Magdalena Wojak: Gniew, czarne lustro i gwiazdy
Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
Fabuła najnowszej książki Olgi Tokarczuk jest prosta: w jednej ze wsi na Płaskowyżu w Kotlinie Kłodzkiej nieznany sprawca morduje pięciu mężczyzn. Robi to z namysłem, żelazną konsekwencją, wyrazistą strategią. Nieprzypadkowo wszystkie ofiary to myśliwi. Emerytowana nauczycielka angielskiego — Janina Duszejko raz po raz śle listy do Policji, w których wyjaśnia tajemnicę zbrodni: to zwierzęta biorą odwet na swoich oprawcach. Jednak nikt jej nie słucha — wszyscy traktują ją jak „starą wariatkę”. W końcu morderca zostaje ujawniony, jednak nie ukarany. Znajduje schronienie w stacji Entomologów na obrzeżu Puszczy Białowieskiej, gdzie dożywa swoich lat.
Co to jest? — może zapytać lekko zdezorientowany czytelnik. Dlaczego tak ambitna autorka, która w każdej kolejnej książce wyrusza na poszukiwanie Prawdy i Tajemnicy, sięga do konwencji kryminału i thrillera? Co pociągającego jest w pastiszu gatunków literatury popularnej? Dlaczego Tokarczuk, broniąc zwierząt, mówi głosem ekologów?
Fabuła najnowszej książki Olgi Tokarczuk jest prosta, bo nie ona jest najważniejsza. Musi być przejrzysta, by w jej zawiłościach nie zatraciło się sedno. Stanowi jedynie pretekst do opowieści o świecie rozdwojonym, pokruszonym, podszytym pustką i śmiercią — w jej metafizycznym, nie kryminalnym, wymiarze. Wyznacza obszar kolejnych penetracji autorki. Nie bez powodu jej przewodnikiem i patronem jest William Blake. (Nie tylko jako autor mott do kolejnych rozdziałów).
Niemal każdy element świata przedstawionego nosi w sobie skazę — znamię Upadku, „katastrofy w człowieku Przedwiecznym” łamiącej harmonię pomiędzy elementami jego psychiki (ciałem, rozumem, wyobraźnią i uczuciowością) i tym samym burzącej ład w całym kosmosie. Wieś bez nazwy (gdzie nader często hula wiatr i drogi zasypuje śnieg), w której rozgrywa się akcja, przypomina usytuowaną w realnej przestrzeni Ziemię Ulro — krainę mentalnie jałową, zamieszkałą przez ludzi wydrążonych z wyobraźni i empatii, życiowych nieudaczników i dziwaków, uciekinierów szukających schronienia na marginesie oficjalnego nurtu życia. To świat Urizena — jak by powiedział Blake — w którym człowiek zatracając się w swojej pysze, bezkrytycznie ufa rozumowi i ustanawia prawo sprzeczne z Naturą. Pozwala bezkarnie zabijać. To świat Szatana.
Wyjątkiem jest tu Janina Duszejko, która widzi więcej i inaczej niż pozostali mieszkańcy. Ma „bolesne Dolegliwości” — choroba (nazwana przez Hansa Castorpa „świętem ciała”) przybliża prawdę, którą bez cierpienia trudno byłoby pojąć. Współodczuwa i otwiera się na tajemnicę — podobnie jak Kłoska i Florentynka z „Prawieku…”, Marta z „Domu dziennego…” czy Parka z „Ostatnich historii”. W ślad za poetą–wizjonerem, zwanym przez badaczy także „poetą furii”, Duszejko ma odwagę stawić czoła całemu światu (ogółowi) w imię obrony własnej integralności i wolności (poszczególności). W gniewie doświadcza epifanii i iluminacji: wie, że to „z Gniewu bierze się wszelka mądrość, ponieważ gniew jest w stanie przekroczyć wszelkie granice (…) Gniew zaprowadza porządek, pokazuje świat w oczywistym skrócie, w Gniewie powraca też dar Jasności Widzenia, o który trudno w innych stanach”. Być może wtedy choć na chwilę dokonuje się scalenie człowieka, namiastka tego, co było przed Upadkiem?
Gniew budzi w tej poczciwej starszej kobiecie niezwykłe potęgi. Obrończyni zwierząt po raz kolejny zlekceważona przez policjantów–myśliwych z niezwykłą samoświadomością opisuje swój stan: „Wtedy ogarnął mnie Gniew, prawdziwy, można powiedzieć, że Boży. Zagarnął mnie gdzieś od środka gorącym uderzeniem. Poczułam się błogo w tej energii; wydawało mi się, że uniosła mnie w powietrze, mały wielki wybuch we wszechświecie mojego ciała. Palił się we mnie ogień, neutronowa gwiazda”. Innym razem gniew był doświadczeniem somatycznym i niemal mistycznym: „Czułam jak świerzbią mnie nogi, jak do krwi wpływa skądś ogień i ona płynie szybko, niesie ten ogień do mózgu i teraz mózg jarzy się świetliście, i opuszki palców wypełniają się ogniem, i twarz, i wydaje się, że całe ciało ogarnia świetlista aura i unosi mnie lekko w górę, odrywa od ziemi”.
Ten gniew stanowi ważny trop. Nie tylko ujawnia ukrytą naturę nauczycielki (która marzyła by zamiast Janina nazywać się bardziej wojowniczo — Joanna, Emilia lub Nawoja). W kontekście tezy Blake’a mówiącej, że „dobro to bierność posłuszna rozumowi, a zło to aktywność wyrastająca z energii” — niejednoznaczny staje się aksjologiczny wymiar jej postawy. Okazuje się bowiem, że Duszejko, broniąc niewinnych, niesłusznie zabijanych istot, broni także siebie — paradoksalnie dotykając śmierci, buntuje się przeciw jej dominacji (usiłuje okiełznać żywioł), choć widzi ją wszędzie i czuje się nieustannie zagrożona Mrokiem. Spogląda z głębin piekła, choć nie jest potępiona (wg Blake’a piekło to nie miejsce kaźni, ale źródło niepohamowanej energii).
„Widzę wszystko jak w ciemnym lustrze” — wyznaje przytłoczona swoją nadświadomością. — „Wszystko odczytuję jako nienormalne, straszne i zagrażające. Widzę tylko Katastrofy”. Jej światem rządzi prawo lustrzanego odbicia: wszechogarniający rozkład i rozpad równoważy umiejętność zachwytu światem; pusto brzmiące, przypadkowe imiona osób są zaklinane przez wymyślone, lecz prawdziwe pseudonimy; bezduszności Ulro towarzyszy wizja raju, który jej wyobraźnia sytuuje po czeskiej stronie Płaskowyżu. Co ciekawe, tę dwoistość odkrywa także w sobie: „ja” czasem staje się „nad–ja”, a czasem „nie–ja” działającym poza wszelką świadomością, jako narzędzie zemsty. (Wówczas Janina staje się Bożygniewą.)
Wraz z Duszejko Tokarczuk przykłada jeszcze jedno gigantyczne lustro: chce by pojedynczy los przejrzał się w galaktyce gwiazd. Kreując bohaterkę–narratorkę zafascynowaną astrologią pyta o granice (i możliwość w ogóle) ludzkiej wolności. Czy gwiazdy nas widzą? Czy nam współczują? Czy znają naszą przyszłość? Czy determinują nasz los? Czy spoglądają na nas tak jak my patrzymy na psy — z większą świadomością i wiedzą, co jest dla nich dobre? Szukając od lat w datach urodzin przesłanek dotyczących czasu i rodzaju śmierci, bohaterka Tokarczuk szuka logosu, zasady odbudowującej właściwe relacje człowieka z kosmosem. Znajomość daty własnej śmierci uspokaja ją i daje poczucie wolności, pewności i mocniej zakorzenia w bycie.
Czy choć chwilowe odnalezienie ładu będzie możliwe? Dlaczego w świecie Tokarczuk brak elementarnej zasady, że nie ma winy bez kary? Dlaczego przestępca uchodzi cało? Tu znów z pomocą przychodzi poetycki patron powieści. Według niego grzech to stany, „jak strefy chłodu i gorąca, chmurnego i słonecznego nieba, przez które przelatuje ptak”. Tylko one podlegają sądowi, nie zaś poszczególne ludzkie istnienie. Niepowtarzalne, mimo iż dzieli grzeszne stany z innymi. Poza prawem ustanowionym przez ogół. Wymykające się bezdusznej maszynerii pod władzą Urizena (Rozumu). A może prawo Natury dominuje nad prawem ludzkim i morderca jest tylko jego narzędziem? Może, wypełniwszy swą misję, gdy rachunki zostały wyrównane, wymyka się wartościowaniu w kategoriach etycznych? Może śmierć słuszna waży mniej niż niesłuszna?
„Prowadź swój pług przez kości umarłych” — tytuł zaczerpnięty z Blake’a brzmi jak Herbertowskie: „Bądź wierny, idź!”. I choć w filozofii angielskiego poety oracz to zawód przypisany właśnie Urizenowi, odczytuję to jako wezwanie do świadomego życia trochę na przekór apokalipsie. Bo jak pisał Czesław Miłosz w „Ziemi Ulro”: „Kto wie, czy nie na tym polega w pierwszym rzędzie dobra nowina, z jaką przychodzi do nas Blake: że dla Wyobraźni zgoda na ten świat jest nierozumna i nieuprawniona, natomiast rozumne i uprawnione jest oczekiwanie na jego koniec. (…) ostateczne żniwo zawsze dokonuje się tu i teraz…”