Piotr Makowski: Kogut
1. Pytasz, co czułem, a ja patrzę na ciebie, bo nie rozumiem.
Spójrz: to było naturalne. Chciałem szybko zostać mężczyzną, a to była jedyna droga. Kiedy podał nóż, wziąłem go. Nie uciekłem do matki. Bo trzeba się pocić i grzebać w cudzych bebechach. Ręce ubrudzić cudzą krwią. Własną też. Trzeba mieć oddech z przedwczoraj. Atakować strawionym winem i spaloną śmiercią, w kieszeniach mieć resztki tytoniu i filtry oderwane od tych wszystkich fajek. Zostawiać po sobie butelki w garażu, w chlewie i drewutni, żeby łatwiej było trafić z powrotem.
Ale najpierw trzeba zabić.
Była ogłuszona, więc nie miałem wątpliwości. Wbiłem ostrze i przeciągnąłem do siebie. Byłem zdziwiony, że rozrywało skórę tak lekko. Spodziewałem się piłowania. Krwi też nie było dużo. Na początku miałem nawet czyste buty.
Później świeżynka smakowała jak nigdy. Każdy kawałek mięsa doprawiałem dodatkowym pieprzem i musztardą. Zupełnie jak on. Mięso nosiliśmy w miskach, które wcześniej służyły do kąpieli niemowlaków. Koszulę całą ujebałem krwią. Miałem na sobie białą koszulę, tę do kościoła.
Co niedzielę dobierałem się do koguta. Z ciotecznym bratem wybieraliśmy zawsze najgłośniejszego skurwysyna. Ganialiśmy go po całym podwórku, żeby go zmęczyć. Zmęczony nie wyrywał się tak. Czekał.
Pamiętam chrzęst przecinanego kręgosłupa. Głowa zawsze staczała się z pieńka. Siekierę wycierałem o spodnie. Gdy zasychała krew, robiły się cholernie twarde w tamtych miejscach. A kogut nigdy nie wstawał i nie biegał. Nie było z czego się śmiać, więc zadowalaliśmy się rosołem i draniem w śmietanie. Czasami babcia go piekła.
2. Pytasz, co czułem, a ja patrzę na ciebie, bo nie rozumiem.
Jeszcze raz opowiadam całą historyjkę. Zmieniam kolejność słów albo kolejne słowa. Dodaję szczegóły. Od chłopaka siostry dostałem kiedyś rękawice bokserskie. To był prezent urodzinowy. Przemek próbował wcisnąć mi kit, że te bazgroły markerem to podpis Gołoty. Przez jakiś czas nawet w to wierzyłem. Mam gdzieś jeszcze to zdjęcie, na którym siedzę na zamordowanej maciorze z tymi rękawicami na rękach. Uderzam całkiem solidnie, to widać, mięso wgniata się przy uderzeniu. Chyba że świnia nie zdążyła jeszcze zesztywnieć.
Nie mam na sobie tej koszuli. Zdjąłem ją, żeby odsłonić klatę. To było głupie, bo ważyłem wtedy ze trzydzieści kilogramów i miałem trochę poniżej półtora metra wzrostu.
Nie, nie mam zdjęć z głową koguta.
3. Pytasz znowu, a ja zaczynam mieć tego dosyć. Mogę co najwyżej opowiedzieć wszystko jeszcze raz. Mogę wspomnieć o włamaniach do domu sąsiada. O butach, które były za małe i musieliśmy wracać do zakładu, bo liczyła się każda minuta. Nie pozwolili mu śmierdzieć. Ogolili go jednorazową maszynką, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z jednorazowości śmierci. Ta świnia nic nie znaczyła. Już wtedy była wędzoną szynką, moim wstępem w dorosłość.
Jest coś chyba w tych teoriach o podświadomej potrzebie przetrwania gatunku, bo jakiś czas po tej maciorze inna miała małe. Pamiętam, jak trzymałem prosiaki, a dziadek sekatorem odcinał im fiuty, żeby dało jeść się później ich mięso. Bo inaczej śmierdzi strasznie. Z tego mięsa robi się żarcie dla psów.
Jak dziadek zmarł, to przez dwa dni do pogrzebu nie robiłem nic poza waleniem konia. Zapładniałem prześcieradła, patrzyłem, jak rodzą się i umierają moje dzieci. Robiłem to coraz częściej, bo im więcej śmierci, tym większa potrzeba dawania świeżego życia. Gdyby nie pogrzeb, to zajeździłbym się na śmierć. Tak myślę.
4. Znowu pytasz. Siadam na kanapie, bo mam już tego dosyć. Znajduję w pamięci jakieś fotografie, opowiadam, co na nich jest. Na niektórych barwy zbladły już na tyle, że nie mogę odczytać wyrazu swojej twarzy. Ty każesz porównać mi obrazki i znowu opierdalasz za to, że mówię w niewłaściwym języku. Ale ja znam tylko niepoprawny polski. Zostaw, puść.
Zdjęcia są na strychu. Nikt już nie wyciąga albumów podczas świąt. Wszyscy siadają przed telewizorem i przerzucają twarze jak telewizyjne kanały.
Nie mamy kablówki. Może to dlatego? Zdjęć jest dużo, to daje prawdziwy komfort przerzucania.
5. Pytasz, co czułem, a ja mam w ustach smak świeżego piasku. Zdarzało mi się jeść piasek. Ale tylko suchy. Mokry łatwiej było przełknąć, ale ja nie lubiłem iść na łatwiznę. Dlatego nie rozmawiałem z rodzicami o seksie. Do wszystkiego doszedłem sam. Kończyłem już z piaskiem i potrzebowałem nowego zajęcia, żeby nie zacząć rozrabiać. Chłopaki palili skręty z gazet, zaciągali się najświeższymi wiadomościami, a ja rozmyślałem. Raz wyrwałem im tę gazetę i zobaczyłem pizdę. Na którymś ze zdjęć był też kutas. Domyśliłem się, że Bóg nie jest głupi, że zrobił z ludzi puzzle, żeby cieszyć się tam na górze. Wiedziałem, że ten wypustek, który miałem między nogami, należy włożyć między nogi kobiety. Gdy to odkryłem, podzieliłem się tym z chłopakami. Byli starsi ode mnie, więc szybko sprawdzili tę teorię. Ja nie mogłem, bo nie miałem wtedy jeszcze erekcji.
6. Pytasz, co czułem, a ja proponuję ci kawę – herbatę. Jestem na siebie zły, bo mogłem zagotować wodę wcześniej, oszczędziłbym sobie tego biegania po schodach. Z dołu krzyczę do ciebie. Opowiadam, jak dziadek lubił kawę, jak mocną zawsze pił. Potem wsypuję czubatą łyżeczkę do kubka po lewej i trzy czubate do tego po prawej. Wino też lubił. Pod koniec przyjeżdżał do nas w niedziele. Już wtedy nie miał ani świń, ani kogutów, a pole oddał w dzierżawę kumplowi. U nas nocował, a następnego dnia jechał do szpitala na te wszystkie gówniane zabiegi. Pił wtedy tę kawę. Rozmawialiśmy. Mówiłem do niego, a on potakiwał albo kręcił głową. Najchętniej słuchał streszczeń książek, które przeczytałem. Któregoś razu jechałem do sklepu, bo następnego dnia miałem szkolną wycieczkę i musiałem kupić sobie chipsy i colę. Złapał mnie w drzwiach i dał dwie dychy. Kazał kupić sobie wino. Tylko żadne wytrawne, półwytrawne i tak dalej.
Wybrałem jakieś hiszpańskie stołowe w półtoralitrowym kartonie. Kosztowało aż dziewięć złotych, ale był zadowolony. Odrobinę znałem się na winach, bo byłem już mężczyzną. Miałem jakieś metr sześćdziesiąt i ze trzy tuziny kogutów na sumieniu.
7. Ale co czułeś, kiedy zabijałeś, pytasz. Patrzę na ciebie. Wzruszam ramionami. Chciałem już mówić o kubku, który stoi na biurku, o tym, że to kubek, z którego pił po raz ostatni, ale wzruszam ramionami.
Wczoraj zabiłem sześć myszy. Położyłem je obok siebie w dołku i opuściłem szpadel. Przeciąłem je wpół i ułożyłem na nich kępę trawy. Otrząsnąłem z korzeni trochę ziemi, wróciłem do domu.
Wzruszam ramionami. Chciałem powiedzieć, jak bardzo kochał gołębie i potem w gołębniku słyszałem jego głos. Ale tobie chodzi o zabijanie, tak?
8. Czułem dorastanie. Jak nogi wydłużają się i wwiercają w ziemię. Jak coraz większa masa naciska na podłoże, jakby już chciała być wewnątrz. Czułem głód, zostawiałem ślady. Zostawiał ślady, żebym później mógł pójść za nim. Znaleźć go w lustrze. Podrażniam nierówności twarzy, tu jestem – a kuku – spójrz. Już wiesz.