08 lip

Wojciech Kaliszewski: O czym milczy Ryszard Krynicki

Ryszard Krynicki, Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2009

Wiersze Ryszarda Krynickiego pojawiają się i trwają jakby ponad czasem teraźniejszym, zamykają to, co było kiedyś i otwierają przyszłość. Krążą poza chwilą, w której czytelnik ma je przed sobą, są nieuchwytne, ruchome, często niebezpiecznie zawieszone na krawędzi widzialnego świata, zawsze gotowe do ucieczki. Dlatego trzeba za nimi nieustannie podążać, podejmować pogoń, by w końcu zbliżyć się na tyle, że nieufność zostanie przełamana. To jest wyzwanie dla czytelnika i znacząca próba świadomości samego siebie. Bo wiersze Krynickiego zmuszają do ostrego spojrzenia na rzeczywistość, nie da się ich naprawdę czytać bez naruszenia utrwalonego obrazu świata, bez pokory wobec językowej otchłani, bez dystansu do własnej osoby.

                       zorze, świty, tajemne znaki,
                       podróż jak czytanie obcojęzycznej książki
                       o znanych miejscach,
                       na nieliczbowanej stronie świata zbudzony w bezsennym śnie
                      czytam tę podróż od końca w nieznanym języku

Ale nawet ta pokora nie zniesie wszystkich barier i nie otworzy przed nami księgi świata. Na jej „nieliczbowanych” stronach gubią się nasze ślady i wobec tego, co niejasne, stajemy bezradni. Dramat poznania — powiada Krynicki — jest udziałem każdego z nas, jest wyzwaniem, przed którym nie można się uchylić. Tylko w dramatycznym zderzeniu ze światem, z drugim człowiekiem, jak w świetle błyskawicy, na moment, ukazuje się nasz portret. To czas próby naszego człowieczeństwa. Nie jest łatwo o tym mówić, a jeszcze trudniej pisać. Słowa zacierają swoje znaczenia, kryją się w labiryntach wieloznaczności, uciekają od odpowiedzialności. Metaforyczne przedstawienie tego zmagania uruchamia wyobraźnię i kieruje ją właśnie w stronę wielorakich możliwości języka, w stronę znaków mylących, zwodniczych. W zderzeniu z językiem objawia się nasza bezradność.

Autorski „Wybór wierszy” Ryszarda Krynickiego pozwala przyjrzeć się temu, trwającemu już ponad czterdzieści lat, pokonywaniu oporu języka. Od samego początku wiersze Krynickiego wpisywały się w perspektywę poszukiwań wartości. To bowiem, co ukazywało się na powierzchni mowy, było dla poety tylko zasłoną skrywającą głębszy sens istnienia. Krynicki próbował więc odszukać taki język, który byłby zdolny do poszukiwania prawdy, a także ją samą, ostatecznie wyrazić. A wydobyć, oświetlić i ukazać tę prawdę to znaczyło zrozumieć sens tego, co się objawia. Krynicki działa niczym hermeneuta, schodząc coraz niżej pod powierzchnię słów, drążąc je i prześwietlając. „Czytanie świata w nieznanym języku” to tutaj coś więcej niż tylko lingwistyczna kontestacja. To właśnie hermeneutyczna egzegeza, to wsłuchiwanie się w echo głosu, którym przemawiał Bóg. Tylko taki język, święty, może prowadzić człowieka bezpośrednio do prawdy, odmieniając go i podnosząc z upadku.

Pomieszanie znaczeń i rozkład języka mają swoje źródło w nienawiści, w braku miłości. To za nią zdaje się Krynicki tęsknić najbardziej i jej poszukuje coraz wyraźniej z tomu na tom. Brak miłości rodzi lęk, otwiera nicość, przed którą bronimy się ucieczką w głąb siebie, w samotność, w bliską — bo wewnętrzną — pustkę. Odtrącony w siebie samego, bohater Krynickiego mówi:

             …Żywcem pogrzebany w sobie, w niewidomym spojrzeniu. Co jest —
               nieistniejące. Pełnia nicości? Nicość
               spełnienia?

Nikt chyba lepiej od Krynickiego nie umie wsłuchać się w ten dręczący człowieka głos, przypominający mu o przerażeniu i samotności. I nikt lepiej nie umie o tym tak przejmująco i poetycko milczeć.

Wiersze Krynickiego wypełniały się zawsze światem, chłonęły całą rzeczywistość. Przy czym to nie był i nie jest nigdy świat ujmowany filozoficznie, abstrakcyjnie, to nie jest świat sam w sobie, ale świat konkretny, namacalny:

                 przypadkowy świadek swojego upadku,
                 banita własnej skóry i cudzego serca,
                „wielkieś mi uczyniła pustki”
                ulico Kościańska
                i wizjo uliczna,
                szyld „Świat pończoch” w Gliwicach,
                okrzyk „Ty kurwo!” niesiony jak sztandar
                w pewnym miasteczku pewnego poranka

Także bohater Krynickiego to postać ukonkretniona, daleka od pozbawionej indywidualnych rysów uniwersalności. Debiutancki „Akt urodzenia” spełniał tutaj rolę swoistej metryki owego „przypadkowego świadka swojego upadku”, „obywatela R.K.”. A kolejne tomy poetyckie stanowiły ogniwa opowieści o kimś, kto żyje w bardzo wyraźnie określonym świecie, kto ma historyczne rozeznanie, kto kocha, zdradza i tęskni. To był świat poddany kontrolowanemu rytmowi powtarzających się zdarzeń i sytuacji. Nie było w nim miejsca na nieprzewidziane wydarzenia, nikt nie mógł skręcić z wyznaczonej ścieżki:

              nic się nie zmienia
             codziennie czekasz na przydział mieszkania
             wstajesz świat jeszcze istnieje
             wracasz z pracy świat jeszcze istnieje

Słowo „jeszcze” ma nie tylko znaczenie ironiczne, nie tylko buduje dystans do przedstawianej rzeczywistości, ale brzmi przede wszystkim groźnie. Tworzy bowiem perspektywę nieskończoności, wyklucza nadzieję na koniec świata monotonnej szarzyzny peerelowskich ulic i domów, osacza bohatera świstem — niczym bicz nadzorcy — swoich syczących spółgłosek. To w takim świecie „nasze życie rośnie”, powiada Krynicki, wskazując zarazem na znaczenie tego, co niewidzialne. Prawdziwe życie przechodziło więc do strefy ukrytej, pulsowało w cieniu, zamykało się w obszarach snu, blisko śmierci. I w takiej konspiracyjnej postaci wędrowało, wracało do przeszłości, szukało miejsc dla siebie bezpiecznych i przyjaznych. Ale to półjawne życie nie przestawało tęsknić za światłem, ciepłem, za miłością. Dlatego Krynicki wykreślił w swoich wierszach niezwykłą „obłoczną” mapę zawieszoną ponad światem ciemnym i szarym. Pismo obłoków pojawiało się przeciwko nicości, wyzwalało, zbliżało do drugiego człowieka. Wtedy, w latach siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych Krynicki słowo po słowie wytyczał system etyczny, pozwalający odróżnić dobro od zła. Jego wiersze z tego czasu mają charakter gnomiczny. Nie ma w nich nic, co byłoby zbędnym frazeologicznym obciążeniem, co mogłoby zdeformować ostrość etycznej wykładni.

W świecie, w którym podważona zostaje wiara w sens Objawienia, w którym Bóg staje się dla człowieka bytem obojętnym, zmienia się także sens i waga słów. Wiersze Krynickiego są świadectwem tej przemiany. W miejsce liturgicznie niegdyś osadzonego potężnego, zbiorowego credo, pojawia się wyznanie w sobie, podskórnie szukające łączności z drugim:

                    Nie wiem, czy mam prawo
                    mówić, milczeć, dotykać
                    rany. Modlę się. Bez
                   słów. On
                   Wie.

Doświadczenie samotności jest u Krynickiego podwójnie naznaczone. Po pierwsze jest doświadczeniem na wskroś biograficznym, doświadczeniem „obywatela R.K.”, który urodził się, był dzieckiem, i dorastał w czasach niszczących więzi między ludźmi. Po drugie wynika z przemian kultury rozdartej, zawieszonej między zwątpieniem i nadzieją. I takie właśnie złożenie pomnaża rangę jego wierszy. Widać to wyraźnie zwłaszcza teraz, kiedy czyta się je zebrane, kiedy wiele towarzyszących ich narodzinom okoliczności przeszło już do historii. One same opierają się erozji. Trwają w swoistej czasoprzestrzeni, umacniają swą obecność „wewnątrz kamienia”, nabierają mocy. Istnieją.

„Wiersze wybrane” Krynickiego są opowieścią o jego wielkiej podróży. Krynicki ciągle zdąża do źródła, chce i zawsze chciał czerpać z tego, co daje człowiekowi miłość i bliskość drugiego. Czym jest podróż dla Krynickiego? Nieprzypadkowo tom został naznaczony mottem wziętym z eseju Bolesława Micińskiego, kładącym sens podróży pod rozwagę. Rzeczą nie bez znaczenia jest to, że dokładnie ten sam fragment z Micińskiego był mottem arkusza poetyckiego „Pęd pogoni, pęd ucieczki”, który Krynicki wydał jeszcze w 1968 roku, tuż przed tomikiem „Akt urodzenia”. Miciński pisał tak: „podróż może być poszukiwaniem samego siebie, może być ucieczką przed sobą, może mieć charakter pokuty i kary”. I tym wszystkim jest wciąż nie zakończona podróż Krynickiego.