Tomasz Rowiński: Wroniec – rzadki ptak
Jacek Dukaj, Wroniec, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
Kiedy już opadł grudniowy kurz związany z pojawieniem się książki Jacka Dukaja „Wroniec” możemy z pewnym dystansem spojrzeć na tę publikację. Jeśli celem tej edycji był sukces medialny to cel został osiągnięty. Co więcej „Wroniec” zdołał wzbudzić kontrowersje wśród publicystów zajmujących się literaturą. Wystarczy spojrzeć do recenzji, które ukazały się w „Rzeczpospolitej” i „Gazecie Wyborczej”. Przynoszą one zupełnie odmienny obraz wrażeń. Wydaje się jednak, że ocena literacka schodzi w przypadku tej książki na drugi plan. Ważniejsze stało się to, że „Wrońca” „się czyta”, że pojawia się w rozmowach nie tylko specjalistów od literatury. Oto bowiem otrzymaliśmy do rąk próbę opowiedzenia istotnego epizodu polskiej historii w sposób nowy, faktycznie ni to baśniowy, ni w konwencji fantasy — gdzieś z pogranicza snu.
Bez wątpienia dzięki Dukajowi stan wojenny na nowo odżył w naszej świadomości. I to na sposób, który prawdopodobnie poprzez swoją formę, zneutralizował potencjalne wątki ideologiczne, nieuchronnie pojawiające się przy okazji publicystyki historycznej, także tej z bogatym i rzetelnym aparatem naukowym. Baśniowość wytrąciła z rąk rewizjonistyczne narzędzia. „Wroniec” to rzadki ptak, można by zażartować. Być może dlatego wzbudza takie zainteresowanie. Nieczęsto zdarza się dziś by „nowy język” literatury nie ograniczał się do dekonstrukcji zastanych opowieści o przeszłości. Mimo swojej nadrealności język przypowieści Dukaja jest raczej integrujący pamięć i wyobrażenia historyczne niż pozostawiający czytelnika na pustyni, na zgliszczach jego własnej historii. A przecież nie mamy do czynienia z moralizującą pogadanką, raczej z historią, która może zirytować swoją niekonkluzywnością, niejasnym powiązaniem pomiędzy imaginarium małego chłopca, bohatera opowieści, a rzeczywistością.
Dukaj zwyczajnie zagospodarowuje naszą wyobraźnię, choć prawdopodobnie szczególnie dotyczy to jego własnych rówieśników, dla których stan wojenny ginie we mgle wspomnień z dzieciństwa. Młodsi mogą być znudzeni jeśli elementarna wiedza historyczna nie pozwoli im na uchwycenie większej części aluzyjnego słowotwórstwa. Dla zupełnie młodych książka w ogóle może być trudna do przeczytania, pozwolę sobie powiedzieć — nudna.
Wadą „Wrońca” jest słabo zarysowana fabuła. Czytelnik czuje się w jej wnętrzu jak na planie gry komputerowej — przechodzi od scenografii do scenografii, poznaje światy, ogląda wypadki, ale nie układają się one w wątki, raczej kończą swoje zadanie na przedstawieniu świata. To charakterystyczne dla świata wirtualnego, który wiele obiecuje poprzez graficzne i językowe odwzorowania, ale pozostaje tylko kalką, odbiciem. W połowie książki podzieliłem się swoim wrażeniem nudy z przyjaciółmi, którzy byli „Wrońcem” przejęci. Tej nudy niektórzy z nich nie mogli pojąć. Dopiero dalsza lektura i gęstniejąca atmosfera opisywanych wydarzeń nieco odmieniła moje ogólne wrażenie.
Postawiono też, w pisanych jeszcze na gorąco recenzjach, pytanie — czy ta książka może być książką dla dzieci — zgodnie z pewną stylistyką w jakiej została zaprezentowana. Edytorsko mamy do czynienia z produktem łudząco podobnym do książki dziecięcej. Okrucieństwo w treści mogłoby wskazywać na podobieństwo do baśni Hansa Christiana Andersena, jednak wydaje się, że nieustanne odniesienia do obrazu świata ze stanu wojennego będą przez dzieci odbierane całkowicie ahistorycznie, czyli w kluczu właśnie baśniowym. Możemy równocześnie podejrzewać, że bez historii tej książki nie można zrozumieć choćby na poziomie elementarnym. Dorosły czytelnik pojawiające się niejasności weźmie w nawias znając narrację historyczną, dziecko nie dostanie tej szansy. Dlatego też „Wroniec” nie jest baśnią. Swoją drogą byłbym bardzo ciekawy jak współczesne dziecko zareagowałoby na tę opowieść. Może ktoś podjął taki eksperyment na swoich pociechach?
Książka Dukaja wyraźnie pokazuje, poprzez swoją konwencję, która jest nierealistycznie ufryzowana, mitologiczność całości literatury, a równocześnie wskazuje na jej nierozerwalny związek z rzeczywistością. Łatwo możemy powiedzieć, że dokonuje się tu banalizacja, popkulturyzacja, zabawa rzeczywistym ludzkim dramatem. Z drugiej strony nie mogę się oprzeć wrażeniu, że „Wroniec” staje w jednym rzędzie z sienkiewiczowskim „misterium” — tym kotłem przechowującym i barwy, i emocje naszej historii. Choć wiemy, że to nie jest cała historia. Tyle tylko, że dziś nie mamy powrotu do tego stylu jakim mógł do nas mówić Sienkiewicz. On jest żywy już w zasadzie tylko w samym Sienkiewiczu. Jednak trafne wydaje mi się przekonanie Przemysława Czaplińskiego, który zauważa szczególną rolę w polskiej literaturze sagi o wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego, która była bodaj najpopularniejszą po 1989 roku próbą wyrażenia „naszego czasu” językiem sienkiewiczowskim (skądinąd pisarz ten jest znanym miłośnikiem naszego noblisty). W ten sposób współczesny odblask Sienkiewicza odnalazł się w najbardziej udanych próbach literatury fantastycznej. Można zapytać czy sam Sienkiewicz nie jest pisarzem realistycznym, ale i fantastycznym? Gdy dziś literatura uznawana za realistyczną zajmuje się dezintegracją świata, zintegrować go może duch baśniowości, w którym pobrzmiewa jakiś dawny epos, hagada, narratywność świata w jego głębokim, nie tylko ludzkim, nurcie.