08 lip

Piotr Wojciechowski: Ale spektakl jest przedni

Na’vito plemię człekokształtnych kosmitów na planecie Pandorze. Żyją w harmonii z naturą, w większym z nią zjednoczeniu niż udało się to jakiemukolwiek z ziemskich plemion. Żyją w idealnym ustroju hierarchicznej dwuwładzy — w której Wodzowie żenią się z Szamankami, płodzą następców Wodzów, następne Szamanki. Żyją na drzewie ogromnym jak metropolia, tam śpią w hamakach zawieszeni niczym kolonie nietoperzy, stamtąd wyruszają na łowy. A obiektem kultu i zarazem centralnym komputerem, wspólnym sercem tej społeczności jest Drzewo Duchów.

Temu plemieniu wypowiada wojnę ziemska cywilizacja mająca podwójną twarz — amerykańskiej brutalnej soldateski i amerykańskiego korporacyjnego kapitalizmu przeżartego cynizmem i chciwością. Chodzi o surowce. Drzewo–ojczyzna Na’vi rośnie na złożach cennych surowców. Pracujący dla armii i przemysłu naukowcy przygotowują — tajną broń, serię homonkulusów wyglądających jak Na’vi ale sterowanych poprzez systemy nerwowe ludzi zamkniętych w specjalnych kapsułach.

Na film o wojnie Ziemian i Na’vi wydano 237 milionów dolarów, może trochę mniej. Na jego promocję około 150 milionów. Towar sprzedaje się świetnie, pierwszy miliard dolarów zarobił w niespełna trzy tygodnie. Zachwyty słyszy się z wielu stron, o filmie jest głośno. Zadziwiające jest, że większość tych, którzy piszą o nowym filmie twórcy „Titanica” całą swoją uwagę poświęcają technicznej doskonałości tej superprodukcji, efektom trójwymiarowości przygotowanych w czterech różnych technologiach, wyrafinowanej animacji łączącej bez widocznych szwów świat realnych aktorów i rekwizytów ze światem wirtualnym. Naprawdę wspaniałe, przełom. Nowa generacja wynalazków technicznych.

Oczywiście nie wszyscy wpadają w zachwyt tylko nad elektronicznym kuglarstwem i szarlatanerią historyjki. Na przykład prezydent Boliwii Evo Morales powitał film z zadowoleniem widząc w nim: „głęboki obraz oporu stawianego kapitalizmowi, obraz walki w obronie natury”. Umiarkowany publicysta Russel D.More wybrał ton gorzkiej ironii: „Jeśli udało ci się mieć w Kentucky pełną salę kinową bijącą na stojąco brawo obrazowi klęski swojego kraju, to rzeczywiście efekty specjalne masz opanowane”. John Nolte, zgryźliwy eseista wykazuje, że ten film ze scenariuszem „w którym wszystko jest łatwe do przewidzenia” i pomysłem plastycznym przypominającym „szaleństwo kolorów na koszuli hippisa” jest ostatecznie „lewicową, prostacką fantazją zemsty”. Pisujący w „Week Standard” John Podhoretz kwituje „jeden z najgłupszych filmów”.

Inne zastrzeżenia prezentuje radio watykańskie i „L’Osserwatore Romano”. Publicyści zbliżeniu do Watykanu wytykają filmowi gorszącą rozrzutność środków, sentymentalistyczny panteizm i robienie religii z ekologii.

Obejrzałem film, efekt trójwymiarowości zachwycający, magia świata wynurzającego się z laboratorium elektronicznych sztuczek uwodzi zmysły totalnie. A co uwodzi umysły? Jakie jest przesłanie tego filmu, który obejrzy co najmniej jedna trzecia obywateli USA i setki milionów ludzi na pięciu kontynentach?

Przesłanie jest przeraźliwie proste i nie pozostające wątpliwości. Mówi nam: „Amerykanin to brutalne, chciwe, podstępne i tępe bydlę. Jeśli chcesz ocalić swój świat, jeśli chcesz ocalić planetę, życie, przyjdź i zabij Amerykanina, zanim on cię zabije i obrabuje”. Muszą zadziwić Amerykanie posyłający w świat taki sygnał w dziesięć lat po największym akcie terroryzmu przeciwko Stanom, w czasie, gdy ich żołnierze setkami giną w Afganistanie i Iraku. Poza zdziwieniem jest jednak i przerażenie. Polska jest sojusznikiem USA, łączą nas umowy wojskowe i braterstwo broni w ekspedycyjnych wojnach w Azji. To, że nasz sojusznik wykonuje wyrazisty samobójczy gest propagandowy, nie może być ignorowane. Nie wiem, czy to ja powinienem pisać. Jestem tylko pisarzem. Jestem podporucznikiem zaginionym w ewidencji, bo w pewnym wojskowym biurze przy malowaniu postawiono szafę drzwiami do ściany i już tak została. Powinienem pisać raczej o tym, że ukazały się nowe wiersze Jana Polkowskiego, albo o tym, jakie wzruszenia wywołuje lektura „Dzienników” Jana Józefa Szczepańskiego. Dlaczego więc piszę o „Awatarze”? Latami pisywałem recenzje filmowe, nawet jakieś eseje o filmie. Ale tu nie chodzi o film, ale o przedziwny mechanizm urynkowienia nie tylko kinematografii, ale także mózgów i sumień producentów, reżyserów, recenzentów. Niewątpliwie, dobrze się stało, że „Awataru” nie zdjęła cenzura, że jest kolejnym dowodem wolności twórczej. Nie zgodzę się jednak, że Cameron podejmuje jakąś tradycję „lewicowego Hollywood”, dla mnie ten jego ostatni film jest manifestacją arogancji i cynizmu. Peter Sloterdijk zauważył w swojej „Krytyce cynicznego rozumu”: W ostatecznym rachunku cynizm polega na niemoralnej redukcji odmiennych wielkości do najmniejszego wspólnego mianownika.

Bezpieczeństwo, patriotyzm, odpowiedzialność, lojalność? O czym tu mówić, gdy towar sprzedaje się tak dobrze. Bezpieczeństwo czy lojalność zostały zredukowane do poziomu kasy kinowej i korzystnie sprzedane, razem z garścią innych wartości. Ekologia, solidarność z krzywdzonymi, potępienie brutalności i chciwości? To wszystko jest w tym filmie w najbardziej prymitywnym, czułostkowym, plakatowym wydaniu, wszystko jest słodyczą lepa na muchy.

„Awatar” jest wspaniałym widowiskiem, tak jak wspaniałym widowiskiem jest świat z szastającą się po scenie olśniewającą bogactwem i dynamizmem Ameryką, ciągle jeszcze młodą i ponętną. Ameryka robi sztuczki — wyciąga Jamesa Camerona z cylindra, a ten już wydmuchuje kolorowe bańki „Terminatora”, „Titanica”, „Avatara”. Ta sama Ameryka rzuca garściami na dalekie pustynie tysiące dziwnych pojazdów pancernych, tysiące ludzików w mundurach, żuczków w hełmach i kamizelach, jakże podobnych do stworów z fantazji kosmicznej Camerona. I te same Stany Zjednoczone stają się nagle trójgłowym stworem, w którym Obama, Clinton i Bush junior razem mobilizują naród widzów „Awatara” do zmasowanej, potężnej, spóźnionej, bałaganiarskiej i hojnej pomocy zniszczonemu Haiti.

Jak łatwo jest zrozumieć taki film jak „Avatar”, jego prymitywne mechanizmy wabienia. Nawet Camerona zrozumieć można. Ale zełgałbym gdybym powiedział, że rozumiem Amerykę, że wiem co jest grane na scenie świata — tragedia czy farsa.