15 cze

Joanna Łopusińska: Pingpong z sumieniem

Józef Hen, Pimpongista, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008

Najnowszą powieść Józefa Hena otwiera scena powrotu Mike’a Murphi’ego, sędziego z Brooklynu, dawniej Michała Dembiny do rodzinnego Cheremca. Sześćdziesięcio już ponad letni mężczyzna pokazany jest nad rzeką w skąpym opisie prowadzonym przez transparentnego narratora. Na dobrą sprawę jest to pierwszy i ostatni opis w książce. Opowieść powinno rozpocząć podniesienie kurtyny, zapalenie świateł, pierwszy aktor pojawiający się na scenie i dalej następni, bo całość napisana jest jak gotowa na scenę sztuka. Dialogi równo podzielono na role, akcja rozwija się w toku narracji, w działaniach postaci, a nie w opisach. Wszystkiego o bohaterach, o miasteczku dowiadujemy się ze słów, które wymieniają między sobą. Całość nie wymaga praktycznie żadnych zmian i skrótów przy ewentualnym przenoszeniu na deski teatru.
Sędzia Mike, świadek minionych wydarzeń przybywa na uroczystości. Początkowo nie wiadomo, o jakie święto chodzi. On i inni bohaterowie — ksiądz Ziemowit, doktor Wiernik, Żydówka Frajndla, księża gospodyni Michasia, luksusowa prostytutka Malina, nauczycielka Maryjka, dziennikarka Anna, i wreszcie bracia Butrymowie oraz ich rodziny, prowadzą nas w przeszłość, ku stale obecnej na kartach powieści tajemnicy. Poprzez kolejne odsłony dochodzimy powoli do obrazu całości. Ale nie wydarzenia są tu najważniejsze, choć poprzez nie dotykamy istoty treści tekstu. Józef Hen mówi nam w sposób jasny, czarno — biały (z czego zarzut czynią mu niektórzy recenzenci) o odpowiedzialności.
Akcja Pingpongisty oparta jest na wydarzeniach z 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem. Przebieg wydarzeń powieściowych wydaje się być oparty na treści raportu IPN. Ciepły, letni poranek, Żydzi wypędzani ze swoich domów, przez grupę (kilkunastu w Cheremcu, kilkudziesięciu w Jedwabnem) mężczyzn, swoich niedawnych sąsiadów Polaków, gromadzeni są na rynku miasteczka. Później zapędzeni zostają do stodoły, i żywcem spaleni. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Mówi się o ponad 300 ofiarach, Polakach narodowości żydowskiej, liczba ta jednak w książce nie pada. Pojawia się w aktach Instytutu Pamięci Narodowej z 30 czerwca 2003 roku, kiedy zamknięte zostaje wszczęte kilka lat wcześniej śledztwo w sprawie tej zbrodni. Śledztwo wobec niewykrycia innych niż na przełomie lat 40. i 50., sprawców zostaje umorzone. Bierność społeczności miasteczka wobec pogromu nie poddaje się klasyfikacji karnoprawnej i nie może być przedmiotem ocen w kategorii przypisania odpowiedzialności karnej, jak czytamy w aktach IPN. Bierność ta staje się jednak jedną z głównych postaw napiętnowanych na kartach powieści.
Pogrom w „Pingpongiście” inspirują, by przypodobać się nowej niemieckiej władzy, lokalne bandziory, bracia Butrymowie. Ciekawa jest zbieżność nazwiska Butrymów z książki Hena z bohaterami „Potopu” Sienkiewicza. Tamci Butrymowie sprzed ponad 100 lat reprezentują prostą, szlachetną polskość, podczas gdy ci dwudziestowieczni bez skrupułów zabijając setki niedawnych sąsiadów, uosabiają polskość wypaczoną, zdegenerowaną, fanatyczną — ale prawdziwą i obecną. Cheremiec przygląda się zbrodni braci i ich sojuszników w bezruchu. Ze strachu? Czy dlatego, że po cichu zgadza się z oprawcami? Czy może, jak mówi ksiądz Ziemowit bo „brakło charakteru”? Narzuca się skojarzenie ze słynnym eksperymentem więziennym Philipa Zimbardo. Wyłączeni spod kontroli społecznych obwarowań i norm, ludzie postawieni w sytuacji krańcowej, w poczuciu braku odpowiedzialności i bezkarności robią rzeczy, od których normalnie powstrzymywała ich obowiązująca moralność.
Ważnym pytaniem w powieści jest pytanie o Boga. Gdzie był? Co robił kiedy zło stawało się życiem? Ksiądz Ziemowit mówi: „Boga nie było. Odwrócił się. Jemu też zabrakło odwagi”. W Pierwszej Księdze Mojżeszowej znajdujemy taki fragment: „I rzekł wąż do kobiety: (…) Bóg wie, że gdy tylko zjecie z niego (zakazanego drzewa), otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło.” W kontekście tego cytatu trzeba wykluczyć Boga z kręgu odpowiedzialnych. Sami bowiem wyrwaliśmy mu tę wolność do rozróżniania dobra i zła, którą dotychczas miał na własność, i tak samo, sami zmieniamy ją na coś innego, na wolność negatywną (signum temporis współczesności). Wolność od. Od odpowiedzialności za odróżnianie dobra od zła. I właśnie to stało się w „Pingpongiście”. W Cheremcu — Jedwabnem jak w soczewce skupił się postmodernistyczny brak sensu. Ta zbrodnia była złem dla zła. „Mordują ci, co lubią mordować”, mówi ksiądz Ziemek, i jeszcze „Te żydowskie trupy to nie były prawdziwe trupy. Bo przez lata całe uczyliśmy pogardy dla tych ludzi. Żeby móc bez zadraśnięcia zabijać, najpierw trzeba ofiary odczłowieczyć”. Oprawcami i tymi, którzy tylko patrzyli, nie kierowała chęć zysku, mimo, że na pogromie wzbogaciło się całe miasteczko („Kładli na tacę więcej niż zwykle, dzielili się z Kościołem swoją korzyścią”). Oni nie wiedzieli, że czynią zło. Na swoim podwórku nie odróżniali go od dobra. W II Księdze Samuela w historii Dawida, Uriasza i Batszeby, król z oburzeniem zauważa zło w postępowaniu innych, ale nie w swoim. W takim samym zakłamaniu żyją Cheremczanie Hena („Wrogom Pana Jezusa (Żydom) zabrać to nie grzech! (…) My katolicki naród po bożemu żyjemy” i zaraz potem ta sama osoba „Nie ucz mnie, co grzech, co nie grzech. Panna z bękartem w szlacheckiej rodzinie! (…) Leć do starej Tytusowej, ona ci usunie”).Ten brak możliwości rozróżnienia pokrywali bohaterowie powieści autorytetem Boga („To ja ci mówię, że bez woli bożej włos z głowy nikomu nie spadnie. Jak zginęli w tym ogniu, to znaczy, że Bóg tak chciał”). Czy całe miasto oślepło i ogłuchło, straciło kontakt z sumieniem? Nie. To miasto i ci ludzie nigdy tego sumienia nie osiągnęli.
Jedynym uczestnikiem pogromu, którego męczą duchy przeszłości (dosłownie: „Stoją w kącie pokoju i podpatrują. (…) Flinklerowa z dziećmi. (…) Drejer ten zegarmistrz. (…) Ale oni mnie nachodzą”) jest miejscowy wariat, Kaźko Dusiciel. Chodzi po miasteczku z długim sznurem w ręku — poluje na żydowskie dusze, które kryją się w kotach, które „niechrzczone nie mogą trafić do nieba”. Koty są jego obsesją, widzi je wszędzie, chce by zginęły wszystkie co do jednego, by już więcej nie prześladowały go, nie patrzyły. Te Kaźkowe koty są jak Erynie wlokące się za Orestesem u Ofiarnicach Ajschylosa, wypominające krwawą przeszłość, nie dające zapomnieć. W świecie Cheremca, w którym norma przeraża metafizyczną pustką i nieobecnością Boga, tylko człowieka wykluczonego, szaleńca stać na lęk przed karą.
Autor ustami bohaterów mówi też wiele o wybaczeniu. Nie rozgrzeszeniu, ale wybaczeniu. Nic innego nie będzie bowiem dostępne sprawcom i biernym uczestnikom zbrodni. Jest taka wina, taki grzech, którego nie da się zmazać. Hen mówi też wiele o dobru, dotrzymywaniu obietnic. Sędzia Mike wraca bowiem do Cheremca, bo obiecał przed laty swojemu przyjacielowi Zydze rewanż w grze w ping ponga. To był jedyny i ostatni, jak się okazało, mecz, który wygrał z żydowskim przyjacielem. Zyga nie płonie w stodole z matką, ale wykradziony przez Miszkę ucieka z nim polami. Zostaje bez litości zastrzelony przez jednego z Butrymów, mimo błagań przyjaciela.
Powieść wypełniają dni minione i współczesne, dziejące się jakby wczoraj, ludzie, którzy odeszli albo tylko wyjechali, ci którzy zostali, układający życie od nowa. Bohaterowie pisani są żywo i barwnie, autorowi udaje się w potoku pojedynczych historii zachować zadziwiający ład, wszystkie je bowiem podporządkowuje pamięci przeszłości. Dlatego powieść nie jest ciężka, przeciwnie świetnie się czyta, lekko biegniemy przez kolejne stronice, chcąc posiąść wiedzę o wydarzeniach dostępną Henowskim bohaterom. Nie jest mroczna, przynosi uczucie ciągłości życia, spokoju, bliskości. Może dzięki współczesnemu, pełnemu partykularnych happy endów, planowi dodanemu do tragicznej przeszłości. Dodanie tego planu nie jest jednak w stanie zagłuszyć „wściekłości i wrzasku” tłumionej przeszłości (tu znowu czytelne nawiązanie do sztandarowego dzieła Foulknera, w której jeden z bohaterów jest również psychicznie upośledzony). Przeszłości, która wypierana wciąż na nowo odżywa w tych wszystkich, którzy przeżyli. W tych, którzy pamiętają.