Magdalena Wojak: Meldunki z pola walki
Teodor Parnicki, Dzienniki z lat osiemdziesiątych, Wydawnictwo Literackie
Patrząc na fotografie pisarza otwierające poszczególne roczniki „notatek o własnej pracy literackiej”, można odnaleźć klucz do ich pełniejszego zrozumienia. Lata 1980 – 1982 to czas odważnego spojrzenia przed siebie, chęć nawiązania kontaktu ze światem, zgoda na ryzykowną konfrontację. Portret z 1983 pokazuje twarz zmęczoną, (zrezygnowaną?), ujętą z profilu – jakby znienacka, bez pozy, w chwili ucieczki na wykreślony przez siebie (a więc bezpieczny) margines istnienia. W 1984 roku Parnicki spogląda nieobecnym wzrokiem w dal. Przeczuwa nadciągającą wieczność? Widzi kres, który odtąd nadaje nową perspektywę jego intelektualnym eksploracjom? Dwa lata przed śmiercią zamyka się całkiem we własnym świecie. Uzbrojony w lupę, pochylony nad książką odcina się od rzeczywistości – łapczywie pragnie potwierdzić swoją zdolność do tworzenia, która dla niego była tożsama ze zdolnością do istnienia. Wszystkie te fotografie wyznaczają obszary walki, jaką każdego dnia pisarz musiał staczać ze światem, czasem, ciałem, nałogiem i pokusą utraty wiary w sens jakichkolwiek działań.
Lapidarne notatki, pozornie błahe i niewiele wnoszące do biografii wielkiego awangardowego pisarza okazują się doskonałymi środkami „odmonumentalizowania” go. Hermetyczny w swojej strategii pisarskiej autor Srebrnych orłów staje się zwykłym człowiekiem – boryka się z alkoholizmem, narzeka na zepsuty piecyk, czeka na listonosza, przelicza napisane linijki na kwoty honorariów, mocno przeżywa śmierć ulubionego kota.
Zadziwiająca jest sama struktura notatek. Ich sedno zawsze dotyczy tego, co dla Parnickiego najważniejsze: pisania, bez którego nie wyobraża sobie życia. 20 VI 1982 roku zapisał: „Podejrzewam, że czując, iż wszystkie siły „żywotne” mnie już opuszczają, zmuszam się właściwie do tego tylko, ażeby życiu mojemu możliwie do samego końca – w myśl hasła Navigare necesse est! – towarzyszyła praca literacka”. Wielokrotnie powtarza, że takie nastawienie graniczy z obłędem, staje się obsesją. Wokół skrupulatnie wyliczonych napisanych stron (traktowanych jako samopotwierdzenie), przeliczanych na arkusze, rękopisy, sumowane w bilansie rocznym i miesięcznym – ogniskuje pozostałe tematy: niezależność intelektualną oraz związaną z nią apolityczność i samotność, narastającą świadomość zbliżającej się śmierci i wyścig z czasem.
Zapiski, początkowo rozbudowane, stanowiące drobiazgową kronikę codzienności pisarza, w miarę upływu lat stają się chaotyczne i krótkie – jakby powolny krok „niespiesznego przechodnia” przemienił się w trucht, jakby brakowało czasu na to, co zaplanowane i pomyślane. Jakby chwytała zadyszka. Ale nawet takie fragmenty zapisanych myśli czy spostrzeżeń powstające na marginesie dwóch powieści: Grzechu Kordiana i Rozdwojonego w sobie stają się „złotymi gwoźdźmi” przytwierdzającymi do świata. Zapis codziennych czynności, wizyt przyjaciół czy lekarzy, pomiary temperatury ciała czy odnotowanie numerów kont bankowych i nazw wypitych trunków stwarza kontekst, chroni przed całkowitym wchłonięciem przez literaturę. Ocala i scala.
Jednak to tak sakralizowane przez Parnickiego pisanie wyznacza jedyny pozytywny nurt istnienia pisarza. To fundament. Tylko w jego obronie naprawdę warto staczać szereg bitew. Niemal wszystko inne jest contra.
Pierwszym wrogiem jest alkohol (choć sam autor po wielu obserwacjach stwierdza, że najbardziej owocny jest „dzień bez picia po piciu”). Z Dzienników wyłania się portret nałogowca, który uparcie rejestruje dni bez alkoholu, przyznając się raz po raz do porażki. Ta wewnętrzna szamotanina i ból odsłaniają inne, nieznane dotąd oblicze pisarza.
Inny obszar walki wyznacza chore ciało. Rak krtani, problemy urologiczne i postępująca jaskra, a wraz z nią rosnąca obawa o stan umysłu stają się źródłem lęku przed stratą najważniejszego pisarskiego narzędzia. To on staje się źródłem depresji, rezygnacji i zwątpienia tak często pojawiających się w podsumowaniach pod koniec każdego roku. 31 XII 1982 roku Parnicki notuje: „Dotychczas – zawsze, ilekroć „zamykałem” rok kalendarzowy z przekonaniem, że był to rok dla mnie raczej zły niż dobry, albo nawet zdecydowanie zły – żywiłem nadzieję (albo mówiłem sobie, że mam nadzieję), iż następny rok będzie lepszy – w dniu dzisiejszym nie żywię takiej nadziei, ani nawet nie próbuję wmawiać w siebie, że ją żywię”. Widać tu jak olbrzymia życiodajna wola tworzenia musiała nieustannie ścierać się z pokusą niewiary ogarniającą niemal wszystko.
Lektura „notatek o pracy literackiej” staje się lekturą o pracy nad sobą, czasem przypomina lekturę samego siebie. Parnicki to pisarz o wielkiej samoświadomości i zdolności do autoanalizy. Najsurowszy cenzor i sędzia własnych tekstów. Najbardziej wymagający czytelnik. Archiwista klęsk przysłaniających sukcesy. Człowiek chroniący skrupulatnie własnego świata – odcinający się od historii i polityki, która chętnie wkroczyłaby siłą. Najchętniej zamykający się w bibliotece – tej realnej i tej zamkniętej w głowie.
Zygmunt Lichniak, autor szkicu Bliżej Parnickiego otwierającego diariuszowe zapiski bardzo starannie wydane przez Wydawnictwo Literackie w setną rocznicę urodzin pisarza, trafnie nazwał je „meldunkami z pola walki” . Bo to właśnie walka pojmowana jako obowiązek nieustannego ścierania się z losem, który niejednokrotnie swoją treść rył na twarzy ich autora, określała najlepiej jakość i istotę jego życia.