15 paź

Katarzyna Bieńkowska: PLOTKI Z GŁĘBI DUCHA

Julia Hartwig, Podziękowanie za gościnę. Moja Francja, słowo/obraz terytoria, 2006

Julia Hartwig to osoba o niebywałej dyscyplinie intelektualnej. I nie mówię tu jedynie o jej imponującym rozmachu twórczym – jest wszak poetką, tłumaczką literatury francuskiej i amerykańskiej, eseistką, a także autorką monografii „Apollinaire” oraz „Gerard de Nerval” – lecz przede wszystkim o rzadko spotykanej intensywności i ś w i a d o m o ś c i przeżywania świata. Sama napisała w jednym z wierszy: „czego nie doznałeś do końca, nigdy nie jest naprawdę twoją własnością”, i myślę, że zdanie to można uznać za myśl przewodnią twórczego życia – ba! po prostu życia – Hartwig. Poetka zdaje się aktywnie nie godzić z przemijaniem i ulotnością życia, każdą bowiem jego sferę o s w a j a (czytaj: czyni swoją, własną) i utrwala poprzez (za)pisanie, czyli jedyną dostępną jej formę pełnego doznania, doznania „do końca”.
Z pewnością najpełniej doznaje Hartwig świata poprzez poezję, tak swoją własną (co oczywiste), jak i cudzą, obcą, a raczej właśnie bliską, poetów pokrewnych jej duchowo, emocjonalnie czy intelektualnie; poetów, których czyta, tłumaczy i o których pisze. Ale sama poezja – ze swą intensywnością kondensacji, metafory, przetworzenia – pisarce nie wystarcza. Sięga ona również po inne środki nie tyle wyrazu, ile doznania: pisze dziennik, notuje ważne (czy bywają w ogóle nieważne?) spotkania, myśli – znów własne i cudze, te ostatnie jako cytaty – pomysły (na wiersz?, na myśl?, na spotkanie?), ba! wnika nie tylko w sferę czystego ducha swych poetyckich (a także malarskich) pobratymców, lecz również z heroiczną drobiazgowością zagłębia się w ich życiorysy i prowadzi przenikliwe notatki z cudzego życia, które staje się w ten sposób niejako również jej własnym życiem. A lektura zarówno „Dziennika amerykańskiego”, w którym Hartwig spisuje wrażenia ze swego kilkuletniego pobytu w Stanach Zjednoczonych, „Błysków”, gdzie mamy okazję prześledzić najbardziej ulotne (prze)błyski jej zawziętej świadomości, jak i monografii poświęconych Apollinaire’owi czy Gerardowi de Nerval staje się dla czytelnika wielopłaszczyznową i głęboko voyeurystyczną przygodą – mało powiedziane: zaglądania do, lecz wręcz przymierzania, pożyczania sobie cudzego życia, a co za tym idzie rozszerzaniem, spulchnianiem, użyźnianiem własnego.
I oto dzięki wydanemu ostatnio zbiorowi „Podziękowanie za gościnę. Moja Francja” mamy możliwość przejrzeć jeszcze jeden niebagatelny rozdział z życia Julii Hartwig, tym razem jej bogate i niejednokrotnie trudne czy kontrowersyjne relacje z Francją. Książka łączy w sobie wszystkie bodaj gatunki literackie, jakimi kiedykolwiek parała się Hartwig: znajdziemy tu wiersze, przekłady wierszy, eseje, fragmenty dziennika, a także wyjątki ze wspomnianych, francuskich właśnie, monografii; jest to więc zarazem wybór wierszy, mała autorska antologia poezji francuskiej, m. in. z Gerardem de Nerval, Apollinaire’em, Baudelaire’em, Maxem Jacobem, Blaise’em Cendrarsem i Henrim Michaux, zbiorek szkiców o kulturze francuskiej, jak i dramatyczny, a także cokolwiek plotkarski, obejmujący wiele lat, od roku 1947 po lata 90-te XX wieku, dziennik z podróży.
„Podziękowanie za gościnę” sporo mówi o Francji, a także o specyficznej, nie zawsze w pełni odwzajemnionej, sympatii Polaków do tego kraju, jednak jeszcze więcej mówi o autorce książki. Otóż oprócz wspominanej przeze mnie na początku dyscypliny wewnętrznej, równie znamienna i poruszająca wydaje się jej głęboka – i jakże arystokratycznie humanistyczna! – wiara w znaczenie i wagę jednostkowych ludzkich przeżyć (żeby nie powiedzieć jednostkowego ludzkiego prze-życia). Hartwig z równym zapałem i przejęciem opowiada o swoich paryskich spotkaniach z Konstantym Jeleńskim czy Janem Lebensteinem, co – dajmy na to – o sercowych perypetiach Baudelaire’a albo Apollinaire’a (nie zaniedbując skądinąd relacji z najwyżej duchowych rejonów ich i własnych doznań)! Jest to zresztą postawa jak najbardziej francuska. W końcu to nie kto inny, tylko Marcel Proust, również przez Hartwig przywoływany, wywindował salonową plotkę na niedoścignione wyżyny literackiego arcydzieła.