Wacław Holewiński: Warszawscy jakobini
Jarosław Marek Rymkiewicz – „Wieszanie”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2007
„Wieszanie” Jarosława Marka Rymkiewicza jest książką zadziwiającą. Znakomity poeta (ale i eseista) wziął się za bary z naszym narodowym charakterem. Tak, tak – wbrew temu, co napisał w nocie odautorskiej, to nie jest, albo inaczej, to nie jest tylko, książka o naszej historii. A jej odbiorcą z całą pewnością nie powinni się stać tylko „miłośnicy historii ojczystej” – tacy „którzy lubią czytać o tym, jak wyglądało życie polskie w dawnych czasach i jak żyli nasi przodkowie…”.
Wydawało się, że z insurekcji kościuszkowskiej niewiele się da już wycisnąć. Od dwustu lat ma swoich dziejopisarzy, prozaików, eseistów. Ale Rymkiewicz nie chce się w „Wieszaniu” zajmować bitwami, wodzami, zdradą, fortelami, pieniędzmi. Jeśli zdradą i pieniędzmi to raczej tymi sprzed powstania. 28 czerwca 1794 roku w Warszawie powieszono na kilku szubienicach (to jedna z zagadek, które usiłuje rozwikłać Rymkiewicz) co najmniej osiem osób. Wymieńmy ich nazwiska, choćby dlatego, że większości czytających, jak sądzę, nic nie powiedzą (taka to właśnie nasza znajomość historii): Karol Boscam Lasopolski, książę Antoni Czetwertyński, hrabia Stefan Grabowski, Józef Majewski, biskup Ignacy Massalski, Marceli Piętka, Mateusz Roguski, Michał Wulfers. To jest ósemka powieszonych na pewno. Bo autor „Wieszania” jest przekonany, że powieszonych było więcej (tyle, że w żadnych zapiskach nie potrafimy odnaleźć ich nazwisk). Z wyjątkiem Majewskiego, instygatora koronnego, którego powieszono, co tu dużo gadać, przez przypadek, reszta to zdrajcy, obcy agenci, sprzedawczycy, którzy Polskę mieli za nic (albo, co gorsza, pełni narodowych frazesów, sprzedawali ją obcym mocarstwom za duże ale i całkiem drobne pieniądze). Zginęli bo nie byli zbyt ostrożni, bo znaleziono dowody ich zdrady, bo byli mniej sprytni od innych, bo znaleźli się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Byli winni? Niewątpliwie! Zagadką jednak pozostaje dlaczego to nie brat królewski, prymas Michał Poniatowski, nie biskup Wojciech Skarszewski, nie szef rosyjskiej policji wojskowej Karl Baur, nie hrabia Fryderyk Moszyński, wreszcie nie sam Stanisław August Poniatowski, dlaczego to nie oni, którzy nie mniej od powieszonych zasłużyli na śmierć hańbiącą, nie dziesiątki innych, tylko właśnie ta ósemka zawisła na warszawskich szubienicach. Wszyscy oni, w gruncie rzeczy, byli dostępni dla tłumu (dla, jak wówczas mówiono, pospólstwa), każdego można było bez trudu wywlec z pałacu albo więzienia (bo większość z wymienionych tam już była).
Rymkiewicz snuje się, dość leniwie, po ówczesnej Warszawie (ale zahacza też o Kraków i Wilno), tu wsunie anegdotę, tu przeleci balonem nad Warszawą, zamieni kilka słów w młodą czytelniczką, okrasi tekst wierszem Trembeckiego, chwilę później zada poważne pytanie (Francuzi mieli odwagę wieszać, a Polacy…?), postawi hipotezę (w Krakowie nie wieszano, w tej mieścinie – niech się czytelnicy z dawnej stolicy nie srożą – Kraków nie miał wówczas nawet dziesięciu tysięcy mieszkańców, a do wieszania potrzebny jest tłum), przypomni rolę szlafroka w historii, a dalej… Dalej już zmusza swojego czytelnika by zmierzył się z naszym narodowym charakterem. Przy czym nie czyni tego w jakimś oddzielnym rozdziale – miałem wrażenie czytając najnowszą książkę autora „Zachodu słońca w Milanówku”, że czyni to jakby w poprzek swojej książki, jakby chciał powiedzieć: mogliśmy być inni, wystarczyło złamać, jak tyle innych narodów, symbole, zdobyć się na odwagę. Tyle tylko, że jakobini byli nad Sekwaną. A nad Wisłą? Drżący król, przerażony widmem rewolucji Kościuszko, Kołłątaj, który w niczym nie przypominał Robespierre’a, obcy ambasadorowie, wieszanie za pieniądze i dla pieniędzy. Wszystko to jakieś mdłe, bez przypraw i bez sensu.
Jarosław Marek Rymkiewicz posiadł niezwykłą umiejętność (umiejętność o której, śmiem twierdzić, marzy każdy eseista) wciągania czytelników w rozsupływanie zagadek, składanie historycznych puzzli (równie pięknie robił to przecież i w „Wielkim księciu”, i w „Juliusz Słowacki pyta o godzinę”), ale i to jest umiejętność największa: zadawanie mądrych pytań.
Kiedy przeczytam ważną, dobrą książkę, zwykle dzwonię do autora. Bezinteresownie chwalę. Do Rymkiewicza nie dzwonię – nie znam numeru telefonu. Chodzę za to i zachęcam swoich znajomych: kup nową książkę Rymkiewicza – mówię. – Przejrzyj się w lustrze.