Magdalena Wojak: Na przekór drobinom błota
Wacław Holewiński, Droga do Putte, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2007
Kogo dziś interesuje życie barokowego malarza? Ile osób słyszało o Jacobie Jordaensie? Czy fabularyzowana biografia to gatunek na miarę naszych czasów? Wacław Holewiński na przekór wszystkim, także wbrew ówczesnym mieszkańcom Antwerpii, wydobywa z przeszłości postać mistrza szkoły flamandzkiej i ze strzępów faktów połączonych gliną własnej wyobraźni lepi swojego Jordaensa – człowieka i artystę.
W najnowszej książce postępuje podobnie jak ów malarz, który, oglądając dzieło Rubensa, nie tylko je przeżywa i odczuwa niemal fizycznie, ale niejako ponownie tworzy, rozrabia farby, muska pędzlem. Autor „Drogi do Putte” wybiera kilka epizodów z biografii Jordaensa i rozpina je na blejtramach narracji o zmiennym rytmie i nastroju.
Początkowo powieść wydaje się nudna i schematyczna. Mistrz jawi się jako prawdziwy szczęściarz – ma wspaniałą rodzinę, stoi u szczytu sławy, ma licznych uczniów, jest bogaty i cieszy się dobrym zdrowiem. Istna sielanka, ład, którym trudno zachwiać.
Jednak już wówczas pojawiają się drobinki błota, które jasnym soczystym barwom nadają nowe – mroczniejsze odcienie. Zmysłowe erotyczne pokusy żony Cathariny rozsadzają ramy stworzone przez religię i tradycję, jej choroba graniczy z obłędem, sny Jacoba pełne są niespokojnych wizji. Wszystko to ujawnia, co czai się pod powierzchnią oficjalnego życia mieszczańskiej rodziny tak powszechnie szanowanej w Antwerpii. Niejednokrotnie świat stworzony przez Holewińskiego dryfuje na granicy tego, co oficjalne i obiektywne, a tego, co ukryte i niepojęte. Ścieżki plączą się, ale są wyraziste. Grudki błota nie stanowią jeszcze zagrożenia.
Prawdziwy dramat rozpoczyna się, gdy błoto staje się narzędziem walki. Obrzucona nim rodzina Jordaensów, oskarżona o atak na kościół katolicki, w imię wolności i godności, w obronie własnej wizji Boga musi podjąć nierówną walkę. Tytułowa droga do małego, lecz położonego za granicą miasteczka to pielgrzymka na cmentarz przypominająca dramat Antygony. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnej Antwerpii można godnie pochować ciało protestantki Catharininy – żony malarza.
Odtąd błoto rozbija miejscami popękaną, lecz broniącą swojej zwartości, strukturę powieści. Narrator Holewińskiego pokazuje jedynie postrzępione fragmenty, jak gdyby bohatersko wyszarpywał je i ocalał dla siebie. Odważnie sięga do rozbitej świadomości artysty. Końcowe sceny to zapis powolnego umierania, zmagania z drobinami niszczącymi pamięć i umiejętność oddzielenia majaków chorej wyobraźni od jawy, która coraz częściej przypomina sen. Cały świat interesujący narratora mieści się niemal wyłącznie w głowie starego malarza.
I dopiero z tej perspektywy wyraźnie widać, że sama opowieść o życiu flamandzkiego mistrza układa się w kształt drogi. Albo inaczej: po drodze się toczy, nabierając tempa aż do zatracenia. Gdy los sprzyja Jordaensowi – sunie powoli, leniwie, ogarnia jego rodzinę i przyjaciół; pozwala dostrzec drobiazg, zatrzymać się na opisie naczyń tak uwielbianych przez Catharinę czy starych ksiąg zbieranych pieczołowicie przez malarza. Przypomina błądzenie wzroku artysty, który ostrożnie podchodzi do nowego projektu, obmyśla, jak sprostać zleceniodawcy, by wykorzystać w pełni kunszt rzemiosła. Z chwilą, gdy trzeba żyć niejako wbrew, na przekór – rzemiosło zamienia się w sztukę. Nieoczekiwany bieg wypadków zabierający grunt spod nóg karze rzucić się w przepaść, zaufać intuicji i wyobraźni. Jordaens Holewińskiego zaczyna być interesujący w chwili, gdy sam się sobie wymyka – gdy parę godzin po śmierci żony staje w półmroku nad płótnem i prawie bezwiednie maluje swój ból, maluje swoje pożegnanie z nią – maluje, gdyż to tworzywo jest mu najbliższe, a przez to najbardziej pojemne i precyzyjne.
Zadziwiające są mechanizmy pamięci wspieranej wyobraźnią artysty. Holewiński pokazuje jak obraz przeżyty i zapamiętany żyje w oku malarza i sam mimowolnie narzuca swoją obecność w dziele. Pogrążony w żałobie osamotniony Jordaens maluje Catharinę piękną i odmłodzoną, zaś jego współpracownik – Lukas Brent, niejako wbrew sobie, na każdym obrazie umieszcza młodą kobietę z plamami na rękach zniszczonych chorobą – reminiscencję własnej umierającej w cierpieniach żony jako swoistą sygnaturę i pieczęć. Taka sztuka nie powstaje na zamówienie, takiej nie można się nauczyć w pracowni mistrza, tego nie przekaże swojemu synowi Jacobowi.
Po powrocie z Putte stary Jacob żyje na przekór chaosowi, który go otacza i zagarnia. Od wewnątrz trawi go choroba i demencja, na zewnątrz szaleje zaraza. A on piewca radości życia, znawca kobiecego ciała, wielbiciel zmysłowej rozkoszy tuż przed śmiercią wbrew wszystkiemu podejmuje walkę o samoświadomość i pamięć.
W dniu pogrzebu żony “wóz, błoto, twarze nim oblepione, woźnica z batem” tworzyły pejzaż godny uchwycenia, utrwalenia, a więc i zrozumienia. Eleganckie ubrania gości “popstrzone drobinami błota wyrzucanego spod kół” upodabniały się do strojów ubogich przebierańców, tak samo jak szczęśliwe życie wybrańca losu mogło tworzyć tylko pierwszą część biografii Jordaensa – rozbitka i samotnika, dla którego granica sztuki i rzeczywistości nie była aż tak istotna.
Jednak pod piórem Wacława Holewińskiego flamandzki malarz na pewno przebierańcem nie jest, choć wielokrotnie atakowany błotem – często musiał zmieniać okrycie, aby się chronić. I choć jego biografia czytana wyłącznie na poziomie faktów nie jest czymś wyjątkowym, to jej ukryta warstwa, narastająca stopniowo, rosnąca w głąb, malowana jak obraz mistrza – od szkicu po ostatni detal – wydaje się ważna jako studium starości i tworzenia oraz opowieść o budowaniu więzi i pragnieniu pełnego, soczystego życia. Na przekór padającym cząsteczkom chaosu, wbrew pokusie niepamięci, zgodnie z odwiecznym prawem sztuki.