Nowe nazwiska. Justyna Białowąs: Rodzice mojego ojca
Rodziców mojego ojca znam tylko z porcelanowych zdjęć na grobowcu. Nie wyglądają zachęcająco. Do obydwu smutnych wydłużonych twarzy miałam w głowie zasłyszaną etykietkę. Babcia Barbara: bardzo pobożna, tradycjonalistka. Dziadek Marcin: milczący, jego każda wypowiedziana kwestia była poprzedzana długim namysłem. Ich grób jest w Łukowie, więc musiałam na nich patrzeć tylko raz w roku w listopadzie. W domu jest tylko jeszcze ich ślubne zdjęcie: są młodsi, ale mają coś ze swojej grobowej powagi. Tłumaczyłam to tym, że nie znali się przed ślubem, pobrali się na mocy umowy swoich rodziców. Wydawało mi się to straszne i niesprawiedliwe. I całkowicie pozbawione uroku. A wszystko to dlatego, że nikt nie opowiedział najciekawszej historii o ich rozstaniu.
Mój ojciec urodził się w Tarnopolu w 42 roku — trudno wyobrazić sobie gorszy czas i mniej odpowiednie miejsce. Jak byłam mała, nie mogłam zrozumieć, czemu od razu stamtąd nie uciekli, czemu czekali do ostatniej chwili, przecież to był środek wojny. Tata powtarzał: piękna ziemia, gospodarstwo, zwierzęta i domy z weneckimi oknami. Dopiero, gdy zobaczyłam kiedyś, jak wyglądają weneckie okna i jak bardzo różnią się od tych, które mieli już w Polsce, zrozumiałam, co stracili. Myśleli, ze przeczekają, że to minie. I trudno im było sobie wyobrazić, że mogą się bać sąsiadów.
Któregoś dnia przybiegła do nich znajoma Ukrainka, żeby się u niej schowali, bo dziś przyjdą ich mordować. Oczywiście nie spodziewali się tego. Dziadek był już jakiś czas na froncie, mój ojciec miał dwa latka, w domu oprócz matki i nastoletniego rodzeństwa była nieznośna teściowa (na zdjęciach wygląda jak baba jaga). Kobiety zaczęły zbierać najpotrzebniejsze rzeczy. Siostra i brat taty mieli wziąć to, co według nich jest najcenniejsze. Wzięli swoje komunijne stroje, dlatego nie mamy z tamtego domu żadnej pamiątki.
Potem było jak na wojennych filmach: najpierw się ukrywali w domu i w schronach. Raz, gdy nad schronem przechodzili Ukraińcy mój ojciec zaczął płakać i matka zatkała mu usta ręką. Ukraińcy stwierdzili, ze to był pewnie wiatr i odeszli. Gdyby chwilę zwlekali, mój ojciec by się udusił. Później był transport w wagonach towarowych, wszyscy przymarzli do ścian pociągu, a mój ojciec zdążył zachorować i wyleczyć się z tyfusu. I w końcu, cali i zdrowi, dotarli na ziemie, gdzie nie było właściwie nic i gdzie musieli zamieszkać.
Wtedy Babcia Barbara otrzymała informację, że jej mąż został zastrzelony. Dotarły do niej dwa listy od znajomych Dziadka — widzieli, jak ginął. Babcia powiesiła wtedy zdjęcie męża w kuchni i zaczęła się modlić jeszcze częściej niż zwykle. Kilka miesięcy później dotarła kolejna informacja, według której Dziadek miał utonąć podczas przeprawy przez Wisłę. Jego matka, po raz drugi pogrążyła się w rozpaczy. A moja Babcia powiesiła na ścianie jeszcze dwa takie same zdjęcia męża. I to jest jedno z pierwszych wspomnień mojego taty z dzieciństwa. Matka modląca się do trzech takich samych zdjęć mężczyzny, którego nie znał. Pokazując na pierwsze zdjęcie mówiła: To jest Twój ojciec, który utonął. Na drugie: „To jest twój ojciec, który został rozstrzelany”. I na trzecie „A to jest twój ojciec, który do nas wróci”.
Któregoś dnia odwiedziła ich cyganka. Babcia nie wierzyła ani w czary, ani we wróżki, ale kobieta postawiła jej karty. Powiedziała, że niedługo odwiedzi ją jakiś mężczyzna, którego zna. Będzie z kobietą, z której moja Babcia miała nie być zadowolona. Patrząc długo w rozłożone karty, cyganka w końcu z namysłem stwierdziła „Musisz nagotować dużo ruskich pierogów”.
Ze wszystkich potraw, dziadek najbardziej lubił ruskie pierogi. Kilka tygodni później po prostu zapukał do drzwi swojego nowego domu. Nie mieści mi się w głowie, jak go znalazł i jak do niego dotarł. Mimo że był tak wyczekiwany, nie obyło się bez zgrzytów. Mój czteroletni już ojciec w ogóle go nie poznał. Poza tym Dziadek faktycznie przyjechał z kobietą — jedyne co o niej wiemy to to, że była Ukrainką i że szybko wydała się za kogoś z okolicznej wsi. O tym, co pewnie łączyło ją z Dziadkiem, się nie mówi. Ale dodaje się jeszcze, że kilka dni później dwóch mężczyzn dobijało się w nocy do okna, dowiedzieli się, że Dziadek wrócił i chcieli jego broń. Babcia chciała się chować, ale Dziadek zaczął się z nimi kłócić. Jeden z mężczyzn przyłożył wtedy karabin do okna i chciał strzelić, ale na celowniku zobaczył, że lufa mierzy w wiszący na ścianie krucyfiks. Wycofał się i później nikt już ich nie nachodził.
I historia się urywa. Nikt nie jest mi w stanie powiedzieć, czy było im później ze sobą dobrze, czy nie. Dziadek nadal mało mówił, a Babcia dużo się modliła i nie wierzyła ani we wróżki, ani w czary.