Tomasz Rowiński: Raport z otchłani
Zbigniew Kruszyński, Ostatni raport, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
Proza, którą znajdziemy w książce Kruszyńskiego, to proza zaskakująco dobra. Nie ze względu na samego autora, ale ze względu na jakość polskiej prozy, z którą mam okazję się stykać — z jej skłonnościami do przaśności, jakiegoś bezformia. By uczynić z przaśności formę potrzeba wielkiej siły artystycznej, w innym wypadku wychodzi zaścianek. U Kruszyńskiego mamy twardy kawałek prozy, prawdziwą cegłę, która w czasie czytania nie przelewa się bezładnie pomiędzy palcami. Chce się ją czytać, kończy się, kiedy trzeba, choć można odnieść wrażenie, przynajmniej na kilkunastu ostatnich stronach, schyłkowości, ciążenia ku końcowi. Nawet taka konstatacja w przypadku „Ostatniego raportu” nie musi być jednak traktowana jako krytyczna. To ciążenie prawdopodobnie oddaje właściwość materii, którą w słowa próbuje ubrać Kruszyński. Być może to nadinterpretacja wynikająca z dobrego usposobienia, jakiego nabrał autor tej recenzji wobec omawianego dzieła.
Książka Kruszyńskiego jest zapisem życia w pewnym sensie niebyłego, całkowicie niezaangażowanego, wewnątrzświatowego, a przez to całkowicie powierzchniowego. Skupionego wyłącznie na sobie, a przez to oderwanego od jakichkolwiek związków społecznych, głębszych wrażeń emocjonalnych, duchowych oddziaływań. Przez dwieście trzydzieści stron powieści jesteśmy świadkami wielostronnie uprawianego procesu samousprawiedliwiania się. Wobec PRL–owskiej Służby Bezpieczeństwa, wobec kolegów z opozycji. Usprawiedliwianie się prowadzi bohatera powieści do momentu sprzężenia, oto na naszych oczach świat wywraca się niejako na lewą stronę — usprawiedliwienie staje się narzędziem demiurga, pana marionetek, kreującego rzeczywistość poprzez manipulowanie i rozgrywanie sytuacji pomiędzy stronami konfliktu politycznego Polski przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Oto konfident, grafoman, piszący swoje raporty w dwóch egzemplarzach (dla służb i do podziemnego Biuletynu Informacyjnego), we własnych oczach staje się narzędziem sprawiedliwości. Rozgrywającym w konkretnych ludzkich sprawach i dramatach. Ponieważ czytelnik widzi opisywany świat jedynie z tej perspektywy, niemal nieuchronnie (jeśli pozwoli sobie całkowicie podążyć za nurtem narracji) staje się wspólnikiem owej perwersyjnej sprawiedliwości. Sprawiedliwość ta jednak stanowi kompletne zafałszowanie tego, co naprawdę jest. W jednej chwili trzeźwego spojrzenia na świat poza słowami znów staje się zaledwie usprawiedliwianiem, próbą zachowania status quo. O co bowiem chodzi bohaterowi powieści?
Chodzi o stypendium zagraniczne, które będzie furtką do osobistego dobrobytu, kontaktów i prestiżu w świecie, który nadejdzie. Gdy jednak ten nowy świat nadchodzi wypełniony pożądanymi dobrami, na owych kilkunastu ostatnich (schyłkowych) stronach, dotykamy pustki doświadczenia powieściowego bohatera. W ostatnich zdaniach czytamy o jedynym pragnieniu jakie mu pozostało: „Znów pada i jest coraz zimniej, grabieją ręce. Nie miałbym nic przeciwko ociepleniu”.
Prośba o ocieplenie jest niejako przekreśleniem wszelkich nadziei. Żadne zbawienie nie będzie już dane, a chłód domagający się ciepła to front zbliżającej się śmierci, nieuchronnej, nieuniknionej, jałowej. Życie, dla którego punktem odniesienia były kolejne raporty, bardziej rzeczywiste od świata ludzi, zamiera, zanim jeszcze umrze faktycznie. Życie bowiem ma swoje moralne uzasadnienie, wydaje się mówić Kruszyński. Usprawiedliwienie także nie może się obyć bez aktu moralnego. Sama narracja nie prowadzi do oczyszczenia, co najwyżej może nas skierować w krąg iluzji mówiącej o przejęciu przez człowieka zasadniczych wątków rzeczywistości i przenicowania ich na własną modłę. Na modłę demiurga, na modłę księcia tego świata. W „Ostatnim raporcie” nieodlegli jesteśmy od ewangelicznej sceny kuszenia Chrystusa. Oto szatan ukazuje Jezusowi wszystkie kraje świata i chce oddać mu władzę nad nimi za jeden pokłon. Czy jednak można złożyć Bogu taką propozycję, czy nie jest to miara szaleństwa „księcia tego świata”, której chciałby on udzielić człowiekowi…? Potem jednak pozostaje tylko otchłań, samotność, to zdziwienie zbliżającego się chłodu, nicości penetrującej wnętrze. Ale to zdziwienie jak u potępionych jest już jak gdyby zwierzęce, pozbawione światła przychodzącego z góry.
Można jednak sądzić, że „Ostatni raport” jest bardziej ogólną charakterystyką ludzkiego losu. Przeplata on zło i dobro, sytuacje, które wydają się niejasne, dwuznaczne, trudne do rozpoznania. Wśród takiej właśnie bezładnej plątaniny motywów i czynów człowiek zmierza ku śmierci na podobieństwo zwierząt. Ale skoro „na podobieństwo zwierząt” to czy jest to jeszcze „człowieczeństwo”. Czy jednak człowieczeństwo nie spełnia się w wymiarze heroicznym? Nie chodzi tylko o heroizm rozumiany politycznie, ale o heroizm stawiania wymagań sobie i światu. Taki heroizm w innym świetle stawia ludzką śmierć. Nie szukajmy sobie usprawiedliwień, owszem, ludzkie życie jest życiem doświadczonym grzechem, ale może ono być przemienione, może być tym heroizmem zbawione, ponieważ heroizm jest światłem przychodzącym z góry. Oczekuje jednak zawsze zgody człowieka.
Trafnie to zostało powiedziane przed laty: „Bez tej ufności heroicznej, życie ludzkie jest nijakie”.