Mirosław Bańko: Wielki Reset
„Gdzie szukać najczystszej polszczyzny?” – zapytał korespondent w internetowej poradni językowej PWN. Ciekawsza od odpowiedzi jest wyrażona w pytaniu tęsknota do czystości – jak widać, nie znosząca kompromisów.
Poszukiwanie źródeł najczystszej mowy musi być fascynujące. Jeśli się bowiem uważa, że język jest „brudny” i z każdym dniem coraz brudniejszy, to cofając się w czasie, powinniśmy dotrzeć do jego mitycznych narodzin, gdy był jeszcze niewinny i nieskalany. Trzeba tylko uważać, aby nie przeoczyć momentu, gdy rwąca rzeka języków słowiańskich wydała z siebie język polski. W przeciwnym razie popłyniemy dalej, mijając kolejne odnogi i odpływy, aż dotrzemy do małpich wokalizacji. Te podobno służyły – jak powiedziano by dziś – celom konwersacyjnym, czyli podtrzymaniu więzi społecznych w stadzie.
Jeśli Adam i Ewa nie mówili po polsku, to skąd pewność, że polszczyzna u swoich źródeł była w stanie nieskalanego dziewictwa? Może była raczej zepsutą odroślą ze słowiańskiego pnia? A ten pień może też nie był pniem, tylko zdziczałym pędem jakiegoś innego dzikiego krzewu? Rozwój języków byłby więc procesem stopniowej degeneracji, a jego motorem bezmyślny homo sapiens, który język przejął w stanie dziewiczym z rąk swoich małpich przodków, ale zmarnował, skalał, zbezcześcił?
Pokusa, by przywrócić naszej mowie jej nieskalane dziewictwo, może wynikać z przekonania, że dawniej w ogóle było lepiej. Jest to postawa, która umacnia się z wiekiem, bo trzeba trochę pożyć i trochę przeżyć, aby porównując „dawniej” i „dziś”, przedkładać młodość nad bolączki starości. Gdy Sędzia w Soplicowskim dworze skończył naukę o grzeczności, głos zabrał Podkomorzy: „Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej!”. Obaj mieli wtedy około pięćdziesięciu lat, co dawniej znaczyło więcej niż obecnie.
Powab czystego języka może mieć związek także z mirażem łatwych rozwiązań. Jeśli oczyścimy naszą mowę z barbaryzmów, wulgaryzmów, kolokwializmów, dialektyzmów, kancelaryzmów (wszystkie „izmy” są podejrzane), to kto wie – może zaczniemy mówić mądrzej, piękniej, prawdziwiej? Ale, ale… czy te wyrazy na k… i ch… nie są aby rodzime, słowiańskie? Z drugiej strony zaś „delia”, „kontusz”, „żupan” – nazwy elementów polskiego stroju szlacheckiego – to przecież zapożyczenia! A „bigos” i „pierogi”, „kartofel” i „kapusta” – składniki swojskiej, domowej kuchni? Też! Nawet „ele mele dudki” i „entliczek pentliczek” zapożyczyliśmy, w dodatku z języka ludności, którą w XX wieku pewien dyktator uznał za nieczystą do tego stopnia, że postanowił eksterminować.
Czystość bowiem to także obsesja ideologów i polityków. Łatwo pociągnąć za sobą masy pod sztandarami czystości (niekoniecznie rasowej), nie do wyobrażenia zaś byłoby zrobić to pod hasłem „Więcej brudu!”. Co czyste, to jednorodne, a gdzie jednorodność, tam jedność – slogan wprost wymarzony dla skandującego tłumu, który ma stopić się w całość, choć składa się z wielu jednostek.
Może to dziwne, ale ideologom blisko do teologów. „Czyste uczucia są podstawą moralności” – pisał Święty Augustyn (od niedawna ortografia każe pisać Święty, nie święty przed imionami świętych). Nieczystość zaś to jeden z grzechów głównych. Brudne ciało i czysta dusza – oto ideał ascety. Wygodny, bo gdy dusza rogata i chce grzeszyć, można w zastępstwie pokarać ciało.
Kto pamięta opowiadanie Mały przyjaciel? Tytułowy bohater to kotek, który marnieje w oczach po każdym niecnym postępku swojego właściciela. Temu ostatniemu pozwala Mrożek grzeszyć bezkarnie, nawet bez wyrzutów sumienia, byle tylko znał miarę w grzechu i nie nadużył kotka, nie wyczerpał jego zdolności do absorbowania cudzych występków. Grzeszyć na czyjeś konto, biczować, ale nie siebie – to bardzo praktyczne rozwiązanie, niestety ponad ludzką wytrzymałość, bo mało kto się oprze pokusie, aby przekroczyć granicę. „Kotek prawdopodobnie nie przeżył tego wszystkiego. Bo gdyby żył, jego by mieli jutro wieszać zamiast mnie. Wziąłby to wszystko na siebie”. Kotek – jak Chrystus cierpiący za nasze grzechy.
Czym jeszcze pociąga „czystość”, że lgną do niej miłośnicy języka, ideolodzy, politycy, teolodzy? Ponieważ wydaje się stanem odległym, pierwotnym, próba jej przywrócenia jest jak powtórne narodziny. Klik – i znowu będzie jak kiedyś, zanim ludzie zepsuli wszystko. Jacy ludzie? Źli ludzie, przecież nie my. My chcemy zacząć od nowa, chodźcie z nami, czeka nas wielki reset. A raczej Wielki Reset.
Ale nie wszyscy pójdą. Ktoś przypomni: „Mówią ludzie, że cieplej w brudzie”. Nie tylko cieplej, ale też zdrowiej i bezpieczniej, bo bakterie podobno zapewniają ochronę, a niejedno zwierzę wytarza się w błocie lub łajnie dla ochrony przed pasożytami lub dla kamuflażu. Brudno – to niedobrze, ale jałowo, sterylnie – to jeszcze gorzej. Jałowa gleba, jałowy umysł, przymusowa sterylizacja – koszmar jak ze złego snu.
Tymczasem różnorodność – mylnie brana za objaw nieporządku i zaprzeczenie „czystości” – jest bogactwem i dobrodziejstwem. To ona uczy otwartości na innych i uczy tolerancji. Daje wybór, otwiera możliwości i każe myśleć o konsekwencjach. Gdzie wolność, tam odpowiedzialność. A czystość – owszem, ale tylko pod skalpelem chirurga.