15 gru

Joanna Łopusińska: Człowiek z nadmiarem właściwości

Krystian Piwowarski, Klaun, Dom Wydawniczy tCHu

Kim jest Klaun? A może Błazen? Czy jest nim Edmund Sobowski, główny bohater powieści Krystiana Piwowarskiego? W książce „101 zabaw filozoficznych” Rogera-Pola Driota jeden z rozdziałów zatytułowano „Bawić się niczym błazen”. Jacy według Driota stajemy się, zostając błaznami? Wędrujemy między przyzwoitością a obowiązkiem, udzielamy najmniej stosownych odpowiedzi, a nabrawszy pewności, że nie istnieje nic, co byłoby naprawdę poważne, ani życie, ani śmierć, ani miłość, reagujemy śmiechem. Do przeprowadzenia „zabawy”, której czas został określony na 30-40 lat, autor proponuje obranie kariery aktora, muzyka, artysty, filmowca.
Mundek Sobowski jest producentem filmowym dobiegającym pięćdziesiątki. Każdy szczegół jego życia, opatrzony znaczeniem, znajduje w książce Piwowarskiego swoje miejsce. „Miał niegdyś twarz wyrazistą i twardą”. „Spory nos (…) zmalał i obwisł”. „Formowały Sobowskiego rozlewające się owale”. „Plecy zgarbione, wydęty brzuch”. Ale nie podupadająca powierzchowność, rozlewająca się cielesność są dla niego ciężarem największym, mimo że poświęca im tyle uwagi. „Agenci podsłuchują z satelity. Śledzą jego ruchy” – myśli i zaraz stara się sam siebie uspokoić: „Agenci nie zajmują się reklamiarzami. A jeśli się zajmują?”. Coś podstępem wkrada się w życie realisty, zarabiającego krocie producenta, twardą ręką kreującego świat polskiej kultury. I to coś od razu zostaje przez jego otoczenie dostrzeżone. „Kiedyś był normalny. Wcale nie tak dawno” – irytuje się Krul, wspólnik Edmunda. „Czort wie, jak z tobą postępować. Powiem coś nie tak i zaraz zaczynasz płakać albo gadać po swojemu”. Również Karina Jelonek, zewnętrzne sumienie przygarnięte przez Sobowskiego wie, że „(…) pokpiwanie z szaleńca jest na dłuższą metę niebezpieczne”. Tylko czy rzeczywiście chodzi o szaleństwo? Wydarzeniem, które pociągnęło za sobą groźne przetasowania w umyśle bohatera, stała się śmierć przyjaciela. „Chłoptaś” był starszy od Mundka, mały i chudy, do tego gej zakochujący się co chwila i rozdający innym, do tego artysta. Tak różny, a tak Sobowskiemu bliski. Mundek mocno przeżywa jego odejście. W zaistniałej sytuacji zaczyna badać reakcje otoczenia, gdyż, jak twierdzi, reakcja na śmierć jest jedynym rzetelnym testem na obecność dobra. Z przerażeniem odkrywa jego brak.
Jak z odłamków myśli zbudowany jest umysł bohatera, tak w odłamkach, rozbitym lustrze jego duszy przegląda się świat. Nie zawsze tak było. Rodzina Edmunda była biedna, ojciec pracował w kamieniołomie. Młody Mundek chciał zostać pianistą. „Na studiach czytał sporo trudnej literatury, zwłaszcza platoników, stoików, Kierkegaarda, Heideggera, Rousseau (…), mieli oswajać go z myślą o ludzkiej niepozorności, konieczności redukowania się, mieli go nauczyć jak czerpać zadowolenie z bycia małym, niewidzialnym”. Szybko przerzucił się na handel, niezwykle lukratywny w okresie transformacji. Wtedy wszystko było jasne, zasady proste. Im wyżej się piął, im bardziej zagłębiał w mechanizmy życia, tym recepcja rzeczywistości stopniowo się komplikowała. W przeciwieństwie do bohatera „Blaszanego bębenka”, który postanowił więcej nie rosnąć, Edmund rósł, poznawał coraz to ciemniejsze strony ludzkiej natury. Nabrał w końcu takiej biegłości, że „(…) mógłby nakłonić paru galerników do wzięcia obrazów [Kariny Jelonek], a wtedy on je wykupi przez podstawionych miłośników, obstaluje entuzjastyczne recenzje, Królik [kolekcjoner sztuki, krytyk] ochoczo podbije ceny, wysoko licytując w kręgach towarzyskich, i wprowadzi Karinę na rynek, po którym przewala się prawdziwa forsa za prawdziwe nic”. Wiele w tej powieści podobnych – nie oszukujmy się – trafnych, spostrzeżeń.
Powieść Piwowarskiego jest niezwykle gęsta. Roi się od bohaterów, wydarzeń przeszłych i teraźniejszych, dygresji. Akcja co chwila staje, skręca, zawraca, dryfuje w strefę marzeń, by odnaleźć po chwili, w scenach przesyconych wulgarnym erotyzmem, zgubiony wątek. Tak samo z językiem, signum tempori każdej epoki, który zaskakuje od pierwszych stron, szokuje weryzmem niesionych obrazów. „Wyprostuj się, mówi, obróć, rozkracz, wypnij dupę. Ty też. Zakłada rękawice, ogląda jądra, zsuwa napletki, zagląda w dupy, wsadza palec, świeci latarką”. Pełno tutaj brutalnego seksu, zabójstw w afekcie, rozprężenia alkoholowo-narkotycznego i przede wszystkim pełnych obsceny rozmów. Szczególnie poruszające są zimne, kalkulowane morderstwa, popełniane przez małoletnich, których ofiarą padnie między innymi naiwność Klauna. Powieść niesie pod tym względem podobne obrazy co zrealizowany w 2002 roku film Brazylijczyka Fernando Mereillesa „Miasto Boga”. Tam i w powieści pojawia się nowe pokolenie przestępców – pozbawionych moralności, zasad, a przez to bezgranicznie brutalnych. Ale w języku powieści pojawiają się licznie elementy klasyczne, w treści i formie, rozważania, łagodne opisy. Częste są zaskakujące opinie w stylu: „Nawet Bóg robił interesy! Pierwszą transakcję zawarł w Edenie. Umowa najmu lokalu mieszkalnego”.
Kim jest Edmund? Sam o sobie powie w pewnym momencie: „Jestem błaznem? Ależ tak, jestem. Nikim innym”. Jest swoistym everymanem o odwróconej treści. Nie jest, jak Ulrich z „Człowieka bez właściwości” Roberta Musila, pozbawiony głębokich cech. On bowiem cech ma w nadmiarze. Musil swoją największą, niedokończoną powieść zaczął pisać w latach 30. ubiegłego wieku. Podał wówczas definicję człowieka przyszłości. Granica między człowiekiem rzeczywistym, a człowiekiem bez właściwości przebiega u Musila w oparciu o stosunek do siebie i świata. Podczas gdy człowiek rzeczywisty ma poczucie rzeczywistości, tak człowiek bez właściwości żyje w poczuciu ewentualności. Wszystko poddaje w wątpliwość, nie znajduje stałych punktów odniesienia w świecie ani tym bardziej w sobie. Paweł Huelle w eseju „Poza swój czas” zdiagnozował człowieka przyszłości jako człowieka bez właściwości właśnie, oddzielonego od korzeni, którego duchowy portret nie będzie związany z klasycznym grecko – judeochrześcijańskim wykształceniem. Człowiek ten, nie mogąc czerpać z przeszłości, nie będzie w stanie budować przyszłości. A jakim człowiekiem jest Sobowski? Jest – można powiedzieć – człowiekiem z nadmiarem właściwości. Erudytą sprawnie operującym nazwiskami wielkich filozofów, pisarzy, malarzy. Nie odcina się od przeszłości, przeciwnie, kontempluje ją, świadomie lub nie nawiązując w rozważaniach do Seneki, Pascala: „Wszyscy mówią o tym, co osiągną (…). Teraźniejszość mizerna, szara, ciasna, niewarta uwagi, służy im do klecenia wielkiej przyszłości. Na końcu przychodzi chwila, kiedy już nie ma przyszłości i wtedy pytają siebie: Czy ja w ogóle żyłem?”. Jest świadom siebie, swojej zmultiplikowanej osobowości i właśnie dlatego jest w niej zagubiony. Jest każdym z nas, bo każdego z nas ma w sobie.
Konsekwencje bycia człowiekiem z nadmiarem właściwości, jak Edmund, i tym bez właściwości, jak Musilowski bohater, są jednakowe, mimo że jeden angażuje się we wszystko, podczas gdy drugi zawsze pozostaje obserwatorem. W konsekwencji obydwu postaw pojawia się człowiek nieskonkretyzowany, nieustannie przekraczający granicę między sobą a światem zewnętrznym. To czasowe rozpływanie się w świecie prowadzi Edmunda na granice szaleństwa, które postrzega jako stan błogosławionego wyłączenia od odpowiedzialności, całkowitej „wolności od”. Podobnie, jako ukojenie, odczuwa możliwość istnienia poza złożoną strukturą społeczną inny kuglarz – Oscar Matzerath Grassa. Tyle że bohater „Blaszanego bębenka” swoje białe łóżko w zakładzie psychiatrycznym, ograniczoną nareszcie przestrzeń życia, uznaje za upragniony, ostateczny i osiągnięty cel. Odwrotnie Edmund, który w tragicznym finale decyduje się w szaleństwo nie popadać, uporządkować życie, wziąć za nie odpowiedzialność. Czy dostaje tę szansę? Czy dostajemy ją my?