Wojciech Kaliszewski: Eksplozja i narodziny
Jarosław Marek Rymkiewicz, Kinderszenen, Wydawnictwo Sic!
„Kinderszenen” Jarosława Marka Rymkiewicza jest opowieścią odsłoniętych pamięci narratora. Używam tutaj liczby mnogiej świadomie. Jak bowiem objąć jednym mianownikiem tak wiele poziomów, zakamarków i kanałów, przechowujących refleksy tego, co wydarzało się w czasie dla siebie właściwym, a dla teraźniejszości wielokrotnie już przeszłym? To nie wszystko. Pojawia się natychmiast kolejna kwestia stawiająca pod znakiem zapytania w ogóle wiarygodność poznawczą przedstawionych obrazów. A to dlatego, że cała ta opowieść umieszczona jest wyraźnie w perspektywie, która wszystkie przywołane zdarzenia lokuje w świadomości narratora. Ta z kolei tworzy z nich strumień, zanurzając się jednocześnie w nim nieustannie, roztapiając i tworząc współtrwanie.
Opowieść Rymkiewicza jest zatem złożoną konstrukcją, wobec której stajemy właściwie bezradni, próbując oddzielić całe to zewnętrzne, ujęte narracyjnie, bytowanie od wewnętrznego, świadomościowego źródła. Trudno jednak z tą książką się rozstać, ona nieomal dosłownie wciąga czytelnika, porywa kolejnymi sekwencjami, zaskakuje zwrotami wątków, wplątuje w dramaturgię sytuacji. I tutaj warto wskazać na pewien paradoks: „Kinderszenen” jest bowiem książką, którą Rymkiewicz adresuje tak najpierw do siebie samego, a dopiero potem do innych. Czytelnik jest świadkiem próby porządkowania chaosu gromadzonych przez dziesięciolecia obrazów, które wprawiła w ruch siła eksplozji okrutnego zła. To wtedy, na oczach dziecka dokonała się katastroficzna przemiana świata, jego oderwanie od podstawy zarówno tej racjonalnej, pozwalającej logicznie ważyć przyczyny i skutki zachodzących w świecie faktów, jak i oderwanie od kulturowych rytuałów, które gwarantowały suwerenność bycia.
Ostrym klinem wbitym w ten życiowy porządek jest wojna. Ta wojna, która wybuchła 1 września 1939 roku i która w sposób zupełnie wcześniej nieprzewidywalny zderzyła narody, ale zderzyła ze sobą także – a może nawet przede wszystkim – ludzi, oznaczała koniec i zarazem początek świata. Historia w Warszawie pierwszej połowy lat czterdziestych XX wieku przestała być więc czymś dyskutowanym w sali seminaryjnej, ale skurczyła się do wymiaru realnego spotkania z żandarmem, do widoku dyndającej na jego piersiach blachy, zgrzytu hamującej budy i śmiechu przecinających Aleje Ujazdowskie oficerów w czarnych mundurach. Jeśli teraz nic nie było przejrzyste i klarowne, to wszystko mogło być przypadkowe i zagadkowe. Jeśli coś się zaczęło, to skończyć mogło się w zaskakujący sposób, jak wynik gry w kości. Los, traf, przypadek – powiada Rymkiewicz – oto, co objawiło swą moc.
Ale nie tylko to w książce Rymkiewicza – jak myślę – jest najistotniejsze. Dla niego ta wojenno-śmiertelna spirala przewiercająca całe życie bohatera, któremu użycza swojej biografii, jest drastycznym, ale koniecznym narzędziem ratującym życie. Brzmi to zaskakująco i pozornie sprzecznie. Ale tak odczytuję znaczenie tej książki. „Kinderszenen” to jakby napis nagrobny i jednocześnie hymn na cześć życia. Ono bierze się z rozpadu tego, co było, w sposób żywiołowy, drapieżny i bezwzględny. Jest w świecie jakaś siła, która pcha i porusza każdy element do spełnienia, do pewnej doskonałości, nie dającej się pojąć i zrozumieć. Bo wszystko nagle widzi się osobno, nie tak, jak uczy przyzwyczajenie. Dlatego potrzebny jest nowy język, zdolny wyrazić całe to dramatyczne wydarzenie. Rymkiewicz śledzi proces rozpadu i narodzin od dawna. Kiedyś, przed ponad czterdziestu pięciu laty pisał:
To tęczujące ścierwo ogryzą do kości
Różowe gwiazdy grudnia,
marca czarne liście.
Uczmy się śpiewać, o zmarli, od psów i gwiazd, i liści.
Czy tak zadana lekcja została odrobiona? „Kinderszenen” jest jakąś tego próbą. Nie można jednak powiedzieć wprost, że Rymkiewicz tę naukę sobie do końca przyswoił. Żywi pozostają oczywiście w niezwykłej łączności ze zmarłymi. Potencja śmierci, obecna w każdym z nas, pozwalała i pozwala nadal Rymkiewiczowi używać tego pierwszoosobowego zwrotu, pozwala zakreślać granice wpólnoty zmarłych i żywych. Ale w tej opowieści pisarz poszedł znacznie dalej – świat zmarłych pozostawił otwarty. Oni są u Rymkiewicza obecni tutaj, nie zakończyli własnej drogi, krążą dalej, wędrują, wychodzą z cienia. W książce Rymkiewicza to krążenie jest stale obecne: „Wszystko to jest wysoce niejasne, ulice mylą się i łączą, krzyżują w jakimś innym porządku – innym niż rzeczywisty. Jakby to była podróż we śnie. Jak powiadam – może to było krążenie, zawracanie, zakręcanie i objeżdżanie. Może to było objeżdżanie barykad, zakręcanie przed barykadami, krążenie wokół nich. Ciemne krążenie wokół własnej śmierci”.
To fragment poprzedzający punkt kulminacyjny całej Rymkiewiczowskiej fabuły: wybuch czołgu-pułapki. Wszystko dzieje się przy ulicy Kilińskiego w Warszawie, na Starym Mieście. Trwa Powstanie Warszawskie i za chwilę nastąpi straszna eksplozja zdobytego przez powstańców małego transportera niemieckiego, który naszpikowany materiałem wybuchowym spowoduje masakrę wśród żołnierzy i ludności cywilnej. Rymkiewicz krąży – tak jak ów pojazd – wokół wydarzenia, zbliża się do niego, porównuje relacje i świadectwa tych, którzy ocaleli i widzieli ten koszmar, stara się ustalić rzeczywisty przebieg wypadków. Wszystkie narzędzia historyka okazują się jednak bezużyteczne. Zawsze pozostaje jakiś element, którego nie można wyjaśnić, wytłumaczyć, który zupełnie nie pasuje do przyjętej przed chwilą wersji zdarzenia. Tak więc stajemy wszyscy na krawędzi tego, co nieprzewidywalne, nie działają kompasy, nie ma map, poruszamy się po omacku. Jesteśmy skazani na domysły i hipotezy.
W kręgu tych problemów na pierwsze miejsce wysuwa się pytanie o tożsamość. Rymkiewicz stawia je przed każdym z osobna, ale także przed całą zbiorowością, przed wspólnotą. Utrata tożsamości, zerwanie więzi rodzinnych i narodowych jest upadkiem i przegraną. Dlatego zadaniem dla wszystkich jest – zdaje się powtarzać pisarz – nieustanne poszukiwanie w serii przeszłych zdarzeń tych ważnych punktów, elementów wiążących pamięć i sumienie. Bo to nie jest tylko poznawcza perspektywa, ale i moralna. Historia toczy się w zależności od tego, jaki nadano jej wcześniej kierunek. My natomiast dźwigamy taki bagaż doświadczeń, jaki pozostawili nam nasi poprzednicy. Historia jest jakoś podobna do stanu szaleństwa. Jej niezwykłe, dramatyczne momenty stanowią kulminację owego szaleństwa.
W tej perspektywie pojawia się kolejne ważne i wielokrotnie zadawane przez Polaków pytanie o sens ofiary Warszawy. Warszawa stała się i jest jeszcze ciągle wielką raną, wciąż jeszcze dymi i żyje tym tragicznym rytmem. Czy sierpień 1944 roku był czasem takiej właśnie kulminacji? Czy decyzja o wybuchu Powstania była obłędna i szaleńcza, czy też może była to jedyna właściwa wówczas do podjęcia decyzja? Rymkiewicz wchodzi w ten wielki i trwający od dziesięcioleci spór z własną odpowiedzią. Powiada, że innej drogi dla Polaków nie było. Szaleństwo niemieckie musiało – powiada dalej pisarz – napotkać zdecydowany opór: „Na ich szaleństwo mordowania Polacy musieli odpowiedzieć swoim szaleństwem – jeśli chcieli nadal istnieć na kuli ziemskiej”. Tak więc wynika z książki Rymkiewicza, że innej drogi nie było. Mimo wszystko jest to hipoteza dyskusyjna. Racja nie przynależy tylko i wyłącznie do jednej ze stron. Pojawiły się głosy wobec książki Rymkiewicza niezwykle krytyczne, ale waga tych dowodów także miała wartość indywidualnie określonych poglądów. Rymkiewicz mówi rzeczy kontrowersyjne, lecz przecież przyglądając się naszej historii – nie tylko dwudziestowiecznej – niełatwo uniknąć kontrowersji. Zgodzić się – myślę – należy z jednym: Powstanie Warszawskie w tym sensie stało się zwycięstwem, że wyznaczyło bardzo czytelny punkt odniesienia dla następnych pokoleń. To dzisiaj wiemy na pewno. Nie wiemy jak wyglądałaby polska rzeczywistość powojenna, gdyby nie było Sierpnia 1944 roku. Powstanie było bez wątpienia ważnym fundamentem antykomunizmu. Ale pełnego sensu tej strasznej ofiary i pewności, że ten sens kiedykolwiek odkryjemy, nie mamy.
„Kinderszenen” jest książką o okrucieństwie i niewinności. Rekonstrukcja przeżyć i odczuć kilkuletniego dziecka, które z jednej strony przechodzi przez wszystkie typowe dla tego wieku fazy rozwoju osobowości, a z drugiej strony pobiera przyspieszony kurs dorosłości, przynosi relację pełną zaskoczeń. Natłok i nadmiar obrazów okrutnych to tutaj coś oczywistego. Zachowania, które graniczą wprost z zanikiem współczucia i miłosierdzia znajdzie czytelnik na każdej nieomal stronie. W tym sensie jest to książka ponura, ciężka i przygnębiająca. Ale Rymkiewicz nie jest pisarzem katastroficznym. Dla niego śmierć ma w sobie zalążek życia. W tej książce śmierć, jej bliskość – można nawet rzec: codzienność – wyznacza jakiś naturalny porządek, który niewiele ma wspólnego z pomnażaną przez wieki kulturą, uczącą harmonijnego współżycia między ludźmi.
Czy jednak nasz świat musi być budowany na ofiarach? Czy naród, aby był naprawdę narodem, musi przechodzić przez taki straszny oczyszczający ogień? To są kolejne ważne pytania, jakie z lektury tej książki płyną. Nie jest łatwo zgodzić się tutaj ze wszystkim, co pisze Rymkiewicz. Nie jest łatwo spokojnie śledzić jego wywody, w których szuka na przykład odpowiedzialnych za masakrę ludności Woli czy Ochoty. A to dlatego, że Rymkiewicz posługuje się miejscami chłodnym, oczyszczonym z emocji, językiem analizy. Warto jednak pamiętać w trakcie lektury, że to tylko jeden z wariantów, jedna z możliwości opowiedzenia i scalenia tych wszystkich wątków. Rymkiewicz próbuje bowiem uchwycić w serii przedstawionych tutaj zdarzeń szczegółowych to, co ma charakter ogólny, co stanowi o istocie historii. A ta nigdy nie była prostą fabułą. „Kinderszenen” trzyma czytelnika w napięciu właśnie dlatego, że konstrukcja opowieści przypomina konstrukcję fugi. Uciekające i powracające motywy, kontrapunkty, tematy ujęte na różnych poziomach wariacyjnych zmuszają odbiorcę do wysiłku i skupienia, porywając zarazem do szaleńczej pogoni wyobraźni i rozumu.
Książka Rymkiewicza, niezależnie od pochwalnych czy krytycznych ocen, proponuje ważny klucz do rozpoznania postaw współczesnych Polaków. Tej książki nie da się po prostu zignorować, pominąć lub zlekceważyć. Krótko mówiąc, warto zastanowić się nad przesłaniami Rymkiewicza, nad jego wizją losu, grą przypadków i nad wzrastającą w tej grze naszą wspólną pamięcią. Inaczej nie da się przetrwać