Wojciech Kaliszewski: Waga słów
Na szali znaków, wybór wierszy, przekład, opracowanie, wstęp i posłowie Krystyna Rodowska, Biuro Literackie
Lektura antologii, zwłaszcza antologii poetyckich, porusza w sposób wyjątkowy. Czytelnik bowiem pozostaje nie tylko sam na sam z tekstami, które działają na jego wyobraźnię, ale staje także wobec zagadki takiego a nie innego doboru autorów tych tekstów. Ale to nie wszystko – kiedy mowa o antologiach poezji obcej, mamy do czynienia z przekładami, z przeniesieniem jakiejś całości znaczącej i żyjącej dotąd w odmiennym języku, korzystającej z jego bogactwa brzmieniowego i wersyfikacyjnego w świat zupełnie inny, rządzący się innymi regułami. To przesunięcie nie może być zignorowane. Lektura antologii jest więc niewątpliwie wyzwaniem i zachętą zarazem do dalszych własnych poszukiwań. Piszę to, bo właśnie świeżo przeczytałem antologię „Na szali znaków”, która przedstawia czternastu francuskich poetów urodzonych w pierwszych – dokładnie po początek lat sześćdziesiątych – dekadach XX wieku. Jest to więc siłą rzeczy bliski nam jeszcze w czasie, ale już zeszłowieczny przecież fragment francuskiej poezji. Autorką wyboru i wszystkich zamieszczonych w nim przekładów jest Krystyna Rodowska. Jak sama pisze we wstępie, te tłumaczenia „(…) nieśpiesznie poprawiane i uzupełniane, powstawały w ciągu wielu lat”. Jest to więc wybór mający swoją historię, naznaczoną zacieśnianiem znajomości tłumaczki z twórczością wybranych ostatecznie poetów, z ich rzeczywistym czytaniem i poznawaniem.
Antologia Rodowskiej stanowi ważny szkic do portretu całej współczesnej poezji francuskiej, która niezmiennie od dziesięcioleci szczyci się talentami i osobowościami. Należą do nich na pewno umieszczeni tutaj Bernard Noël, Jacques Roubaud, Francis Ponge czy Michel Deguy. Wymieniam tych kilku tylko poetów, ale właściwie cała czternastka ma już swoje miejsce w historii literatury francuskiej. Wszyscy umieszczeni przez Rodowską autorzy rozszerzają i pogłębiają lub jeszcze inaczej – szukają najwłaściwszego sposobu opowiedzenia tego, co przeżywa człowiek w dzisiejszym, antymetafizycznie, ale i antyracjonalnie zorientowanym świecie. Otóż jego dramatycznym doznaniem jest poczucie samotności w pustej przestrzeni. Owiat wydaje się otwarty i przez to niebezpieczny. W takim świecie wiersz, a szerzej cała sztuka i wszelki wysiłek twórczy człowieka tracą sens. Jest to więc, jak powiada Jacques Dupin, „pisanie bez punktu oparcia”, pisanie w próżni. Bohater tych wierszy, niezależnie od indywidualnych cech, które wiążą go z tym lub innym poetą, jest właściwie jeden. To ktoś, kto o sobie powiada tak:
ja
który codziennie drążę własne ciało
nie łaknę
ani prawdy ani szczęścia ani nazwiska
lecz źródła tego co we mnie łaknie
nie wyprowadzam na spacer mojego diabła cywilizowanego
dziesięć tysięcy diabłów zjada mnie od środka
uśmiecham się do nich
Obszar pustki, cienia i szyderczego śmiechu nie stwarza perspektywy radosnego życia. Człowiek traci swój ludzki wymiar. Z tego wiersza wyłania się jakaś przerażająca antropologiczna prawda, która nie pozostawia złudzeń co do katastroficznego rozwiązania. Przy czym – cytowany wiersz Noëla nosi tytuł „Kontra-śmierć” – sama śmierć nie jest niczym przerażającym, upiorny jest sam proces rozkładu, długi, wieloetapowy, bezcelowy, poniżający i degradujący. Noël to poeta wyjątkowo skupiony na szczegółach mrocznych. Jego wiersze są absolutnie turpistyczną projekcją fizycznego rozpadu ludzkiego ciała. Chciałoby się więc zapytać co jest tą kontrą wobec śmierci? Czy można się w ogóle przeciwstawić czemuś, co straciło swoją metafizyczną rację, co umarło zanim zdołało zabić? Bo w świecie, który z tych wierszy wyłania się, nie ma życia, ale i nie ma śmierci. Jest absurd fizycznego bytowania. To jest pożegnanie kosmosu, czyli nie tylko uniwersalnego porządku, ale i piękna, które potrafiło wyzwalać dobro.
W innym wierszu czytamy, że porwani jesteśmy przez upiorną, niekończącą się wichurę, której ryk zagłusza każdy nasz głos, każdy dźwięk świadomie wyartykułowany. Jeżeli tak jest, to znaczy, że tracimy możliwość porozumienia się i pozostaje nam tylko samotność, czas powolnego końca i powolnego wypalania życiodajnego światła:
widzimy złoto i fiolet
stajemy się wielkim brzęczeniem
w smudze głosów
i nie mogłoby już być lepiej
gdyby nie nadchodził wieczór
nieobecność uzbrojona po zęby śmierć
Bohaterowie, wplątani w nieprzewidywalne sploty paradoksów, nie mogą już liczyć na oparcie w świecie natury. Dawno straciła ona bowiem swój przyjazny i przewidywalny wymiar, prawa natury okazały się fikcją, podobnie zresztą jak umarła wiara w dany człowiekowi – w sposób naturalny – pierwiastek rozumowy. To są wiersze zrodzone z wielkiego rozczarowania oświeceniową retoryką. Można powiedzieć – to są wiersze sytuacji granicznej, wołające o nowy język, tęskniące za narodzinami nowego słowa, zdolnego odrodzić świat.
Wszystkie wiersze z antologii Krystyny Rodowskiej, niezależnie od tego, co niosą i jakie zawierają przesłanie, na pewno poruszają wyobraźnię czytelnika. Bez poetyckiej sprawności tłumaczki byłoby to niemożliwe. Przekłady Rodowskiej odznaczają się – śmiało można to stwierdzić – dbałością o sprostanie wymogom, jakie tłumaczowi zawsze stawia tekst oryginału, ale z drugiej strony są to jakby wiersze nowe, w nowej postaci ożywione. Tylko takie przekłady mają sens.
To prawda, co Rodowska pisze we wstępie na temat naszej znajomości współczesnej poezji francuskiej. Z tą znajomością nie jest najlepiej, zmieniły się kontury wielkiej mapy poezji światowej, co innego wydaje się dzisiaj przyciągać czytelników, inne – niż kiedyś – są literackie mody. A przecież warto chyba pamiętać o równowadze poznawania. To dobra zasada. I myślę, że antologia „Na szali znaków” tę równowagę przywraca.