15 paź

Jolanta Knap: WIĘCEJ NIŻ WSZYSTKO

Po kilku latach od powrotu męża do ciotki Mani, zdarzył się w jej życiu cud i tragedia w jednej chwili. Zmarła ciotka Ania – ukochana, starsza siostra. Osierociła córkę i niedawno narodzoną wnuczkę. Obie bezbronne, niewinne, potrzebujące pomocy i matki…i babki. I ciotka Mania, której los odebrał szczęście bycia matką, ten sam los podarował jej bycie matką i babką w jednej chwili. I oto stała się zgodnie z ostatnią wolą siostry najważniejszą kobietą w życiu tych dwóch młodziutkich kobiet, jednakowo bezradnych wobec przeciwności losu i codzienności. I ciotka piękniała w oczach przepełniona miłością macierzyńską i babciną, bo to ta sama krew, krew z krwi i kość z kości. Wyobrażałam sobie, że ciotka Ania patrzyła na ciotkę Manię spokojnymi oczami, zaglądając jej w duszę i sumienie, i mówiła: zaopiekuj się nimi po mojej śmierci, bo ja niedługo umrę, umrę niedługo. Chciałabym, by był ktoś, kto je pokocha i wesprze, a ty Maniu jesteś jedyną osobą, która może to uczynić. I ciotka Ania umarła szybko i godnie, choć wszyscy mówili, że długo walczyła z chorobą, znacznie dłużej niż myśleli lekarze. Zdążyła odwiedzić wszystkich przed śmiercią, obejrzeć wszystkie nowo narodzone dzieci, wnuki swoich sióstr i braci, pogodzić skłóconych, nie dając im wprost ani rady, ani upomnienia. Niektóre rozmowy, wejście po schodach, powrót do domu kosztowały ją wiele wysiłku i odwagi, ale chciała spotkać, zobaczyć wszystkich, by zapamiętać ich twarze i serca, i zabrać wspomnienia o nich do grobu… i wzorem naszej rodziny pozamiatać po sobie, zostawić porządek i spokój, obetrzeć łzy tym, którym przyszło żyć dłużej. I ta ciotka zawsze wydawała mi się prawdziwą kobietą. Zawsze widziałam ją świeżą, odmłodzoną, nienagannie uczesaną, umalowaną, elegancką, z błyskiem w oku i czerwonymi pazurami, widziałam w niej kobietę, jaką chciałam, by moja mama była, jaką chciałam być w przyszłości, kobietę, na którą mężczyźni musieli patrzeć z zachwytem i czasami nawet z pewną nieśmiałością, bo swoją swobodą bycia i pewnością siebie, ostrymi sądami i głośnym śmiechem, przekonaniami politycznymi budziła lęk.
Była najstarszą z trójki ostatnich córek moich dziadków. Babcia już bez bólu otwierała się na ten świat i rodziła je siłami natury sama w domu, na polu … , już bez lęku o dzieci, które właśnie wypadają z niej prosto w jej ręce, bo było to jej ósme, dziewiąte i dziesiąte dziecko. Może dlatego w ciotkach nie było widać lęku przed życiem, ta naturalność porodu była pięknym początkiem życia. Wszystkie trzy ciotki trzymały sztamę, tworzyły w dzieciństwie i młodości silną grupę, która cieszyła się życiem, bo żadna z nich nie przeżyła okrucieństwa wojny świadomie, a jedna z nich urodziła się już po wojnie. Dziadkowie pewnie świętowali zwycięstwo armii radzieckiej i polskiej nad hitlerowcami po cichutku w domu, sam na sam tuląc się do siebie i dziadek znowu sunął w intymnym świecie babci w przód i w tył, w przód i w tył by znowu zasiać i by babcia w czterdziestej ósmej wiośnie znowu i po raz ostatni poczuła trud porodu i szczęście narodzin dziecka. Trzy ostatnie córki były oczkiem w głowie nie tylko babci i dziadka, ale także swoich starszych sióstr i braci. Nie zaganiano ich do roboty, ich starsze rodzeństwo pozwalało im bawić się i hasać, i spełnić w ten sposób własne marzenie o beztroskim dzieciństwie. Miały czas psocić i podrywać chłopców.
Któregoś letniego dnia siedziały we trzy jak czarne sroczki na starej wiśni górującej samotnie nad polami, zjadały owoce, pluły pestkami, gadały o byle czym i z byle czego się śmiały. Zobaczyły dwóch chłopców wracających z pola, więc dwie starsze siostry wymieniły się spojrzeniami, by znaleźć potwierdzenie, że podobają się im ci młodzi żniwiarze z nagimi, opalonymi torsami błyszczącymi w słońcu od potu, z mocnymi ramionami pomimo młodego wieku. Uciszyły syknięciem najmłodszą siostrę, która zaczęła paplać, że jeżeli ona się nie myli, to są to chłopcy z sąsiedniej wioski i nie czuła jeszcze tego miłego erotycznego napięcia ulokowanego gdzieś tam w dole brzucha wywołanego tylko patrzeniem, oczekiwaniem i ciekawością. Dziewczyny usadowiły się wygodniej na gałęziach, naciągnęły nędzne spódniczyny na niczego sobie tyłeczki i siedziały… i… patrzyły. Chłopcy zbliżali się do drzewa, słychać było ich kroki łamiące suche trawy, słuchać było brzęk niesionych przez nich grabi i delikatny szum falujących zbóż na okolicznych polach. Usiedli w cieniu wiśni, wsparli się na ramionach i patrzyli w dal. Prawie nie rozmawiali, pozwalali by lekki wiatr studził ich ciała i dawał im odpoczynek. Ciotki siedziały na swoich gałęziach i bały się uczynić jakikolwiek ruch, by nie zdradzić swojej obecności nad nimi. Chłopcy zachęceni miłym cieniem i chłodem przekręcili się na boki, podparli głowy na dłoniach i żując źdźbła trawy rozmawiali, że jeden chłopak we wsi ma w domu radio, budzące strach w duszy jego babki, bo kiedy grało, myślała, że sam diabeł do niej gada ludzkim głosem, bo musi w tym wynalazku siedzieć jakieś licho, bo urządzenie zbudowane z drewna i szmaty, przemawia głosem pierwszego sekretarza partii, śpiewa głosem Ordonki i Miecia Foga, a w niczym nie przypomina człowieka. Ciotki poczuły się zaskoczone tym, że nie odkryto ich obecności na drzewie, zaczęły się wiercić i robić do siebie głupie miny. Suche kawałki kory spadały na ziemię, ale żaden z nich nie musnął nawet chłopaków. Za drugim razem jeszcze śmielej zaczynały swój taniec na gałęziach i słyszały całkiem głośne pacnięcia patyków o ziemię. Chłopcy jak zaczarowani nie zwracali na to uwagi, wciąż żując trawę, gadając o pierwszym we wsi radiu, szczekaczce wiszącej na ścianie, że muszą pójść i zobaczyć jak wygląda, najchętniej jak wygląda w środku, że muszą zajrzeć do jego duszy. Ciotkom zaczęły cierpnąć nogi, więc wyciągając je i czyniąc stopami kółka, rozprostowywały je, po czym już na dobre zaczęły wędrówkę po gałęziach zupełnie swobodnie, nie pamiętając o tym, że ich krótkie spódniczki więcej odkrywały niż zakrywały, szczególnie wtedy, gdy ktoś patrzył na nie z dołu. I wydawało się przez moment, że jeden z chłopaków zobaczył je kątem oka, bo uniósł głowę, przyglądał się i szybko zamknął oczy rażony widokiem albo… promieniem słońca. Ciotki zamarły, tak jak nieruchomieje się podczas gry: raz, dwa, trzy, baba-ja-ga-pa-trzy! Zapadła cisza, ciotki drżały na gałęziach, a chłopcy twierdzili, że radio ma membranę, która pulsuje, kiedy odbiornik dość głośno gada, wystarczy przyłożyć rękę lub trzymać dłoń w pobliżu. Ciotka Helena, nie mogąc opanować napięcia i śmiechu, kucnęła na gałęzi i chichocząc się, cała drżała, przy czym nie wydała najmniejszego dźwięku. Chichotała się całym ciałem i nagle stało się coś strasznego. Ten zduszony śmiech wycisnął z niej kilka kropel siusiu, które powędrowały lekkim łukiem w dół. Dziewczyny zamarły, wszystkie nisko kucnęły na swoich gałęziach, głowy schowały między kolanami, bojąc się, że kilka złotych kropel zdradzi je. Jeden z chłopców otarł czoło, powiedział coś, że żadnej chmury nie widać na niebie, a wydawało mu się, że pada i że membrana, jeśli rozkręci się radio na całego już nie pulsuje, z prostego powodu, bo radio charczy, krztusi się dźwiękiem, więc trudno by membrana rytmicznie drgała … i wtedy poczuł kilka kolejnych kropel, jedna uderzyła go w rękę, spojrzał w górę i nic nie mógł powiedzieć kumplowi, co widzi, bo widok był przewspaniały. Po chwili drugi z chłopców podniósł wzrok, by zobaczyć, na co gapi się jego przyjaciel i też sobie nie żałował i się pogapił. Trzy dziewczyny patrzyły na nich wielkimi oczami, trzy tyłeczki błyszczały na tle ciemnej korony drzewa, sześć pięknych, krągłych pośladków przysłaniało cały świat i nikt do nikogo nie mówił ani słowa, nie czynił najmniejszego gestu, nie ośmielił się ruszyć, westchnąć, przemówić. W końcu chłopcy podnieśli się, wyciągnęli do dziewczyn ręce, powiedzieli nie całkiem serio: no… chodźcie, chodźcie… . Te za żadne skarby świata nie chciały do nich zejść, bo wiedziały, czym to pachnie… Dopiero, kiedy poznały, że patrzą na nie bez złości, patrzą gorąco prosto w oczy, tak mocno, że włoski na całym ciele stają dęba, że patrzą tak jak chciały, by oni patrzyli, zeszły. Chłopcy stali z wyciągniętymi ramionami, w które one po kolei wpadały. Dziewczyny nie wiedziały, którą ręką przytrzymać się gałęzi, którą chwycić spódnicę, a którą podać chłopcom przy zeskoku, więc leciały w objęcia chłopców jak spada jabłko z drzewa prosto do koszyka. Wymienili spojrzenia krótkie, nieśmiałe, zalotne, dziewczyny stały ze spuszczonymi oczami i co jakiś czas strzelały wzrokiem raz w stronę jednego, raz drugiego, bo czuły ich zapach i ciepło. Chłopcy także wydawali się zawstydzeni, ale byli śmielsi w tym swoim patrzeniu, jednak nie na tyle śmiali, by powiedzieć cokolwiek i przedłużyć chwilę, więc chwycili grabie i pobrzękując nimi odeszli. Dziewczyny wracały do domu w milczeniu, tylko najmłodsza siostra próbowała coś paplać, bo nic z tego, co zdarzyło się, nie rozumiała, nie gniotło jej w dołku, nie napinało piersi, nie wywoływało wilgoci w majteczkach, nie odbierało tchu, nie pozbawiało apetytu. Ale wszystkie trzy bały się, że chłopcy roztrąbią na całą wieś o tym, jakie kino widzieli, kino z prysznicem w upalny dzień.

Tej historii, takiej przypadkowej, słuchał razem z nami starszy brat ciotki, który nie poddawał się upływowi czasu, bo czas mijał mu miło na kolejnych flirtach, miłostkach, zauroczeniach, romansach, bo wuj, co tu dużo gadać, miał powodzenie u kobiet… przez… całe… swoje… długie… życie i … miał kobiety. Wszyscy w rodzinie, nawet oseski wiedziały, że jeśli wuj ośmieli się coś wyznać, to opowieść będzie pieprzna, gorąca, prawdziwa, że wuj pozostawi nas bez tchu. I faktycznie nagrodził naszą cierpliwość swoją historią, po której mąż ciotki prawie zasłabł i długo nie mógł przyjść do siebie, bo on lubił proste uciechy jak spacery i łowienie ryb, a kobiety kojarzyły mu się z kłopotami. Być może nie lubił ich tak bardzo jak mężczyźni z mojej rodziny i nie chciał dla płci pięknej ryzykować swojego spokoju, a z czasem zdrowia. A rzecz była o kobiecie, oczywiście prawdziwej.
Wiecie – zaczął poufnie mój prawie siedemdziesięcioletni wuj, że jestem teraz związany z kobietą dużo młodszą od siebie. Nie wiedzieliśmy! Popatrzyliśmy nawzajem na siebie i nikt nie wiedział, ale bardzo, bardzo, bardzo chcieliśmy się dowiedzieć. Naszym dzieciom otworzyły się szeroko oczy, bo już były w tym wieku, że ciekawie nadstawiały uszu na takie opowieści. Mój ojciec, który był starszym bratem wuja, okazał zniecierpliwienie, na jego twarzy pojawił się grymas, że ten nie przymierzając szczeniak ciągle gada o tym samym, a w głębi ducha zżerała go zazdrość. Babci wstyd było patrzeć na syna, który pod siwizną nie ma za grosz rozumu i rozsądku, i na którego przyjdzie bieda za te wszystkie bezeceństwa. Dzieci i ja chcieliśmy usłyszeć tajemnice alkowy, ale nie wypadało nam wuja ponaglać, bo jeszcze nic z opowieści by nie wyszło. Dyskretnie nalałam w kieliszki i czekałam. Wuj rozparł się na wersalce, trącił ojca, by słuchał, nastroił się odpowiednio, stworzył napięcie i ciągnął opowieść prawdziwie erotyczną, że żadna kobieta mu wcześniej tak nie smakowała jak ta, no ta teraz, że to ona go uwiodła, walczyła o niego, a on tego chciał, ale się troszkę bał, bo to bardzo piękna i ognista pani. Był pewien, że ona nadal, pomimo jego wieku, widzi w nim atrakcyjnego mężczyznę, bo poprosiła go o rękę, jak tylko się lepiej poznali, że to sprawiło mu tyle przyjemności, że jeszcze dzisiaj pamięta, jak kapie mu ślinka i oblizuje się na myśl o wspólnie spędzonych tamtych chwilach. Więc ona wtedy oświadczyła mu się, ale on się wahał. Wahał się od momentu, kiedy zdał sobie sprawę, że przeszło trzydziestoletnia różnica wieku jest pewną przeszkodą i czasami brakuje mu oddechu, sił, by gnać z nią do kin, na premiery do teatrów, na kolacje do restauracji, by uprawiać radosny seks z tą panią albo przynajmniej dokończyć dzieła. Przekonał ją co prawda do porannych, a nie wieczornych uniesień, że więcej od niego dostanie i mocniej, ale ostatnio i poranki bywają ciężkie, bo kobieta domaga się więcej pieszczot i więcej seksu. Problemem nie jest czas, bo czas mają, lecz ciało, które stawiane w gotowości każdego poranka, nie reaguje od razu na bodźce, myśli i wyobrażenia. I jedynym ratunkiem dla wuja bywają chwile, kiedy ona jeszcze w młodzieńczych podskokach biegnie po dwa schodki w dół po pierwszym porannym numerku, by kupić świeże bułeczki i wtedy on znajduje chwilkę na drzemkę, która go wzmacnia przed drugim numerkiem, niestety również na czczo. Ale wuj nigdy nie był zwolennikiem związków małżeńskich, wolał zmywać naczynia tej, która była przystanią na jakiś czas, niezobowiązująco kosić trawnik tej, która akceptowała luźne związki, czy jeść sałatki tej, która sama była jak owoc, niż wiązać się na całe życie i patrzeć, jak żyjąc obok siebie, szybciej starzeją się niż dojrzewają. Więc ta pani smakowała wujowi jak żadna przedtem, tylko brakowało mu sił, by spijać te miody i nektary i ocalić własne zdrowie. Któregoś dnia, tu wuj zmienił ton opowieści i wszyscy poznali, że to nie jest historia z happy endem, kiedy ta pani pobiegła po świeże pieczywo, on postanowił się wzmocnić kawką, paroma łykami czarnej, gorącej kawy, która sądził, pobudzi go, podniesie mu ciśnienie i…coś jeszcze, uczyni sprawniejszym. I kiedy nachylił się nad koszem na śmieci, by wyrzucić okruchy po wczorajszej kolacji, zrobiło mu się ciemno przed oczami i padł nieprzytomny na podłogę między szafki ciasno ustawione z trzech stron skromnej w wymiarach kuchni. I ta pani wróciła, przestraszyła się, nawet była dla niego dobra i miła, pozbierała śmieci i wuja z podłogi, ale od tej pory proponuje mu tylko spacery i wycieczki krajoznawcze, ewentualnie popołudniowe seanse w kinie. I szczerze powiedziawszy i na to wujowi brakuje sił, ale żyje pięknym wspomnieniem, że zdarzył się mu ostry seks przed siedemdziesiątką, a to nie zdarza się każdemu.
Dzieci słuchały wuja z otwartymi ustami, bracia i siostry dziękowali Bogu, że ta okropna historia jednak dobrze się skończyła, mojemu ojcu zakręciły się łzy w oczach, bo to, że nie każdemu zdarzał się ostry seks przed siedemdziesiątką było bolesną prawdą. Jeszcze ktoś z rodziny wstawał zza stołu, bo chciał zabrać głos i pewnie pochwalić się tym i owym, ale babcia niecierpliwie odsunęła krzesło, wstała i nawet nie chciała spojrzeć w stronę syna. Rzuciła szorstko: Ty mi się, chłopak, już nigdy nie wychowasz! – i wyszła, by nie usłyszeć historii miłosnych swoich starych dzieci, historii, które jeszcze pachniały świeżością.
Próbowałam ratować sytuację podając ciasta i lody, ale smaki, które mogły być zaspokojone od razu, tu przy stole, tylko dzieciom pozwoliły zapomnieć o usłyszanych dopiero co nowinach, bo one jeszcze nie wiedziały, jak smakuje dorosłe życie, jak smakuje, kiedy smakuje. Mojemu ojcu oczy wciąż wilgotniały i zachodziły mgłą, stał się markotny i siedząc po cichu zatopiony w myślach o szczęściu brata, pewnie żałował, że jemu nic takiego już dawno się nie zdarzyło.