Marek Ławrynowicz: W podróży
Paweł Huelle, Opowieści chłodnego morza, Znak
Szczęśliwi, którzy urodzili się na brzegach ciepłych mórz. To tam rozkwitały cywilizacje, wznosiły się ku niebu strzeliste kolumny, stamtąd wypływali Argonauci, tam powracał Odys. Nad ciepłymi morzami malarstwo było pełne słońca, a śpiew – radości. Tam powstał mit śródziemnomorski, który wciąż najsilniej łączy europejskich artystów.
Nasze morze jest chłodne i mieszkają nad nim barbarzyńcy – tak by zapewne powiedział Herbert. Język i obyczaje są tu surowe, historia pełna okrucieństwa, filozofia – pesymizmu. To kraina Ibsena, Strindberga, Kierkegaarda, Bergmana, mrocznych baśni Andersena. Także Pawła Huelle.
Co ma uczynić pisarz, jeśli los kazał mu się urodzić barbarzyńcą? Może jak Herbert pielgrzymować do słodkiej Francji i słonecznych Włoch. Ale może uznać, że chłodne morza też mają swoją mitologię, że i tu są postacie i wydarzenia warte epickiego opisu. I tym są „Opowieści chłodnego morza” w pierwszej swojej warstwie – próbą tworzenia mitu.
Zapewne część czytelników w tym miejscu zaprotestuje. Cóż to za mitologia, skoro co chwila archetypiczne legendy przeplata współczesność, pojawiają się prywatne, niemal prozaiczne wspomnienia bohatera, który jest zarazem autorem? Nie ma tu żadnej niekonsekwencji. Bohater też jest częścią mitu, wszystko łączy się w całość. W jaki sposób? I tu dochodzimy do drugiej warstwy „Opowieści…”, czyli „podróży po okręgu”. W opowiadaniu „Franz Karl Weber” dwóch chłopców bawi się kolejką elektryczną. Ich pociąg nie może nigdzie pojechać, porusza się tylko po zamkniętej pętli szyn. Podobnie nigdzie nie może pojechać ojciec chłopców, najpierw pozbawiony paszportu „więzień PRL-u”, potem dodatkowo umieszczony w rzeczywistym wiezieniu. A jednak mimo wszystko podróż jest możliwa. Chłopcy mierzą cyrklem odległości na mapie i przeliczają na ilość okrążeń. Siedem okrążeń, żeby dojechać do Paryża, nieco więcej do Ostendy, a jeszcze kilka i można dotrzeć do Stambułu. „Podróż po okręgu” ma ważną właściwość. Wędrowiec wielokrotnie wraca w to samo miejsce, ale w różnym czasie. Ukryta przez kogoś Biblia zostaje po następnym obrocie odnaleziona przez kogoś innego. Obaj, nic o sobie nie wiedząc, stają się bohaterami tego samego mitu. Ktoś niespodziewanie wkracza w naszą opowieść, a my równie nieoczekiwanie stajemy się częścią czyjejś opowieści. Można się w tej szaleńczej podróży zagubić, ale można się też odnaleźć.
Wreszcie pytanie zasadnicze: po co ta wędrówka, pracowite odmierzanie cyrklem drogi, syzyfowe wysiłki wyobraźni? Odpowiada na to list: „Mam nadzieję – napisała – że przynajmniej Ty potrafisz być szczęśliwy. Podobno decydują o tym dwa, trzy momenty w życiu, te, które dają światło. Reszta jest bez znaczenia”. A więc wszystko dla dwóch, może trzech chwil.