15 paź

Piotr Wojciechowski: CASTING NA NOWĄ ELITĘ. OD STRONY OGRODU

Co będzie z literaturą? Tylko nie mówcie, że nic nie będzie, tyle to wiem. Wiem że książki są wieczne, narracja starsza niż języki, prawda nie może być opowiedziana, ale musi być opowiadana, a słodyczy składania liter nie da się zastąpić żadnym darem ziemi.
Co więc będzie z literaturą? Gazeta codzienna „Dziennik” rozpaliła na swoich łamach pożar dyskusji o tym, których pisarzy się przecenia, a których nie docenia, z kolei „Znak”, miesięcznik o wielkich zasługach, wydał numer monograficzny pod hasłem „Literatura i moralność; czy powieści uczą, jak żyć”, i tak go redakcyjnie przedstawia: „Talent dobrego prozaika potrafi na ogół więcej niż szkiełko i oko filozofa zgłębiającego najskrytsze motywacje życia praktycznego. Dlatego właśnie współcześni etycy coraz chętniej posługują się wybitnymi powieściami, by zgłębiać przygody ludzkiej wolności.” Spór o to, czy młodzi mają czytać Gombrowicza czy Dobraczyńskiego doprowadza do kryzysów rządowych. Przy tym wszystkim ogólnie czytelnictwo spada, a handel książkami ciągle jest bardzo dobrym biznesem. Szewcom nie wypada stawiać pytania – czy buty będą nadal potrzebne ludziom, może nie uchodzi więc i pisarzom pytać – co dalej z literaturą? Trzeba to pytanie stawiać wypada czy nie wypada. Chińskie tanie buty wykańczają cechy szewskie i europejski przemysł obuwniczy, Chińczycy zalewają rynki najtańszą odzieżą, zabawkami za bezcen, zupkami w torebkach, wypierają tradycyjnych producentów elektroniki i zastawy stołowej, przychodzi też kolej na samochody i firmy dla kin i TV. Wszystko potrafią zrobić szybciej, dokładniej, a w każdym razie dużo taniej. W nieodległej perspektywie czasowej Chińczycy będą produkować wszystko, budować na całym świecie domy, kościoły i więzienia do wynajęcia, transportować ludzi i towary chińskimi pociągami, samolotami i statkami. W kranach będzie woda z chińskich rzek, w dziurkach kontaktów chiński prąd, a w TV chińskie opery i chińskie zawracanie głowy.
Straszny wtedy będzie los europejskich producentów czegokolwiek – rolników, robotników czy menadżerów. Już teraz trzeba dla nich przygotować miejsca ratunkowe w elitach finansowych i twórczych. Oczywiście pewne grupy zajmą się dystrybucją chińskich towarów i usług, ale czy starczy dla wszystkich bezrobotnych miejsca za ladą i w kasie? Wiadomo, że nie. Co dla nas zostanie? – kawiarnia, spacer, bankomat, książka.
Tak, będziemy sobie siedzieć w chińskich kafejkach i w niespiesznych rozmowach będziemy krytykować jakość chińskich posiłków, usług i towarów. A gdy się nam to znudzi, pogadamy o polskiej i europejskiej literaturze. Nie wierzę bowiem, aby nam Pekin podesłał swoich Gombrowiczów i Dobraczyńskich.
Co więc będzie z literaturą? Będzie bardzo źle, bo to panna z dobrego domu wydana za chama, cwaniaka, erotomana, sutenera – czyli ożeniona z wolnym rynkiem. Będzie dobrze, bo ignorując rynkowe speluny „Duch wieje kędy chce” – literackie talenty przychodzą, nawiedzają dusze. Wystarczy czytać „Wyspę” czy „Lampę” aby się o tym przekonać. Źle jednak będzie z literaturą, bo nie może ona liczyć na nijaką pomoc od mecenasa państwowego czy społecznego. A temu winni filozofowie. Ledwie bowiem pojawią się jakie dotacje, stypendia, zasiłki – już wystartują do nich cyniczni cwaniacy bez talentu, sprytni grafomani i szczwane szczury wyścigowe. Gdyby ocalały kryteria, można by te szumowiny odsunąć mówiąc – z drogi, pomoc jest dla literatury, nie dla śmieci. Filozofowie dopuścili jednak do tego, że postmodernizm sam nie istniejąc, pociągnął jednak w niebyt systemy oceny, świat wartości, obśmiał autorytety. Teraz, gdy już się wietrzy lokale po postmodernizmie, kryteria wcale nie tak łatwo odbudować. Z literaturą nie będzie jednak źle, będzie zdecydowanie dobrze, póki w drugim programie radia Iwona Smolka namawia do rozmowy o literaturze Tomasza Burka i Piotra Matywieckiego. Nawet ten, kto ich słucha, nie zawsze sobie zdaje sprawę z tego, jaka to jakość widzenia spraw świata i literatury, jaka kultura rozmowy, giętkość języka, przenikliwość krytyczna, dyscyplina intelektualna. Kto nie słucha, sam sobie winien, nie mam dla niego litości. Nasz sobotni „Tygodnik Literacki” można w pełni ocenić słuchając we francuskiej TV dysput o książkach – wielogodzinnych, celebrowanych i pompowanych snobizmami. Francuzi są barwni, światowi, świetni, błyskotliwi, ale polska trojka wyprzedza ich w cuglach. Będzie też dobrze w literaturze naszej ojczystej, bo drukują moje pisanie w „Wyspie”, a ja tu mogę przypominać o książkach pisarzy, o których zawodowym krytykom pisać jakoś hadko, bo to ani genialne nastolatki, ani kanapiarze z tego czy innego salonu. Oto pisarze, oto książki. Tom „Akt oskarżenia” Bohdana „Rotmistrza” Królikowskiego to dobrej próby realistyczna literatura historyczna – trzy wielkie opowiadania o żołnierskich losach – czytałem je jeszcze z dyskietki, teraz starannie wydane przez wydawnictwo KUL. Pisarskie rzemiosło na mistrzowskim poziomie, sienkiewiczowski duch i rozpęd, powściągliwy i gorzki patriotyzm. Pióro równie sprawne w batalistyce, w stylizacji dialogów, w refleksji autorskiej. Dobrze by się stało, aby ta książka trafiła do widzów filmu o Katyniu. Wizje Andrzeja Wajdy i epika Bohdana Królikowskiego wspierają się, dialogują, uzupełniają. Druga książka – niby też realistyczna, bogata w szczegóły obyczajowe, niby też historyczna, staranna, drobiazgowa w kostiumie i scenografii, oparta na faktach – ale jakże inna. Marek Sołtysik, pisarz i malarz krakowski, outsider tak fundamentalny, że uznany ostatnio za zmarłego przez krakowski oddział SPP, okazał się w „Legowisku szakali” mistrzem pastiszu. Tłem jego opowieści jest aktualny w swej tragicznej wymowie proces pisarza i filozofa Stanisława Brzozowskiego oskarżonego o współpracę z carską Ochraną, bohaterką jest kobieta fatalna, piękna studentka medycyny oskarżona o zamordowanie kochanka. Kraków i Lwów okresu moderny. Spiskująca Warszawa. Sale sądowe, hrabiowskie salony, podejrzane hoteliki, alejki Plant. Romans kryminalny, czy parodia sensacyjnej powieści? Proza gorączkowa, z linijki na linijkę przeskakująca od naturalizmu, od wulgarności nawet, w wyszukane metafory, niespodziewane poetyczności. A spoza tej gonitwy słów, zdarzeń, nastrojów powraca nieustanne pytanie o sens, o los. Czy mam wyznać, że wolę w tej książce historyczne tło od skandalizującego potoku przypadków? – Wolałbym szerzej pomówić o książkach Sołtysika i Królikowskiego przy kawie, w spokojnej kawiarni. Może niedługo, a może dopiero wtedy, gdy będziemy mieli czasu co niemiara bo wszelką produkcją zajmą się Chińczycy.
Zaraz – a czy wtedy będzie nas stać na kawę i książki? Takie pytanie może postawić tylko pesymista nie mający pojęcia o systemie bankowym późnego kapitalizmu. Nie można produkować nie budując zarazem psychicznych i finansowych struktur popytu. Wyprodukują wszystko Chińczycy i automaty, to proste jak kij od hokeja, ale popyt? Popyt na tę kolosalną masę towarową, na zróżnicowanie, na luksusy, na rarytasy – to już delikatna sprawa. Zauważmy jednak – częściowo, modelowo rozwiązana. Można uznać za udane doświadczenie pilotażowe europejskie społeczeństwa – iluż tam ludzi, którzy nie produkują niczego konkretnego od pokoleń – a żyją i to jak. Poziomki ze śmietaną okrągły rok, basen podświetlany, zupa z trufli – przecież to nie dla tych co produkują, nie? Zasada jest prosta – media mają wmówić osobnikowi, że osiągnie szczęście wtedy i tylko wtedy, gdy kupi lodówkę z obrotowym rożnem w zamrażalniku, cztery różne funkcje obracania. A bank musi dać kredyt na taki zakup. I gotowe – karta kredytowa, podpis, przez miasto jedzie triumfalnie furgon z napisami reklamowymi, brygada usługowa usuwa poprzednią lodówkę , która dzwoniła sama do sklepu, gdy zabrakło piwa, wstawia tę nową.
A nabywca nawet nie ma czasu sprawdzić, czy rożen obraca się w zamrażalniku, pędzi do internetu czy telewizora dowiedzieć się, brak jakiego kolejnego towaru powoduje, że on, nabywca i posiadacz, czuje się nadal nieszczęśliwy, obcy, wypalony i porzucony. Kredytami się nie martwi, bo nimi zajmuje się Bank Światowy, Grupa G-8 i system giełdowy. A niedługo zajmą się także Chińczycy – w trosce o to, aby Europa i Ameryka nadal konsumowały dużo i na kredyt.
Problemem przyszłości nie będzie więc pytanie, co włożyć do garnka, czy czym grzbiet przyodziać, problemem będzie ocean wolnego czasu i ciśnienie subtelnych pytań intelektualnych na dnie tego oceanu.
Sytym i bogatym społeczeństwom europejskim zostanie wycięty środek, zostaną boki – margines z jednej, elity z drugiej. Nie będą więc potrzebni– ani pracodawcy, ani pracownicy, bo cała praca będzie w Chinach. Kto nie będzie chciał zostać marginesem społecznym – musi się wcisnąć do elit. Elity finansowe – te zajmujące się bankomatami, kartami, kredytami mają ograniczoną pojemność i wymagają pewnych kwalifikacji – nieco poniżej tabliczki mnożenia. Pojemność elit władzy, mediów, intelektu, twórczości jest praktycznie nieograniczona. Dzielenie się elit na opcje, rzucanie wzajemnych oskarżeń lub wezwań do pojednania, a także zabiegi przy ustalaniu hierarchii mogą wypełnić ocean wolnego czasu do dna, tak, że może tego czasu zabraknąć nie tylko na czytanie książek ale nawet na obchodzenie jubileuszy.
To nie jest jakieś bujanie w obłokach, nie czuję się dobrze w gatunku fantasy. Są fakty. Zaczątki sytuacji można obserwować na bieżąco. Rośnie świadomość zaznaczonych tu trendów. Ostatnio znany publicysta Rafał Matyja upomniał się, o jeszcze jedną elitę. Bystro zauważył, że obydwie elity : ta obrońców Trzeciej Rzeczpospolitej i ta budowniczych Czwartej Rzeczpospolitej, wyprztykały się z argumentów, oczerniły wzajemnie, skompromitowały aferami, zacietrzewieniem i prymitywizmem argumentów. Skoro te elity mamy z głowy, potrzebna jest trzecia, nowa elita. Byłaby to – jak chce Matyja – „szeroka elita życia społecznego dysponująca projektem wzmocnienia instytucji państwowych, mająca nowe standardy stosowności, uznająca prymat interesu publicznego nad licznymi partykularyzmami, elita, której programem nie jest wygranie wyborów, ale takie zbudowanie instytucji państwa, by mogło być liczącym się podmiotem międzynarodowym i tworzyło sprawiedliwe ramy rozwoju społecznego i gospodarczego.”
Taki program, to już właściwie ogłoszenie castingu na nową elitę. Na pierwszy rzut oka Rafał Matyja czeka, że zgłoszą się jakieś anioły, czy przebudzeni jego głosem Śpiący Rycerze spod Giewontu. Kto jednak ma ucho wyczulone na rozmaite żargony nowomowy, wyczuje zaraz skazę w tym anielstwie. Zastanowić się trzeba co to są postulowane „nowe standardy stosowności”? To przecież jest dla biegnących na casting sygnał, żeby czasem nie brali zbyt na serio tych deklaracji o bezinteresowności, o braku zainteresowania wyborami. Matyja mruga tu i mówi: Chłopaki, spokojnie, tu o żaden etos nie chodzi. Nie liczy się zło ani dobro, tylko umówimy się, co jest stosowne w danej sytuacji, a co nie.
Czy cenionemu publicyście nikt nie może szepnąć przed wydrukowaniem takiego tekstu, że z przymrużeniem oka, to można zrobić kabaret, ale elitę już nie. Dawno mi powiedział jeden plastyk artysta – na rzeźbienie w łajnie czasu szkoda. Elitę trzeba robić z ludzi z charakterem, niewrażliwych na „nowe standardy stosowności” za to po staroświecku uczciwych.
Ministrem od szkół został na prowizorkę przedwyborczą prawdziwy filozof, Ryszard Legutko. I na wstępie tak nam oznajmił w jednym z wywiadów: „Chciałbym modyfikować obowiązującą koncepcję wykształcenia, wedle której podstawowym celem edukacji są umiejętności. Ze smutkiem obserwuję, że dziś młodzi ludzie coraz mniej umieją się poruszać w dziedzinie kulturowego kodu, że nie mają wystarczających nawyków i skojarzeń pozwalających poruszać się w całej sferze symbolicznej, że wreszcie nie mają zagospodarowanej pamięci….istnienie dobrych i twórczych elit musi być sprzężone z ogólnie wysokim poziomem edukacji.” Człowieka, który potrafiłby takie myślenie wprowadzić w praktykę polskiej szkoły, mianowałbym ministrem edukacji dożywotnio. Podoba mi się szczególnie lapidarny zwrot o zagospodarowaniu pamięci. Bo to znaczy nie tylko ileś tam dobrych książek przeczytanych, zrozumianych, przegadanych. To także wiersze znane na pamięć, obejrzane obrazy w galeriach, krajobrazy przewędrowane rowerem czy kajakiem.