Jerzy Górzański: Nie kichać w trociny. Zdarzenia i dopowiedzenia
We wstępie do swojej „Historii gilotyny” pisze Daniel Gerould: „»Panie, mam prawo być ciekawa. Nigdy jej przedtem nie widziałam « — powiedziała Karolina Corday do kata Sansona na widok gilotyny, która za chwilę miała ściąć jej głowę”.
Dodajmy: Corday, żeby pomścić klęskę żyrondystów, zasztyletowała „Apostoła Wolności”, prześladowcę monarchistów, fanatycznego rewolucjonistę, Jean–Paul Marata. A był to rok 1793.
Jeżeli chodzi o mnie, to nie jestem ciekaw tego urządzenia do dekapitacji. Nawet, gdyby zaprzyjaźnieni rewolucjoniści poprosili mnie, żebym dla dobra sprawy położył głowę na szafocie i — jak to w czasach Rewolucji Francuskiej mówiono — „kichnął w trociny”.
Trzeba jednak coś wyjaśnić, dla dobra gilotyny… Powszechnie się uważa, że doktor (a może profesor paryskiej Sorbony) Joseph Ignace Guillotin był wynalazcą owej machiny pozbawiającej głowy. Mało tego, mówi się także, że był pierwszą ofiarą swojego wynalazku.
No, niezupełnie to się zgadza z faktami. Otóż, wcześniejszą wersję gilotyny wymyślili Szkoci w 1561 roku i nazwali „Szkocką panienką”. A raczej: „słodką panienką, której miłosny uścisk unosi duszę ku niebu”. Działała ku pożytkowi ogólnemu do 1710 roku. Francuzi natomiast machinę unowocześnili, coś tam przykręcili, coś tam dodali. Podobno Georges Jacques Danton, jeden z przywódców rewolucji, miał się zwrócić do dr. prof. Guillotina, by wymyślił gilotynę o trzech ostrzach. Ujmijmy to tak: Myśl usprawniająca dr. prof. na usługach Republiki, przy dużej przepustowości głów do ścięcia. Myślano nawet o czterech ostrzach, ale nie wiadomo, czy ten zamysł zrealizowano. Na pewno inny zagorzały przywódca rewolucji, Francois Maximilian Joseph de Rebespierre wypróbował działanie tych trzech (nie mówiąc o czterech) ostrzy na szyi Dantona. Z kolei de Rebspierre’a, który próbował odebrać sobie życie, w końcu zaciągnięto (uwaga postronnych świadków: ze złamaną żuchwą) na szafot i dekapitowano.
To są rzeczywiście jakieś okropności. Ale dr. prof. Guillotina, jak się wydaje, wykorzystano, jakby dziś powiedziano, do celów marketingowych. Nazwano po prostu jego nazwiskiem to straszliwe urządzenie. Nie mówiąc o tym, że dr prof. rzeczywiście uważał to straszliwe urządzenie za pożyteczne. Oszczędzało ono skazanemu cierpień i działało, co tu dużo mówić, błyskawicznie.
Wreszcie sprawa najważniejsza, zwłaszcza dla dr. prof. Guillotina: nie był pierwszą ofiarą ani ostatnią swojego rzekomego wynalazku. Proszę zwrócić uwagę, że nie nakłaniano go do ryzykownego eksperymentu. To znaczy — nie mówiono: „Drogi Ignace, jak jesteś taki mądry, to wypróbuj na sobie, jak ta machina działa”. Chociaż, być może, żałował, że nie jest Dantonem, który na szafocie zwrócił się do kata: „Pamiętaj, byś pokazał mą głowę ludowi. Jest warta obejrzenia”.
Dr prof. Guillotin przeżył Dantona, rewolucję, gilotynę i umarł we własnym łóżku w 1812 roku.