Jerzy Górzański: Posiedzenie
Przyszli (a może przyszło) do nas hrabiostwo, żeby rozproszyć plebejską nudę. Naszą nudę z dziada pradziada.
– No to siadajcie – zaprasza żona.
No to siadają.
– A co tam u was? Rewindykujecie? – pytam.
Hrabina na to:
– Rewindykujemy, na miłość boską.
Hrabia na to:
– Odzyskujemy raczej, co nasze, a co było wasze.
No to my milczymy. Bo nasze rzeczywiście było nie nasze, tylko wspólne, kolektywne. Za komuny.
– Ale u was nudno – powiada hrabina.
– Bo nie odzyskujemy – tłumaczę.
– Nie tłumacz – tłumaczy żona.
I dodaje:
– Jak wytłumaczysz, to sobie pójdą.
– Nie pójdziemy – zauważa hrabina.
Patrzymy w okno.
– Nie pada, ale się zanosi – mówię.
– Zawsze się zanosi, kiedy przychodzimy, i nic – dodaje hrabia.
Pijemy oranżadę.
– Ciepła – krzywi się hrabia.
Żona na to:
– Ciepła, bo w lodówce słabe napięcie. Oszczędzamy nośniki. Ceny poszły w górę.
Hrabia na to:
– Oj poszły. I żywność poszła. Oj.
– A ten stół, przy którym siedzimy, to jakby zabytek? – z innej beczki zaczyna hrabia.
– Nie „jakby”, tylko prawdziwy zabytek, podobnie jak Pałac Kultury. Nie do zburzenia. Z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku – wyjaśniam.
– Mieliśmy stół – coś koło tego – ale nam bolszewicy po wojnie ukradli – żali się hrabina.
– Coś koło tego – powtarza hrabia. – No i z dębu. Solidny. A ten tutaj z sosny, fiu-bździu. Suchy jak pieprz – nie ustępuje hrabia.
– Dobrze mi się na nim pisze – czepiam się stołu.
Żona idzie mi w sukurs:
– Bardzo dobrze się pisze. Mąż napisał na tym blacie:
„Zaparcie”
„Ciemcierle”
„Borneo i Leon”
„Makaki w bungalowie”
„Przemyt skarpetek”
„Mózgownica drzemie na sofie”
„Budzikiem przydzwoniony”
„Stare lata śpiocha”
„Kiedyś trzeba skończyć”
„Solówa z diabłem”
„Wszystkim rządzi micha”
„Nie pisz wierszy, bo dziś nie pierwszy”
„Oszczędzaj światło na czarną godzinę”
„Upalne lato lewaka”
Uzupełniłem na wszelki wypadek:
– No i „Życie do końca kicia”.
– To czytaliśmy – ożywia się hrabia.
– Dużo dialogów – budzi się z głębokiego snu hrabina.
– Chyba pada – mówię, żeby nie słyszeć zasłużonych pochwał.
– No to utknęliśmy do niedzieli – zmartwiła się hrabina.
– A jak daleko do najbliższej niedzieli?- zapytał hrabia.
– To może mąż przeczyta swój najnowszy wiersz – zaproponowała żona.
– Może być krótki – zgodziła się hrabina.
– Może być trochę dłuższy od krótkiego – uściślił hrabia.
Przystąpiłem niezwłocznie do recytacji:
– Tytuł wiersza: „Do nieznajomego w kolejce po kredyt bankowy”.
Ty chcesz żyć w sklepie,
Gdzie towar dzięcieliną pała.
Ja mam ideały.
Ty żyjesz w wirtualu –
Ja zaś w realu,
Gdzie trzeba głupieć z godnością,
Gdzie fragmentacja zastąpiła alienację
(Jak powiada George Ritzer).
Zrobiło się cicho.
Deszcz rozpadał się na dobre.