Rafał Wojasiński: Pustka
Pojechałem do Chodcza, żeby zobaczyć się z moimi rodzicami. Po drodze zatrzymałem się w knajpie przed Włocławkiem, tuż nad Wisłą. Kiedyś była to mała przystań rybacka. Zostawiłem samochód na parkingu i poszedłem najpierw na pomost. Wiał silny wiatr. Czułem chłód nadchodzącego wieczoru. Zszarzałe światło zmieniło kolor rzeki. Odbiła się jakaś pustka świata, ale piękna. Poszedłem do baru i usiadłem przy oknie, żeby mieć widok na wodę. Bardzo podobały mi się krzaczaste brzegi rzeki i niebo nad wszystkim. Może dla mnie o nic więcej nie chodziło. Może nic dla ludzi nie zrobię. Mogę tylko zachwycić się światem. Zamówiłem kawę i wodę. Ogrzałem się w pomieszczeniu. Wiatr uderzał o szybę, która była źle zamocowana w starych ramach. Nie chciało mi się stamtąd ruszać. Zdawało mi się, że kobieta za barem jest moją znajomą od lat, że to nasze miejsce. Byliśmy sobie bliscy, chociaż przez godzinę. Kobieta wydawała mi się smutna, chociaż gdy zamawiałem kawę, uśmiechała się i biła z niej prawdziwa radość. Robiła to dla ludzi. Na kilkanaście minut zniknęła na zapleczu i zostałem sam. Podszedłem do baru.
Proszę pani – powiedziałem. – Chciałbym kupić coś ciepłego do jedzenia.
Kobieta wyszła z zaplecza. Była czerwona na twarzy i zapłakana.
– Co się stało? – spytałem.
– Nie wiem – odparła.
– Nie wie pani?
– Obudziłam się dzisiaj rano i zaczęło się.
– Co?
– Mam straszne wyrzuty sumienia.
Przestała płakać i nagle stała się taka, jak przedtem. Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć.
– Rosół przyniosę – usłyszałem.
– Dobrze – zgodziłem się.
Wróciłem do stolika i po kilku minutach dostałem zupę. Nie miałem litości dla takich ludzi, jak ta kobieta. Wiedziałem, co to za typ. Włóczyłem się kiedyś z takimi. Ale zawsze jakoś z nimi było. I w sumie czułem się jak człowiek.
– O co chodzi? – spytałem.
– O nic.
– No niech pani powie.
– Nie.
– Co to pani da, że pani nie powie.
– Nie wiem. Ale niech pan najpierw zje i wypije kawę. Wtedy przyjdę.
Zjadłem i wstałem, żeby wyjść. Czekała na mnie przed barem ubrana w kurtkę.
– Zamknęła pani knajpę? – spytałem.
– Zamknęłam.
– Po co?
– Chcę pana zabrać.
– Gdzie?
– Do siebie.
– Nie mam czasu, muszę jechać.
– Inaczej panu nic nie powiem.
– To jedźmy.
Wsiedliśmy do mojego samochodu. Kobieta wskazała mi drogę. Jechaliśmy przez las. Potem znaleźliśmy się na piaszczystej drodze pomiędzy drzewami. Szybko przyzwyczajam się do ludzi. Z nią było tak samo. Z przyjemnością na nią patrzyłem i sprawiała mi radość swoją osobą. Przez chwilę się uśmiechała, kiedy wjechaliśmy w tunel utworzony przez drzewa nad drogą. Zobaczyłem dom. Niewielki, otynkowany, szarego koloru. Ogrodzenie ze starej siatki przypominało mi dzieciństwo. Ostatnio wiele rzeczy przypominało mi dzieciństwo. Podjechaliśmy pod bramę. Kobieta wysiadła i otworzyła furtkę, która była zamykana na łańcuch z kłódką. Weszliśmy na podwórze.
– Jak pani ma na imię? – spytałem.
– Ela – powiedziała.
Otworzyła drzwi i weszliśmy do domu. W kuchni było bardzo widno, szczególnie mocne światło padało na stół i kawałek ściany. Ela zdjęła kurtkę.
– Co pani mi chciała tu powiedzieć? – spytałem.
– Zaraz – odpowiedziała. – Muszę zrobić herbatę i dać panu ciasta.
Przeciągała wszystko. Chodziła po kuchni, kroiła ciasto. Stała się mecząca i bezużyteczna. Wreszcie usiadła przy stole obok mnie. Zobaczyłem, jak długie są jej włosy.
– Wie pan dlaczego płakałam? – spytała.
– No właśnie nie wiem.
– Mam trzy pokoje, chociaż to nieduży dom.
– Ja mieszkam w bloku i mam dużo mniej miejsca niż pani.
– W jednym pokoju jest sypialnia, w drugim są różne rzeczy moje i męża, który jeszcze nie wrócił. Będzie za miesiąc, pracuje w Londynie. A ostatni to pokój dziecięcy. Położyłam dziecko do łóżka i siedziałam w kuchni z moim kochankiem. Piliśmy wino. Dziecko miało pięć miesięcy. Ewcia. Zsunęła się między łóżko i ścianę. Tak zawisła. Udusiła się. Nie powinna się przecież udusić. Udało się załatwić jedną rzecz. Uznano, że umarła we śnie.
Dopiłem herbatę, chciałem już ruszyć w dalszą drogę i nie myśleć o niczym, ale myśli same przychodziły. Opowiadały o czymś, czego nie chciałem znać. Myśli ciągle mi mówią, że jestem kimś zupełnie innym.
Istnieje tylko sprawa Boga – bez względu na to, czy On jest, czy Go nie ma.
– Będzie pani teraz lżej? – spytałem.
– To mi pomaga. Mogę wtedy wszystko robić normalniej. Coś mija. Ale wie pan co jest takie mocne? Pustka. Nic. Przez całe życie wydaje mi się, że powinnam robić coś dobrego, ale to szybko mi mija. Wielu złych rzeczy nie żałuję. Tylko czasami to dziecko nie daje mi żyć.
– Może to jest sprawa Boga?
– Może. Ale wiem, że istnieją jeszcze inne sprawy. Tylko nie wiadomo po co? Żeby się coś działo?
Dopiłem wreszcie herbatę i wyszedłem przed dom. Patrzyłem na buchającą przyrodę wokół, drzewa, niebo, ziemię i człowieka, który szedł między drzewami. Miałem tę samą pustkę, co Ela. Niewiele się różniliśmy.