Magdalena Rybak: Wspomnienia obozowe, „Sara“
Wchodzę na teren cmentarza, na teren pamięci. Ból, strach. Czarny teren, czarny plac, czarne kręgi. Rodziny żydowskie, jak wrony. Jak wianki żałobne, jak pęta kaszanki, drużyny piłkarskie. Trzymają się swoich łodyżek, ramion. Tańczą? Grają? Walczą? Modlą się? Lamentują? Kręgi kiwają się, drżą, zawodzą. Co chwilę rozrywają się, pękają i wypuszczają posłańca? Tropiciela? Strzałę? On? Ona? Odrywa się w trawę, w zieloność. Tnie własną ścieżkę. Krok po kroku. Przykrywa życie. Czarne stopy, czarne ślady, stróżki. Rozpływają się, rozbiegają. Osiągają cel? Jasność? Odpowiedź? I wracają. W krąg, w pamięć, w ból. Mądrzejsze? Mocniejsze? Kręgi wznoszą się jak mury, jak baszty, kominy.
Wchodzę. Głowa pierwszego kręgu podnosi się i widzę ją – starą, żelazną twarz-matkę. Patrzy i zmienia się. Patrzy i spływa z niej ból. Zalewa ją nowe – przerażenie i radość. Odkleja się od grupy, porzuca krąg, unosi szerokie rękawy, jak skrzydła, łopocze i krzyczy: „Sara! Sara!”
Oglądam się, za mną nikt i rozumiem: Sara to ja. Wszystkie głowy podnoszą się jak domino. Podają dalej „Sara, Sara”. Pomruk zatacza kręgi, rośnie, jak trąba powietrzna rozpędza się w górę. Boję się tej siły, boję się tego stada. Nie jestem Sara, odkryją i zadziobią. Nie będą słuchać, zadepczą, zaduszą. Nie obronię się, uciekam.
Wchodzę i znów stada żydowskie i lament. Podnosi się głowa. Strach i radość I znów „Sara, Sara”. Uciekam.
I tak całą noc – uciekam, budzę się i znów wracam. A myślałam, że przestałam się bać. Już od dwóch miesięcy czekam. Auschwitz. Jednak nie mogę tam wejść, ktoś broni miejsca? pamięci? mnie? Budzę się po raz trzeci i wstaję. 7.00, 3 godziny czekania. Na pociąg. I kolejnych 5. W pociągu. Czekam, całą drogę czekam.
Hotel, muzeum. Turyści jak papugi kolorowe, rozkrzyczane – T-shirty, aparaty, hamburgery, Coca-Cola. Jedzą, częstują się, śmieją, klepią, przeskakują. Druty. Paweł prowadzi nas na druga stronę, za druty. Słońce, trawa i domy z czerwonej cegły. Bawaria. Po chwili słupy, tabliczki „Vorsicht” i szubienica. Tu mieszkamy. Paweł otwiera drzwi, przekazuje klucze, wychodzi. Wyjmuję ubrania, myję się, przebieram, jem kanapkę. Rozmawiamy, śmiejemy się, w końcu wychodzimy. Szubienica, druty, pusto, ciemno. Auschwitz. Wracam ze świeżymi bułkami obok krematorium. Zaczynam rozumieć, gdzie jestem.
Auschwitz – obóz macierzysty. Barak po baraku. Wchodzimy? Zwiedzamy? Poznajemy? Po trzech godzinach już dość, chcę usiąść, odpocząć, zjeść. Chcę uciec. W cień drzewa, białe chmury, wczorajsza kanapkę. Schować się, nie myśleć, nie czuć. Tylko być. Wszędzie śmierć, wszędzie ból. Nie chcę, już nie mogę. Wystawa rzeczy osobistych. Dwie tony kobiecych włosów i cienki warkoczyk. Klękam, nie wiem, co innego mogę zrobić. Potem walizki, buty, grzebienie. Oglądam jak z okien pociągu. Mijają. Niech już miną.
Barak żydowski – ciemno, świece i modlitwa. Obce słowa. Tak dobrze rozumiem. Tak bardzo przepraszam. Że jestem człowiekiem.
Uciekam do łóżka. Dobry sen. Owija mnie, chroni, zatrzymuje. Ciemność. Nic mi się nie śni.
Brzezinka – obóz kobiecy. Hektary przestrzeni, ciężkie powietrze, opór. Zwalczam i idę. Zmęczona. Cztery godziny na granicy płaczu. Decyzja – robię kobiety, obóz kobiecy. Kobieta-anioł, bestia z Belsen – Irma Gerze.
Archiwum – kartoteka, zeznania, rzeka smutku. Wdziera się oczami, uszami. Czytam i jestem tam i uciekam. Drugiego dnia już płynę z nurtem. Trzeciego – rozumiem. Ludzie są ludźmi. Nie ma dobrych i złych. Tylko dlaczego nie potrafię zaakceptować tego w sobie? Chcę spakować plecak i uciec. W góry, nad morze, byle daleko, byle poczuć wiatr i słońce. Poczuć, że żyję.
Jak tu żyć? Murek przed barakiem żydowskim, słoneczny murek, ciepły jak chleb. Kultura lamentacyjna. Jaka jest moja? Skąd jestem? Kim jestem? Najważniejsze jest miejsce. Nie umiem płakać, nie umiem przeżyć żalu, rozstać się, pożegnać. Żyję wstecz. A życie musi zatoczyć koło, trzeba mu na to pozwolić.
Film „Szara strefa” – płaczę, w końcu płaczę.
Ostatni dzień w archiwum, ostatnie ksera. Jutro prezentacje. Cały wieczór wycinam, sklejam, poprawiam. I czekam. Zło to brak – krąży mi po głowie. Zło? Brak? Zło to cień dobra. Musi być jedno, żeby było drugie.
Spotykamy się wszyscy w komendanturze Hoessa i czytamy po kolei: Fritch, Grabner, Ukraina, Teresin, Sauna, Kobiety w SS, Orkiestra… I w końcu wiem, po co tu jesteśmy: żeby zrobić coś razem.
I to już koniec – ostatnia kolacja, impreza, pub, rozmowy. Jutro się rozjeżdżamy. Co zrobimy z tą wolnością?