Marta Brzezińska: O pannie, co miała pecha w miłości
Andrzej Bart, Rewers. Nowela filmowa, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2009
Już po filmie, napisy końcowe na ekranie, światła zapalają się powoli, sala jaśnieje, ale zanim wszyscy wstaną i ruszą w kierunku wyjścia, słyszę z kilku stron:
„— Wiesz, ja wtedy do Warszawy przyjechałam, jak pałac budowali…
— Tak? No, ja miałam wtedy 6 lat…
— Pamiętam ten wykop pod pałac, naprawdę, był taki właśnie ogromny…”
Rozglądam się — no tak, jestem na kinowej widowni najmłodsza. Wszyscy widzowie — tak, wszyscy — tego dnia na sali mogliby być moimi dziadkami albo rodzicami. No pewnie — myślę sobie — godzina leniwa, przedpołudniowa, a i kino kusi biletem ulgowym dla seniorów… A może inaczej, może tak wielu starszych widzów postanowiło pójść do kina dlatego, że film opowiada o czasach ich dzieciństwa i młodości, pozwala odświeżyć wspomnienia z pomocą kreacji polskich aktorów, poprzez monochromatyczne ujęcia Warszawy z kronik filmowych? A może z całkiem innych powodów…
Debiutancki film Borysa Lankosza „Rewers”, bo o niego chodzi, wyprodukowany pod szyldem słynnego studia filmowego KADR, zdążył już obrosnąć legendą. Nagrodzony w Gdyni, był wielokrotnie (wraz z kilkoma innymi tytułami, które miały premierę w ubiegłym roku) powodem dyskusji o odrodzeniu polskiego kina, chwalony przez krytykę i widzów. Ja mam jednak z filmem pewien kłopot… Prawdopodobnie dlatego, że zanim wybrałam się do kina zapoznałam się z prozą Andrzeja Barta, który był scenarzystą filmowej historii, co skutecznie pozbawiło mnie przyjemności doświadczania filmowych suspensów. Cóż, taki chyba los równoległych żywotów prozy i jej filmowej adaptacji, że któraś zawsze nieco rozczarowuje…
Film Lankosza jest ciekawy w swej monochromatycznej tonacji, zanurzony na przemian w dusznej, smolistej czerni epoki stalinowskiej lat 50. i w pełnych kolorach współczesności, na przemian też zabawny i groteskowo okrutny, czasem nieco teatralny, choć interesujący. To też znakomity koncert aktorski (dla przypomnienia, grają w filmie reprezentantki trzech aktorskich pokoleń: Agata Buzek jako główna bohaterka — Sabina, Krystyna Janda w roli jej matki i Anna Polony jako babka; świetny jest Marcin Dorociński jako amant kradnący serce i cnotę Sabiny oraz Adam Woronowicz jako poczciwy Pan Józef, niedoszły kandydat na narzeczonego). Filmowy „Rewers” zrealizowany jest sprawnie, choć reżyser opowiada w nim niewiele więcej niż Bart w powieści.
A o czym obaj opowiadają? I jak o tym opowiedzieć, by nie zdradzić za dużo?
Ano, historia jest taka: mamy Warszawę, lata 50., cały naród buduje swoją stolicę, pracuje się, chodzi na pochody i do kina, czyli żyje się zwyczajnie, choć z pewnym dreszczem emocji, bo w każdej chwili mogą przyjść smutni panowie w kapeluszach, powlec nie wiadomo dokąd, a i ostatnio ogłoszono, że trzeba oddawać walutę i posiadane złoto… Bohaterka „Rewersu” — Sabina, młoda pracownica wydawnictwa, to jedna z tych kobiet, którym wrodzona skromność przy naddatku intelektu a niedostatku walorów klasycznej kobiecej urody, odbiera szansę na łatwe znalezienie partnera. I tak by to się smętnie snuło: od jednego adoratora, zwabionego przez matkę, do następnego, gdyby Sabina nie poznała przypadkiem pewnego Bronisława, który ze swoją bardzo męską urodą, prostotą i zdecydowaniem wydawał się nie tyle szczęśliwym zrządzeniem losu, lecz wręcz istnym cudem. Od tej chwili, jak to się mówi, wypadki potoczą się błyskawicznie…
Historia niefortunnej, jak się okaże, znajomości to nie tylko opowieść o erotycznej fascynacji młodej kobiety na tle stalinowskiej Warszawy oraz budowy Pałacu Kultury i Nauki. Styl Barta, aluzyjny i ironiczny prowokuje, by odczytywać jego powieść i jej bohaterów nieco bardziej metaforycznie. Młoda inteligentka, ze swą naiwnością, skłonnością do marzenia — czy to na jawie, czy w kinie — pozwala się zauroczyć, uwieść tajemniczemu mężczyźnie, w domyśle komunistycznemu systemowi. Wydaje się być niemal zniewolona jego siłą, ale ostatecznie, ta wiotka, bojąca się własnego cienia Sabinka pokaże pazur…
„Rewers” czyta się jednym tchem, trzyma w napięciu jak dobry kryminał. Urzeka językiem precyzyjnym, z wszechobecną nutką ironii i żartu. „ — Czyli, że wpychasz poezję pod polskie strzechy? Jak to mówią politrucy, krzewisz kulturę… — Bronisław uśmiecha się ładnie. Sabina natychmiast zauważy złoty ząb z lewej strony, ale ten uszczerbek na urodzie zupełnie jej nie przeszkadza. Sama się temu dziwi, bo złote zęby zawsze ją śmieszyły”. Bart błyskotliwie i z dystansem rozprawia się z historyczną traumą, wraz z Lankoszem pokazują czasy stalinizmu, usuwając w domyślne tło martyrologię, rozpinając nad komunistycznym terrorem dobry, niepokojący żart.