Wojciech Kaliszewski: Malejąca ostrość
Piotr Sommer, Dni i noce, Biuro Literackie
Bohater nowej książki poetyckiej Piotra Sommera opowiada o doświadczeniach, które niewątpliwie podważają zaufanie do trwałego istnienia świata. W przedstawionej tutaj rzeczywistości wszystko jest płynne i poddane procesom rozpadu. Świat „Dni i nocy” to świat amorficzny, pęknięty i wypadający z formy, to świat projektów ulotnych:
O, dni! Te były najbardziej nieuległe,
z początku płynne, później rozedrgane,
nijak nie były w stanie dojrzeć, dojść do siebie,
nawet w nocy.
Apostrofa do dnia, do światła nie ma w sobie nic z radosnego okrzyku, którym człowiek mógłby chwalić świat. Zamiast radości pojawia się smutny ton opowieści o postępującym dookoła rozkładzie, o oddalaniu się od siebie tego, co było zawsze blisko. Światło nie sprzyja już – jak dawniej – poznawaniu i zbliżaniu, ale podkreśla coraz szersze szczeliny, oddzielające od siebie rzeczy. To światło traci ciepło, jest zimne i obojętne na wrażenia podmiotu. Nic więc dziwnego, że żyje on tak, jakby już nic dobrego nie mogło go spotkać. Dźwięki, obrazy i słowa docierają do niego z malejącą z dnia na dzień ostrością. Nic go nie cieszy, nic nie pomaga mu tworzyć planów przyszłości. Los podmiotu jest losem człowieka samotnego, zamkniętego w sobie, zwróconego do wnętrza, do świata pamięci i przeszłości. To ona – a nie przyszłość – będzie w wierszach Sommera przestrzenią życia.
„Dni i noce” – wpisane w tytuł tomu – są linią czasu, który biegnie ku nieznanemu i ciemnemu horyzontowi. A jeśli przyszłość jest nieprzewidywalna, to podważony zostaje sens cywilizacyjnego wysiłku ludzkości, podważona zostaje kultura i – co oczywiste – metafizyka:
Po drodze nie było ani jednej gwiazdy
a ja, nic nie słysząc,
przenosiłem to z miejsca
w przeszłość: końcówka dnia,
odbita od teraźniejszości,
rosła monstrualnie
i stawała się legendą.
Po chwili wszystko
należało już do innej cywilizacji
Niepewna i niestabilna jest architektura naszego życia, to uderzenie trafia w całą antropologię. Przyspieszająca prędkość dni i nocy, brak drogowskazu, ciemność kosmicznej pustki, której nic nie można przeciwstawić – oto źródła naszego wrastania w lęk. Czym jest w tym wszystkim owa „inna cywilizacja”? Na pewno nie strukturą zdolną wyzwolić nas od zwątpienia i uratować poczucie sensu naszego istnienia. Nie ma – zdaje się mówić Sommer – innej cywilizacji. Jest tylko obraz tego, co już było. Istniejemy i zarazem nie istniejemy w pamięci, widzimy to, co przeszłe i próżno staramy się je uchwycić. Człowiek w takim świecie nie staje nawet przed tragicznymi wyborami. Słowa i deklaracje nic bowiem nie znaczą, nie poprowadzą nas przeciwko czemuś lub komuś, nie mają siły motywującej do działania.
Doświadczanie pustki i oddalenia odbija się na intonacji wierszy Sommera i na samej budowie wersów. Krótkie frazy pojawiają się jedna po drugiej wypowiadane, odbijają się od siebie, wywołują w uchu słuchacza wrażenie narastającego i nagle opadającego układu dźwięków. Tak mówi ktoś, kto chce uwolnić się od lęku, kto dramatycznie próbuje uporządkować otaczający go chaos.
Ale „Dni i noce” wypełnione są nie tylko takimi doświadczeniami podmiotu. Są bowiem tuż przy nim także małe przestrzenie, zamknięte mikroświaty, oazy – można by rzec – wytchnienia od lęku. Tutaj ożywa nagle cała siła poranionego na innych poziomach języka, odradza się komunikacja między ludźmi, powraca oznajmująca, szeroka, spokojna intonacja wypowiedzeń. W tych mikroświatach słowa odnajdują się same, „nie szukałem ich, robiłem tylko / co tam w danej chwili było / do zrobienia”, powiada Sommer. Nie jest to jednak prosta „ścieżka ratunkowa” dla człowieka. To zbliżenie jest tylko pozornym zbliżeniem. Nadmiar słów nie zrekompensuje braku trwałego sensu. Ale każdy z nas może na krótko ratować się poczuciem wspólnoty i bliskością drugiego:
Latem każdy każdemu może przypaść do gustu
Pan co nosi po plaży pączki w plastikowej skrzynce na pieczywo
i je do rymu zachwala
Lotnia na niebie
Szczupła pani machająca do nas z lotni
Obrazek znad brzegu morza jest relacją z takiego mikroświata. Tutaj gest i słowo zdają się przybliżać człowieka do człowieka. Pan rymujący wierszyki, zachęcające do kupna pączków na chwilę odsuwa od nas pustkę przyszłości i łagodzi nasze lęki. Jeśli jednak uważnie wsłuchamy się w otaczającą nas rzeczywistość, wtedy znowu poczujemy niepokój, bo:
Kontynenty jak gdyby nigdy nic
przesuwały się pod powiekami
jak pyłki w słońcu.
Podmiot żyje więc cały czas w napięciu, zawieszony jakby między chwilą zwykłej, pozornie stabilnej egzystencji i poczuciem, a właściwie przeczuciem katastrofy. Ruch kontynentów wyklucza poczucie bezpieczeństwa. Nie będzie już cieplej plaży, pana z pączkami i lotni szybującej nad znajomymi wydmami. Nie wiadomo także, kto zaludni na nowo uformowane kontynenty. Świat po prostu – powiada Sommer – ginie. Dzieje się to bez szczególnego rozgłosu i bez wielkich tragicznych scen. Świat ginie w każdej sekundzie, porywany przez „pęd powietrza”, usuwa się nam spod nóg niepostrzeżenie.
„Dni i noce” są tomem składającym z trenów. To są wiersze-pożegnania, wiersze pełne smutku i żalu, ale także pełne bezradności, nie ma w nich tonu pocieszenia. Są to więc treny w pewnym sensie gatunkowo otwarte, oddające przede wszystkim smutne przeżycia podmiotu, które ożywają, ilekroć sięgnie on do wspomnień. Tutaj znajduje się główne źródło naszych emocji związanych z poczuciem utraty tego, co było. Przeszłość składa się z obrazów noszonych przez nas latami pod powiekami. Nikt nie wie kiedy i dlaczego jakieś drobne zdarzenie wyłoni się pamięci i będzie zaprzątało naszą uwagę. Jaki jest sens takich odpomnień? Prawdopodobnie gdyby nie one bylibyśmy skazani na całkowitą utratę tożsamości. Po prostu przestalibyśmy istnieć. Tak niewiele więc trzyma nas przy życiu świadomie historycznym.
Czas, niestety, nie może się zatrzymać, ma swój rytm obojętny na wszystko. Jedyne, co możemy uczynić w tej sytuacji, to próbować zamknąć się w okopach ironii i prowadzić z czasem swoistą grę. Ironia obezwładnia niszczące działanie czasu, sprawia, że dni i noce przestają mieszać się bez sensu, rozpływać i rozmywać:
i mogę pisać o tym jak leci, o tamtym
też, ale ty, kotku, musisz mieć projekt
który zmieści się w ramach.
Obramowanie, rozplanowanie i projektowanie wszystkiego wytycza dzisiaj nasze relacje ze światem. Kto nie ma ram i nie uczestniczy w projekcie, ten nie istnieje. Tak więc przed brakiem przyszłości bronią nas ramy projektów. Wystarczy jednak wykroczyć poza bezpieczne pole, by ujrzeć, że:
Co miało się rozpaść,
rozpadło się. Kto miał
odejść, rozkłada się
pod kamieniem
Dlatego rzeczy się zbiegły,
zbiły w jedną gromadę,
jedną miazgę. Rozkład żywych
zintegrował martwe.
Zamknięci w kole dni i nocy, jesteśmy – powiada Sommer – zamknięci w kole martwożywej natury. Zapytam więc: czy innej ramy nie ma?