkaniu z miłością.
Piękno życia i radość pisania zdają się rodzić właśnie w tej przestrzeni „pomiędzy”.