Wacław Holewiński: Czas przeszły, obecny, nie zapomniany
Piotr Müldner, Raz jeden jedyny, Oficyna Wydawnicza Wolumen, Warszawa 2007
Opowiadania Piotra Müldnera-Nieckowskiego noszą tytuł „Raz jeden jedyny”. Ale może istotniejszy, bardziej wymowny, jest ich podtytuł: „53 opowiadania z nieustannego stanu w.”. Nie trzeba być specjalnie domyślnym aby rozumieć, że chodzi o opowiadania dotyczące stanu wojennego. Pisał je Müldner od 13 grudnia do – jak sam poświadcza w nocie – roku 1986. Młodszemu czytelnikowi należałoby przypomnieć, że to czas nie tylko strzelania do strajkujących górników kopalni „Wujek”, demonstrantów w Lubinie, kilkudziesięciu, a może kilkuset – tego do dziś nikt nie wie – ofiar skrytobójczych mordów, pacyfikacji zakładów pracy, zmuszania ludzi do emigracji. To także czas jakiejś niebywałej zapaści – życia towarzyskiego, emocji, rozpadu związków, i uczuciowych, i przyjacielskich. To też czas sprawdzania charakterów, , podłości, strachu, budowania karier na krzywdzie i zupełnie fantastycznego bohaterstwa i bezinteresowności. To czas księdza Popiełuszki, ukrywających się przywódców Solidarności, ale to też czas Jaruzelskiego, Kiszczaka, małych donosicieli i sklepowych, które, w mięsnym, niczym królowe, decydowały kto dostanie ochłap z kością, a kto bez tej przypadłości.
13 grudnia minęło 26 lat od wprowadzenia stanu wojennego. Dla niektórych czytelników „Wyspy” to czas odległy, jak dla mnie – nie przymierzając – Powstanie Styczniowe. Logicznym więc wydaje się pytanie o motyw jakim kierował się wydawca decydując się na pokazanie – teraz właśnie – książki Müldnera. Drugie pytanie, nie mniej ważne o literackość tego dokonania, o jego aktualność, o zwyczajne starzenie się tekstu.
Czytałem te opowiadania, znając i lubiąc autora, z pewnym niepokojem. Bałem się zwyczajnie, że pozostaną z tych opowiadań jakieś najmniejsze wyimki, jakieś perełki, ale w całości będzie to nie do czytania. Jako podziemny wydawca, pisze to z największym bólem, wiem, że z tej naszej pracy ostało się tak niewiele… Ale, co opowiadanie, tym większa radość. Gdzieś w jednej trzeciej książki zrozumiałem nie tylko autora ale i doceniłem kunszt Nieckowskiego jako twórcy krótkich, jakże przecież trudnych, form.
„Za miesiąc miał przyjechać do Polski Ojciec Święty, Jan Paweł Drugi, dlatego postawili cała milicję i wypuścili ich na ulice. Zrobiło się niebezpiecznie, tyle tych niebieskich było” /„Rybki w oleju”/. „A przez moje podwórko, gdzie rzygałem po wódce, jechał duży samochód ciężarowy wypełniony darami żywnościowo-odieżowymi z zagranicy dla ludu polskiej Warszawy i złamał drzewko, które zasadziłem pięć lat temu i pod którym chciałem pochować mojego starzejącego się psa. Mój pies sam sobie musi znaleźć cmentarz. Ja mu tego załatwiał nie będę” /„Budowa od podstaw”/. Jeszcze jeden opis, tym razem podrywu: „Nic z tego, nie będziemy się brukać. Jej stary jest, proszę ja ciebie, ale słuchaj uważnie, starszym sierżantem Milicji, słuchaj, Obywatelskiej. Chyba, że ty z nią chcesz. Ale ja to już w żadnym wypadku” /„U cukiernika”/. Co opowiadanie to zdanie do cytatu. Często nie jedno, czasami chciałby się przytoczyć cała nowelkę. Ale Müldner ma też coś więcej niż umiejętność obserwacji, tę posiada wielu pisarzy. Autor „Raz jeden jedyny” ma też zupełnie niezwykły talent satyryczny, umiejętność wynajdywania w sytuacjach pełnych grozy, scen zabawnych, zmuszających do innego, pełniejszego oglądu polskiej rzeczywistości. Nie kusi się o podglądanie Jaruzelskiego, Glempa, Wałęsy. Raczej idzie ulicą, zajrzy do sklepu, przychodni lekarskiej, spotka lumpa, drobnego złodziejaszka, żołnierza przy koksowniku. Bo tak naprawdę, o ileż ciekawsi są ci pozornie zwykli ludzie, ich wrażliwość, myśli codzienne, te niepozorne odruchy, chwile, wygięcia rąk, miny. Ilu z nas umie je w sobie zatrzymać, pokazać, przelać na papier, uczynić interesującymi.
Piotr Müldner jest człowiekiem niezwykłym – czynny lekarz, wykładowca akademicki, redaktor, autor kilkudziesięciu słuchowisk radiowych, poeta, tłumacz, prozaik, autor słowników – prawdziwy omnibus. Ale ten trzystustronicowy tom opowiadań będzie w jego dorobku, nie mam co do tego wątpliwości, czymś szczególnym. Bo polska literatura do stanu wojennego podchodzi jak do jeża. Albo nastroszona, wojownicza, albo… No, właśnie, albo jej po prostu nie ma. Historycy opisali, socjologowie opisali, a pisarze, i ci starsi, i ci młodsi, jakby ciągle jeszcze go trawili, żuli, męli. Całe szczęście, że wreszcie „Raport o stanie wojennym” nie pozostaje samotny.