Rafał Wojasiński: Zeznania
Paweł Morowic był poetą. Zamordowali go ludzie ze wsi, w której mieszkał. Sprawa została zatuszowana. Człowiek ten znęcał się nad ludźmi przez wiele lat. Prawdopodobnie zostałby za to skazany i wsadzony do więzienia, stał się jednak ofiarą. Postawiono mu pomnik jako wybitnemu synowi tej ziemi, jego imię nosiła jedna ze szkół w okolicy. Po wielu latach, zbiegiem okoliczności, kiedy zamordowano wnuka poety, myląc go z bardzo podobnym do niego bratem, wyszły na jaw zeznania ludzi, którzy byli skrzywdzeni przez Pawła Morawica. W teczce znajdowało się około dziesięciu takich zeznań. Ich treść została już wielokrotnie odczytana.
Zeznanie pierwsze
Pracowałem od rana. Chciało mi się pić i powiedziałem o tym Morowicowi, ale mi nie dał. Przylał mi kijem po plecach. Uśmiechał się do innych, którzy pracowali, a oni do niego. Cieszyli się. Bałem się go zawsze, bo wiedziałem, jak męczy zwierzęta i ludzi. Chodził do Malenki i ją gwałcił. Mieszkałem blisko, to wiem. Ta kobieta miała swoje lata, ale chodził do niej codziennie. Darła się jak nie wiem, ale nie wiem, czy jej dobrze było, czy nie. Morowic nienawidził ludzi. Mówił, że ludzie go nie cenią i nie wiedzą, z kim mają do czynienia i że muszą za to zapłacić. Siedział kiedyś przy stole i liczył dla mnie zaległe pieniądze za robotę u niego na polu. Widziałem, że się poci i próbuje coś pomyśleć, ale mu nie szło. Wstał i kopnął mnie w plecy. Przewróciłem się, a on kopał mnie dalej. Potem rzucił w szybę talerzem. Wołał kurwa i takie różne. Wziąłem pieniądze i wyszedłem. Chciałem, żeby szybko umarł. Chyba wszyscy modlili się, żeby umarł.
Zeznanie drugie
On wiedział, że człowiek musi bać się człowieka. Wiedzą to wszyscy, żołnierze i papieże. Tylko strach drugiego i poniżenie ma sens. Prawdziwy sens życie ma wtedy, gdy jesteśmy uznani za najlepszych, najmocniejszych, a inni są poniżeni. Mali, głupsi i słabsi nie mają sensu. Sens mają najlepsi. Mądrości, czy to życiowe, czy nie, niewiele się przydają. Ale do rzeczy. Morowic przyszedł do mnie pijany. Powiedział mi, że zawód nauczycielski, bo ja jestem nauczycielem, jest dobrą wprawą do władzy. Władza nie polega na mądrości, bo wtedy jest nieskuteczna, tylko na panowaniu, na wyższości. Wyższość to błogosławieństwo. Wiedzą o tym wodzowie i biskupi. Ale do rzeczy. Usiadł na krześle i powiedział, żebym dał mu pieniędzy. Nie chciałem dać. Powiedział, żebym mu dał, bo mnie zabije albo jeszcze coś gorszego ze mną zrobi. Powiedziałem, że mu nie dam. Wstał i kopnął mnie w brzuch. Ból był tak okropny, że nie mogłem wytrzymać. Wyjął mi portfel z marynarki, wziął pieniądze i poszedł. Nic nie zrobiłem.
Zeznanie trzecie
Zabił belką młodego źrebaka. Przyszedł do mnie po południu i nagle, przy rozmowie, wziął belkę i rzucił się na źrebaka. Zatłukł go. Cierpienie konia przewyższa cierpienie świni, krowy czy psa. Trudno to wytrzymać. A on wtedy się uspokoił. Nie zgłosiłem tego na policję, bo byłem mu winien pięćset złotych. Darował mi dług. Byłem mu wdzięczny, bo nie miałem pieniędzy. Innym razem przyszedł rano o szóstej. Zimno było, jesień. Na początku myślałem, że on tak robi, bo jest głupi. A to szybę wybił, a to dziecko sprał na drodze. Był u nas kiedyś taki głupek. Ale potem okazało się, że to był wielki człowiek.
Zeznanie czwarte
Myślę, że on jest w piekle. Nauczyciel mówi, że jakby Morowic mieszkał w dużym mieście, to byłby kimś wielkim, ale tu, u nas nie mógł się rozwinąć. Szedłem wtedy ze sklepu i spotkałem go na drodze. Patrzył na mnie, się uśmiechał. Powiedział, że się przejdzie ze mną. On był zawsze dobrze ubrany i każdy z nas wyglądał dużo gorzej. Mówił mi, że nie wszyscy mają duszę, że my właściwie jesteśmy zwierzętami, bo tak zostaniemy zauważeni przez dzieje świata. Mówił mi, że Bóg wybiera sobie ludzi i daje im dusze, władzę, pieniądze. A reszta jest pusta, dlatego gdy się boją, nic poza strachem nie ma w ich oczach. Przy wierzbach jest mały stawek. Zatrzymał się tam i złapał mnie za rękę. Wyjął nóż i kazał mi uklęknąć. Uklęknąłem, bo miałem dzieci. A on mi naciął skórę na szyi, ale myślałem, że mnie zabije. Zesrałem się ze strachu i nie mogłem o niczym myśleć, nawet o tych dzieciach moich. Wyszło, ze nie mam duszy. Powiedział, że śmierdzę. Widziałem, że to jest jednak szczęśliwy człowiek.
Zeznanie piąte
Szedłem z kiosku. Widziałem Morawica przy jego domu. Leżał nago na łóżku polowym. Nie było zimno, ale ciepło też nie było. Poszedłem bliżej, bo chciałem zobaczyć, jak on nago wygląda. Wielki człowiek nago mnie interesował. I te opowieści o jego gwałtach i kobietach. Chciałem zobaczyć wszystko. Schowałem się przy krzakach za płotem, ale on mnie zobaczył. Wstał i podszedł do mnie. Kazał mi wejść na podwórko. Powiedział, że jestem świnią i powinienem ze świniami żreć i żyć. Ubrał się już. Potem zaprowadził mnie do swojego domu. Dał mi wódki. Potem czytał mi wiersze. Tak się go bałem, że nie mogłem się upić. Patrzył na mnie przez krótki czas, potem podszedł i walnął mnie pięścią w mordę. Spadłem z krzesła. Powiedział, że jak komuś powiem, że go tak widziałem, to mnie zabije i da świniom do żarcia albo utopi mnie w szambie. Kazał mi siedzieć pod stołem do wieczora. Wypił sam resztę wódki. W prawej ręce trzymał nóż, a drugą pisał wiersze. Było go dobrze widać, bo światło jakieś dziwne przez okno świeciło na niego, tylko na niego w tej kuchni. Widziałem, że wtedy jest inny, taki dobry, mądry, taki prosto od Boga. Zrobił się nagle delikatny. Przestałem się bać. Ułożyłem się wygodnie pod stołem i patrzyłem na niego przez te wszystkie godziny.
Zeznanie szóste
Chętnie mu pomagałem, bo kiedyś uratował mi życie. Dał mi pieniądze na leki i nie umarłem. Wywalałem u niego gnój z chlewa, obrabiałem ogródek i takie tam. Nie wiem, czy to był zły, czy dobry człowiek. Potem nie miałem gdzie żyć. Zostałem sam, bo żona umarła i dziecko. Nie wiem, jak to się stało, że wygonili mnie z domu, w którym mieszkałem i pokazali papiery, że dom nie jest mój. Poszedłem do Morawica. Dał mi miejsce w szopie, przy oborze, a potem wziął mnie do domu. Musisz żyć – mówił do mnie.- Jesteś gnida nic nie warta, ale nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to ważne, żebyś żył. Dlatego na całą zimę zostaniesz u mnie. Czasami mnie bił, ale widziałem, że tak musi być. Tak mi podpowiadało moje serce. Ale nigdy nie groził mi, że mnie wyrzuci. Kiedyś popchnął mnie na ścianę i rozbiłem sobie nos. Widziałem, że nie może na to patrzeć i przyłożył mi za to z pięści. Nigdy nie bałem się, że mnie zabije. Wszystko zaczęło mi przeszkadzać dopiero wiosną, kiedy się zrobiło ciepło i ładnie. Wtedy uciekłem. Zaczęło mnie denerwować, że mnie tak torturuje. Miałem swoją godność. Ale nigdy nie zapomniałem tego, że nie zdaję sobie sprawy, jakie to ważne, żebym żył.
Zeznanie siódme
Pierwszym razem mnie zgwałcił. Potem przychodził i spaliśmy razem. Nie przeszkadzało mi to już. Byłam samotna. Przywiązałam się do niego. Mówił, że jestem głupia i żebym się nie odzywała za wiele. Miałam go ciągle przytulać, głaskać, robić mu jeść. A on leżał godzinami w łóżku, w bezruchu prawie. Czasami przez trzy albo cztery godziny musiałam go muskać ręką po plecach, nogach i po brzuchu. A on chyba wtedy myślał. A czasami chyba nic nie chciał wiedzieć, jakby nie chciał mieć duszy. Czasami nie chciał mnie widzieć. Gdy sama się nie usunęłam, uderzył mnie i wtedy wiedziałam, o co chodzi. To był cham, ale był wielkim człowiekiem, to wiem na pewno. To się czuje.
Zeznanie ósme
Nie obchodził mnie. Inni się nim zachwycali. Wielki Morowic – mówili. Mieli wyrzuty sumienia i koniec. Ale ja miałem go gdzieś. Od początku. Gdy byłem mały, przywiązał mi kiedyś do nogi puszki i kazał biegać po drodze. Nie wiem, po co on robił takie bezsensowne rzeczy. Dla mnie to był zwykły prymityw. Nigdy nie widziałem człowieka, który lubiłby tak poniżać innych. Świat ma swój bieg. I nic tego nie zmieni. Żadna władza, ani poniżenie. Przez sto lat można rządzić i zbijać, ale to nie zmieni biegu świata. Świat zmierza we właściwym sobie kierunku i nie zboczy nigdy. Nam się tylko czasami wydaje inaczej. Mówię to, bo zawsze myślałem, że Morowic tego nie rozumiał. Chciałem mu kiedyś o tym powiedzieć, ale on mnie wyśmiał. Kiedyś był słaby i chory. Poszedłem do niego, bo m mieszkałem blisko. Leżał pod pierzyną i wyglądał żałośnie. Myślałem, że niedługo umrze. Prosił o pomoc. Potem mówił mi, że wszystko zostaje zapomniane, że jednak słowa nie są wieczne i że chrześcijaństwo też się skończy jak wiele religii. Przez wiele godzin nie mogłem przestać o tym myśleć, ale ciągle uważałem, że Morowic to prymityw. Usiadłem przy nim. Powiedział wtedy, że nie widzi nic, co miałoby sens w moim życiu, a przez to chyba traci sens życie takich jak on. Nie wiem, po co jeszcze siedziałem przy nim. Widać było, że mnie nienawidzi. W którymś momencie wstałem, żeby wyjść. Wtedy złapał mnie za nogę i tak ścisnął, że krzyknąłem. Przypomniał mi się uścisk mojego kolegi z dzieciństwa. Robił tak samo, tak samo było to czuć, ale on przecież nie żył. Widziałem, że na prześcieradle jest jego krew. Musiał cierpieć. Ale mu nie współczułem. Chciałem, żeby cierpiał.
Zeznanie dziewiąte
Żyło tam tylu ludzi. Niektórzy potem w wojnę zabili tych, z którymi się kiedyś przyjaźnili. Morowic wiedział, że nie dożyje wojny. Uśmiechał się, jak o tym mówił. Chyba wiedział, że ludzie go tu zabiją. Chciał chyba tego. Czekał aż pójdzie do Boga, o którym często mówił źle. To była jakaś jego sprawa. Ale musiał się znęcać nad innymi. Nie mógł inaczej. Wiele razy o nim myślałem. Wiedziałem, że jest najważniejszym człowiekiem stąd. Cierpiałem czasami z nim. Wiem, że dzięki niemu dowiedzieliśmy się o czymś ważnym. Zaprowadził nas do miejsca, w którym wiemy, co oznaczamy. Ale teraz opowiem, co mi zrobił. Otruł mi najpierw psa. Znalazłem na podwórku nowy garnek. Była w nim zatruta kasza. To był młody pies, którego kochałem. Potem wytruł mi kury. Któregoś dnia wróciłem do domu i znalazłem ucho od świni. Reszty świni nie było, tylko krew. Poszedłem do niego, żeby mi jakieś pieniądze za to wszystko dał. Przyłożył mi sztachetą od płotu. Przewrócił w błoto i skopał. Opluł mnie. Potem wyjął plik pieniędzy i włożył mi w usta. Było tego bardzo dużo. Uszczęśliwił mnie. Ale od następnego dnia nienawidziłem go i chciałem jego śmierci. Przyzwyczaiłem się do tego, że nienawidzę. Ale też zacząłem czuć się samotny. Chodziłem gdzieś po polach i szukałem czegoś, chciałem czegoś. Nigdy wcześniej tak wyraźnie nie czułem, że moje życie nie ma sensu, że do niczego nie dojdę, że nie umiem być sobą, że do niczego się nie nadaję. Myślałem o samobójstwie. Cudem przeżyłem. Dzięki temu, że zamordowali Morowica, inaczej powiesiłbym się. Od tego dnia zacząłem wszystko kochać na świcie i z radością godziłem się na swój los. Inni czuli chyba podobnie. Potem chętnie wszyscy zbieraliśmy pieniądze, żeby mu pomnik w parku postawić, zaczęliśmy go czcić. Był dla nas większy, niż każdy wieszcz narodowy. To było wspaniałe. Tacy ludzie trafiają się raz na tysiąc lat.
Zeznania przestały już dawno kogokolwiek interesować. Powstały pewne wątpliwości dotyczące ich autorów. Być może wszystkie zostały napisane przez jedną osobę. Ale istnieje również prawdopodobieństwo, że tworzyło je bardzo wiele osób, których nie da się tak naprawdę zliczyć.
Świniokierz Włościański, 2006