Krzysztof Masłoń: Dwa światy: istniejący i opowiedziany
Piotr Wojciechowski, Doczekaj nowiu, Świat Książki, Warszawa 2007
Sensacyjno-fantastyczno-przygodowa książka Piotra Wojciechowskiego jest w istocie rozprawą o relacjach polsko-rosyjskich, o naszym wzajemnym przyciąganiu i odpychaniu, o naturze „Moskali” i „Polaczków”. A przy tym udaną powieścią psychologiczną z niebanalnym wątkiem miłosnym.
Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości. W Moskwie panuje chaos, ma miejsce zamach stanu, rozwiązana zostaje Duma i żeby nie dopuścić do kompletnej anarchizacji życia, Amerykanie – z pomocą Polaków, a jakże – postanawiają przywrócić tam demokrację, przy okazji restytuując… monarchię. Nowym carem będzie książę Dmitri Romanow, wcześniej antykwariusz na Zachodzie. A carycą? Oczywiście, Polka czy pół-Polka, bo córka Polki i potomka rodu Godunowów. Skojarzenia z Maryną Mniszech są w tym wypadku oczywiste i nieprzypadkowe. A cała skomplikowana operacja nosi wdzięczny i miły sercu kryptonim „Kossak Vodka”.
Mamy tu do czynienia, oczywiście, z pastiszem (a jest Wojciechowski jego mistrzem, że wspomnę „Szkołę wdzięku i przetrwania” z 1995 roku) – ale nie wyłącznie. Opowiadając o parze głównych bohaterów narrator nagle przedstawia się czytelnikowi, odsłania przed nim: „Kim jestem – pyta – kiedy życząc im szczęścia, błądzę od razu, gdy szukam, na czym to szczęście mogłoby polegać? Można myśleć o szczęściu kobiety i mężczyzny, ale szczęście wielkiego księcia Romanowa i księżniczki Godunow ma coś wspólnego ze szczęściem lub nieszczęściem Rosji i Polski. Nie, nie chcę teraz myśleć o Kaukazie i Krymie, o Prusach Książęcych i Bałtach. Myśląc o tym, o szczęściu i nieszczęściu narodów, nie mogę odrzucić tego, że pochodzę z polskiego miasta, które było miastem gubernialnym w dawnym imperium, a na ulicy Narutowicza – gdy była ona jeszcze ulicą Namiestnikowską, w dniu imienin cara każdy ze stróżów musiał wybielić wapnem krawężniki przed kamienicą i wieczorem zapalić na nich kaganki, które musiały się palić aż do zamknięcia bram. Ja, opowiadacz, nie pojawiam się zbyt często w tej opowieści. Moja swoboda w tym względzie nie jest większa niż swoboda działań Ludmiły albo Michała (powieściowych postaci – przyp. K.M.). Jedziemy na jednym wózku”.
Autor „Doczekaj nowiu” w wysokim stopniu posiadł trudną sztukę opowiadania, a to umiejętność wcale nie tak częsta w środowisku pisarskim. „Opowiadacz” z nowej powieści Piotra Wojciechowskiego zwraca się do Ciebie, Drogi Czytelniku : „Może się zdarzyć, że opowiem o tobie. Może się zdarzyć, że opowie o tobie ktoś inny. Może się zdarzyć, że idąc nad ranem korytarzem pociągu, usłyszysz, jak się o tobie opowiada, w kinie zobaczysz siebie na ekranie, otworzysz książkę znalezioną w parku, znajdziesz tam swoje myśli, święte lub brudne tajemnice, cierpienia i grzechy. Może się zdarzyć, że życie twoje zostanie opisane, a ty nigdy się o tym nie dowiesz. Jedno musisz wiedzieć, życie nadaje się w równym stopniu do tego, aby je przeżyć, jak i do tego, aby je opowiedzieć. Narracja jest starsza niż ludzkość (…) Aby narodziła się prawda, z morza nicości musiały wyłonić się dwie wyspy: Świat Istniejący i Świat Opowiedziany. Musiał być pomiędzy nimi most, zanim wszedł na ten most ktoś, kto powiedział: ja jestem Prawda. To nie całkiem to samo, co Ja jestem, który Jestem”.
Autor obruszyłby się pewnie na takie potraktowanie swojej nowej powieści, ale moim zdaniem stanowi ona czołowe osiągnięcie polskiego postmodernizmu. Bo wydarzyć się w niej może wszystko, bo powiedziane w niej zostało bardzo wiele, włącznie z tym, co ledwie zostało pomyślane, co dopiero przez myśl przeszło.
A jest „Doczekaj nowiu” utworem wizjonerskim. Warto zastanowić się nad wywodami takiego np. popa Mitrofana, zdaniem którego „zepsuty świat nas zahaczył swoimi pazurami, ukrzyżował między polityką i historią. Gwoździe trzymają, nie uciekniesz. Świat nie może sobie pozwolić na to, aby Rosję ogarnął chaos albo wojna domowa. (…) Rosja to nie Bliski Wschód, to nie Bałkany. To jedna szósta świata. Zachodowi Rosja potrzebna jest dla równowagi wobec Chin, wobec Japonii, wobec islamu. Jaka równowaga, gdy Ukrainę nam ukradli? A Polska nie jest Zachodem, kto na mapę spojrzy, ten widzi, ten kraj stoi przy Rosji”. A dalej jest jeszcze mocniej, jeszcze dobitniej, a dla nas – niepokojąco: „… mówię, co słyszałem teraz od Moskwy do Kałmucji: Rosja nie może pozwolić, aby w Polsce wymyślano politykę wschodnią. Dla całej Europy, dla całego Zachodu. Zresztą, jak się u nas w Rosji zacznie sypać, to Polakom odłamki polecą na głowy. Im pierwszym”.
Polityka jest jednak zaledwie cząstką wielofakturowej, barwnej materii, którą udrapował pisarz zgodnie ze swym zamysłem – tak, by ukazać współczesność możliwie najpełniej i najuczciwiej. I to niezależnie od tego, że powaga miesza się w tej powieści z żartem, dramat z błazenadą, sztuka z kiczem. Tak jak w przywoływanej przez Piotra Wojciechowskiego – nieprzypadkowo! – sławnej rosyjskiej pieśni o poruczniku Galicynie, której zarzucić można wszystko tylko nie to, że nie jest piękna.