09 sie

Marta Brzezińska: Opowiadać, czyli żyć

Józef Hen, Szóste najmłodsze i inne opowiadania. W.A.B., Warszawa 2012.

Szóste, najmłodsze uciekło. Mała Heidi Goebbels uciekła. Po dziecięcemu, instynktownie wymknęła się losowi. Deszcz zmywa berlińskie ulice, mała Heidi stoi przytulona do ściany jednego z budynków. Tu jesteś… Do dziecka podchodzi rosyjski major, bierze dziewczynkę za rękę… Niemożliwe? Ależ tak. Prawda opowieści nie pierwszy raz występuje przeciw prawdzie fotografii. Parę osób, ledwie zarysowane tło i bohater czas. Czas opowieści, czas pamięci, czas historii.

Józef Hen w zbiorze Szóste najmłodsze i inne opowiadania gra z czasem. Tom zawiera opowiadania sprzed lat, nowsze oraz – te najmłodsze, sprzed roku, dwóch. Rozpięte niczym na osi przemijania, ułożone w porządku trzech części, przywołują przeszłość, głównie czas wojny, lata powojenne. Zdarzenia, pojedyncze sceny, wycinane są chłodno, oszczędnie i jakby wciąż na nowo. Wojna w opowiadaniach na różne sposoby, oddala się i wciąż powraca. Słowa zapewniają jej trwanie, wieczne teraz.

„A on coś do mnie mówił, po polsku, cicho, na pewno bez złości, ze smutkiem mówił, oczy miał spuszczone. Na pewno mi nie wygrażał. Co on mógł mówić? Czasem się nad tym zastanawiam. A pan jak myśli?”

Bohaterowie opowiadań są pochwyceni w sieć przeszłości, mierzą się z jej tajemnicą, próbują ją rozwikłać, wytropić, zrozumieć. Dają się w tym obserwować współczującemu, czujnemu czytelnikowi. To jemu Hen przyznaje miejsce w uprzywilejowanym miejscu swego literackiego świata, oferuje mu miejsca w pierwszych rzędach. Zaprasza czytelnika do przyjęcia roli powiernika swoich bohaterów, pozwala podsłuchać opowieści, trochę tak jakby na ucho. Opowiadania składają się na rodzaj intymnego zapisu przeżyć, subtelnych, ulotnych wrażeń, momenty smutku, rozczarowania, płaczu i złości, ale też delikatnej przyjemności, marzenia. W króciutkim opowiadaniu Ona, głód, upał, ciężka praca ustępują na moment czułości, mgnieniu zmysłowości. To tylko chwila, lecz oddana z taką dyskrecją, że ma się wrażenie, że czytać ten fragment należy szeptem, po cichutku, by nie popsuć delikatnego rysunku.

Bywa też, że Hen wrzuca swego czytelnika bez ceregieli w sam środek opowieści, tak by skonfrontować go z historią, anegdotą, nie dać chwili do namysłu, czy może lepiej, przygotowania na cios. Najmocniej bodaj daje się to odczuć w historii otwierającej zbiór, zatytułowanej Bokser i śmierć: „Rudowłosy młodzieniec zdziwił się, że nie słyszeliśmy o Januszu Kominku. Ten pędrak, ten żółtodziób – intruz niemal w naszym towarzystwie starych wyjadaczy – ośmielał się wyrażać nam z tego powodu swoje łaskawe ubolewanie.”

Bohater opowiadania walczy w obozie o życie, walczy na pięści. Przyjmując ciosy, zyskuje cenne minuty życia, rozgrywa je rozważnie w czasie, na rundy. W opowiadaniach Hena wysiłek sportowy oparty na grze determinacji, siły charakteru i ślepego przypadku, często jest czymś więcej niż osiągnięciem wyniku, jest sposobem na przetrwanie, na obronę godności osobistej, na zaprezentowanie moralnych postaw i wyborów. Te kilka minut, w których decyduje się czyjś los, na przestrzeni których wszystko nagle się zmienia, ten czas, wybijany rytmem rund i dźwiękiem gongu, wyłaniają wielkich przegranych. Albo może wręcz przeciwnie, jak w opowiadaniu Człowiek, który zmarnował swoje życie. Uważne drugie i każde kolejne spojrzenie wyłania nowe kształty, podsuwa nową interpretację.

„Są takie chwile, które sprzyjają rekapitulacjom. Nie mam na myśli kalendarza. On tu może odegrał pewną rolę, ale pomocniczą, i tylko taką; mam na myśli jakieś zdarzenia, które nagle uprzytomniają ci, że coś do czego dążyłeś z uporem, co było sensem twojego działania, nigdy nie zostanie osiągnięte.”

Te zdarzenia, które uświadamiają powagę spraw, które wywierają piętno, są sednem opowiadań, nawet, jeśli z pozoru kreślone są niedbale, wydają się nieistotne. Jest coś zastanawiającego w konwencji, którą stosuje autor. To wszystko zdaje się tak zwyczajne, trywialne, choć przecież indywidualne, oryginalne, niepowtarzalne, jak każda miniona chwila.

Opowiadania Hena przypominają gotowe filmowe scenariusze, proza ta znakomicie sprawdza się przecież w „filmowym tłumaczeniu”. Narracja konsekwentnie nie zdradza zbyt wielu szczegółów, usypia czujność czytelnika, zastawia pułapkę, by w finale pozbawić go złudzeń. Jaki to film? Raczej ten najbardziej dramatyczny z możliwych, z elementami okrutnej, szyderczej komedii.

Niedopowiedzenie, niepewność, ambiwalencja rozkwitają na koniec każdego z opowiadań, czyniąc tak naprawdę niemożliwym zaspokojenie ciekawości, oddalenie niepokoju. Przywiązanie do tego paradoksalnego uniku na koniec walki, do zaskakującej puenty, jest niemal obsesyjne. Świat, który się ustawicznie wymyka, czas, od którego nie sposób się wyzwolić, który można tylko próbować oszukać, na chwilę, dwie.

Szóste najmłodsze i inne opowiadania przypomina trochę opowieści Szeherezady, odnaleźć tu można podobną determinację w przekazywaniu opowieści. Gdzieś czytałam, że czytelnikom wyposażonym w opowiadania Hena nie zagrozi nigdy nuda i zniechęcenie bezsennych nocy. Z pewnością, choć mam wrażenie, że snucie opowieści ma tutaj właśnie wymiar totalny, tak, jakby wcale nie chodziło o codzienność opowiadania,  uwagę czytelnika i estetyczną przyjemność, lecz o życie. Opowiadanie, przekazywanie zasłyszanej opowieści, przywołanie wspomnienia, złożoności relacji międzyludzkich, odcieni przeżyć jest czymś więcej niż literacką zabawą słowem. Bohaterowie Hena walczą o czas, o oddech, o właściwie lub zapomniane słowo, o cień szansy na ocalenie i na nowy początek.