Magdalena Wojak: Sklejanie węża
Czesław Miłosz, Konstanty Jeleński, Korespondencja. Fundacja „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2011.
(…) tam, gdzie udawało mi się coś wyłożyć, widać jasno,
że prawdziwe przeżycie to Natura i do Natury należąca śmierć,
że od tego u mnie zawsze się zaczyna (…).
(Z listu Cz. Miłosza z dnia 15 XI 1968)
Gdy po raz pierwszy wzięłam do ręki tom listów Miłosza i Jeleńskiego, moją uwagę zwróciła okładka z fragmentem obrazu Piero di Cosimo. Poruszona wyobraźnia zaczęła pytać dlaczego właśnie Satyr opłakujący śmierć nimfy stał się ikonograficznym patronem epistolograficznej opowieści ukazującej więź pomiędzy dwiema wybitnymi (choć tak różnymi) twórczymi osobowościami; jak możliwy jest dialog pomiędzy dziełem renesansowego neoplatonika a sytuacją ludzi uwikłanych w wiek XX – jak humanizm zmienia się w ahumanizm?
Leśny demon, bożek nieprzyjazny człowiekowi tradycyjnie kojarzony z kultem dionizyjskim, ekstatycznym tańcem, żądzą i płodnością na obrazie jest wyciszony i spokojny. Bardzo ludzki. Nimfa – duch przyrody, uosobienie jej żywotnych sił – piękna i długowieczna – nie żyje. A wokół cisza i obojętność świata, który trwa na przekór tragedii. Płacz satyra zwraca go ku własnemu wnętrzu – jest znakiem relacji, wrażliwości i refleksji. Jednocześnie pozwala na przekroczenie siebie i życie w poczuciu osamotnienia i straty. Nagie, wystawione bezpośrednio na ataki świata ciało kobiety symbolizuje kruchość i iluzoryczność materii. Śmierć wyznacza powrotną drogę do absolutu, wprowadza w świat ducha. (Śmierć zadana, immanentnie tkwiąca w rzeczywistości, która sama rani.)
Bohaterowie obrazu Piero di Cosimo zostali uchwyceni w chwili, gdy stają się kimś innym. Nieco podobnie rzecz wygląda w odniesieniu do Czesława Miłosza i Konstantego Jeleńskiego.
Lektura prywatnej korespondencji ma w sobie coś z podglądania. To wchodzenie nie tylko w intymny świat, który taki miał pozostać, ale także w świat historyczny, bowiem listy te stanowią bardzo interesujący dokument epoki. Rozpisana na 195 (zachowanych) listów historia niezwykłej przyjaźni obejmuje lata 1952-1987. Jej dramaturgia jest zmienna – początkowo listy dotyczą wyłącznie faktów (pierwszy, tuż po książkowym wydaniu Zniewolonego umysłu). Stopniowo „Drogi Jeleński” staje się „Kochanym Kotem” – powiernikiem, przyjacielem oraz najczulszym i najuważniejszym czytelnikiem.
Jednak dla obu pisarzy w miarę upływu czasu wzajemna wymiana myśli staje się czymś więcej niż tylko namiastką spotkania. List staje się lustrem – przestrzenią stwarzania autoportretu. Po obu stronach brzmi pytanie o tożsamość: „Kim jestem dla Ciebie? – pyta Miłosz w liście z października 1965 roku – Czy garnkiem, z którego leje się kawa, a garnek zostaje garnkiem – jak dla mojej rodziny, czy czymś innym?” „(…) każde Twe słowo wzrusza mnie i jest jakby nagle cudem utrwalonym zapisem mych własnych rojeń na temat wagi tego, co ulotne, a jedynie godne uwagi – odpowiada Jeleński – (…) Twoje wiersze od lat są lekarstwem, pociechą, laską dla kulawego”. Filarem życia.
To ciekawe, że wzajemna relacja przyjaciół ukazuje wyraziste cechy ich osobowości. Miłosz jest przede wszystkim autorem, egocentrycznym twórcą domagającym się odbiorców („Nie umiem przemawiać do oceanu” – skarżył się niejednokrotnie). Patrzy w głąb własnych rozterek, odkrywa paradoksy języka nieprzystającego do świata („pod piórem na odwrót wychodzi”), obserwuje w sobie przepływ niezrozumiałych i ze sobą sprzecznych stanów („które mogłyby zwalić z nóg słonia”), egzorcyzmuje lęki, poprzez pisanie nadaje trwaniu sens. Na przekór pesymizmowi, który go przenika – zbiera chwile zachwytu, stając się piewcą urody i smaku życia.
I właśnie to „współuczestnictwo” w zatrzymanej chwili przelotnego piękna umożliwia przyjaciołom duchowe porozumienie, a słyszenie podobnej melodii przy uderzeniu w wewnętrzne struny – stanowi o jej sile i głębi. Określa szczególny typ relacji.
Bowiem Jeleński jest przede wszystkim odbiorcą. Jego twórcza pasja i wrażliwość oplata, świeci światłem odbitym (lecz wciąż wyrazistym). Jest czytelnikiem doskonałym – czyta wzmożonym wysiłkiem całego ciała i ducha, niejako wchłania dzieło Miłosza, wbudowuje w siebie. Cudzy głos słyszy jak własny. „Dwa tylko dzieła stały się częścią mojego życia – Gombrowicza i Twoje” – pisze w liście z 23 czerwca 1980 roku – „lektura Ferdydurke w wieku 15-16 lat pogodziła mnie ze sobą samym, dała mi klucz do otaczającej mnie rzeczywistości (…) Ty natomiast budzisz coś, co we mnie zostało skrzywione, stłamszone, ale chyba nie całkowicie”. Jego listy brzmią jak echo – stanowią odpowiedź jednostki na pytanie postawione przez literackie dzieło. (Warto podkreślić, że w historii tej niezwykłej przyjaźni Gombrowicz odgrywa bardzo ważną rolę – jest „tym trzecim” – punktem odniesienia i katalizatorem; stosunek do jego twórczości służy do diagnozowania intelektualnej kondycji polskiej emigracji.)
Tak ukształtowana i ugruntowana relacja Miłosza i Jeleńskiego staje się trampoliną dla śmiałych myśli, odważnych ocen, a nawet sporów. Obaj czują „wstręt do polaczkowatości”, piętnują antysemityzm narodu zatrutego „trupim nacjonalistycznym jadem”, krytykują zachowawczą postawę Giedroycia, ironizują ma temat recepcji Noblisty w kraju („jestem czymś w rodzaju papieża i Wałęsy”, „zstąpiłem jak gromowładny Zeus” – pisze autor Nieobjętej Ziemi. „Zostałeś polskim świątkiem” – wtóruje mu Jeleński, podkreślając jak bardzo dzieło Miłosza jest w Polsce nieznane), spierają się o rozliczenie powojennej biografii poety. Ufają sobie bezgranicznie – wielki twórca nie boi przyznać się do bezsilności w obliczu śmiertelnej choroby żony; empatyczny przyjaciel ze zrozumieniem „kibicuje” romansowi Miłosza i Jeanne Hersch. Nic więc dziwnego, że w chwili zagubienia i rozbicia, gdy poeta porównuje siebie do węża pociętego na kawałki – całą nadzieję pokłada w „Kocie”: „Nie widzę nikogo, poza Tobą, kto mógłby na użytek cudzoziemców moje kawałki posklejać, bo jednak, znając moje książki, wiesz, że istnieje pewna jedność” – pisał 14 marca 1977 roku.
I Jeleński sklejał – pisał teksty krytyczne, tłumaczył wiersze na język francuski, popularyzował twórczość Miłosza – bezgranicznie mu oddany. Linijka po linijce komentował otrzymane rękopisy. Recenzował. Był lustrem, w którym odbijał się Miłosz. Sam o sobie pisał niewiele – jakby chował się w cieniu wielkiego poety. Jakby nie istniał sam – tylko istniały jego emocje, zachwyty, uniesienia i wzruszenia. Bo to Miłosz i jego sprawy są zawsze w centrum epistolarnej opowieści.
Po skończonej lekturze rzucam raz jeszcze okiem na obraz renesansowego twórcy. Natura naturans, w której niewidoczny śmiercionośny jad sączy się nieustannie, pozostaje na swój sposób piękna. W płaczącym satyrze widzę Miłosza pochylającego się z czułością i zachwytem nad kruchym fragmentem świata, widzę Miłosza żegnającego swą żonę Janinę, widzę samotnego rozbitka targanego przez wewnętrzne fale – pełnego bólu, pokory i trudnej wiedzy. Ale widzę w nim także postawę Jeleńskiego – tak wrażliwego na piękno i pragnącego ocalania go na przekór niebytowi. Obaj satyrowie, zamieszkując mroczne obszary Ziemi Ulro, usiłują wskrzesić w niej choć odrobinę prawdziwego życia. I światła.