Marek Ławrynowicz: Księga wygnanego pokolenia
Joanna Wiszniewicz, Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca, Czarne
Książka Joanny Wiszniewicz powstawała przez wiele lat, samej autorce wydawało się, ze będzie powstawać w nieskończoność. W liczącym 781 stron tomie znalazła się tylko cześć zebranego materiału. W sumie powstała księga głęboko poruszających opowieści ludzi z pokolenia Marca 1968. Łączy ich zbliżona data urodzenia (pod koniec lat czterdziestych ubiegłego wieku), zwykle uczestnictwo w wydarzeniach marcowych, żydowskie pochodzenie, wymuszony wyjazd z Polski w 1968 lub 1969 roku, związana z tym trauma trwająca nieraz przez wiele lat. Książka składa się z trzech części, które by można nazwać: przed marcem, marzec, po marcu. Autorka uczyniła z wydarzeń 1968 roku punkt centralny życia swoich bohaterów i chyba tak było w istocie. Można powiedzieć, że było to kolejne pokolenia, którego młodość przypadła w nieodpowiednim momencie.
Skąd wywodzą się bohaterowie „Życia przeciętego”? Ze środowiska nielicznych ocalałych polskich Żydów, często ukrywających swoje pochodzenie przed dziećmi, nie wspominających o grozie Zagłady, ani o swych wymordowanych rodzinach. Rodzice często zajmowali wysokie stanowiska państwowe, lub zajmowali je w latach pięćdziesiątych, jest to bowiem środowisko przedwojennych Żydów komunistów, na których nowa władza tak chętnie się opierała, wprowadzając nowy ustrój. Warszawscy bohaterowie książki często chodzili do szkol TPD-owskich, należeli do elity tamtego czasu. Gdy stają się nastolatkami, wielu trafiło do walterowskiego harcerstwa oraz skupiającego licealistów Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności, częściej nazywanego w przytoczonych opowieściach „Klubem Michnika”. Gdy nadszedł marzec 1968, byli już studentami, a udział w demonstracjach był dla nich oczywisty. Myślę, że gdyby nie wymuszona emigracja, ich dalsze losy stosunkowo łatwo przewidzieć: najpierw pomarcowe represje, dla niektórych wiezienie, dla innych przymusowe wcielenie do wojska, dla dziewcząt różne komunistyczne szykany. Potem rok 1970, kiedy nie udało się inteligencji nawiązać kontaktu z robotnikami, wreszcie KOR, „Solidarność”, internowanie, być może ktoś by zasiadł przy okrągłym stole, Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie, Unia Demokratyczna. Przez cały czas blisko Jacka Kuronia i Adama Michnika, ich młodzieńczych idoli. Słowem, przez następnych dwadzieścia jeden lat nic miłego ich w Polsce nie czekało, choć może byliby szczęśliwi. Ale odebrano im szansę. Wyjeżdżali w przekonaniu, że pozbawiono ich ojczyzny. Do drugiej ojczyzny, Izraela jakoś nie bardzo się kwapili. Większość wybrała Europę, Stany Zjednoczone, Kanadę. Byli na tyle młodzi i otwarci na świat, że w odróżnieniu od swoich rodziców wiele osiągnęli. Ale to nie znaczy, że przez lata nie dominował ich życia syndrom banity, człowieka wypędzonego z własnego miejsca na ziemi. I że ich krzywda staje się z tego powodu choćby o włos mniejsza.
Ta książka opowiada o dramacie Żydów, ale jest też ważna dla Polaków. Pokazuje, że mieszkając przez setki lat w tych samych miastach, przy tych samych ulicach, niemal okno w okno żyliśmy obok siebie, zamknięci w swych tradycjach, obyczajach, odrębnych światach. Dzieciństwo moje i bohaterów książki Wiszniewicz były tak różne, jakbyśmy mieszkali na dwóch różnych planetach. W moim nie było przerażającego cienia Zagłady (choć ojciec często wspominał swojego przyjaciela Żyda, który został zamordowany w Ponarach), nie było też akceptacji dla komunizmu. W ich domach nie było ryngrafów z Matką Boską Częstochowską i Ostrobramską, opowieści o siedzących w więzieniach kolegach z AK, strachu przed UB i wszechobecną „spółdzielnią ucho”. W marcu 1968 roku, jako licealista zwiewałem ze szkoły i latałem po Krakowskim Przedmieściu, ale miałem blade pojecie o co chodzi. Tyle że wiedziałem z Wolnej Europy o zdjęciu „Dziadów” i zebraniu w Związku Literatów Polskich. Ta niezbyt bezpieczna zabawa w kotka i myszkę z milicją kojarzyła mi się raczej z tradycją powstańczą. O działalności klubu Michnika nic nie wiedziałem.
Dzisiaj myślę, że to polsko-żydowskie życie obok powinno się wreszcie skończyć. Że powinniśmy zacząć zaniechaną przed setkami lat rozmowę. Myślę też, że należy uznać represje po Marcu 1968, haniebne wręczanie paszportów w jedną stronę za zbrodnię komunistyczną. I wskazać jej winowajców.