Jerzy Górzański: Nawijanie makaronu na uszy
W skrzynce na listy znalazłem kartonik ozdobiony rysunkiem kwiatka i napisem: „Całuski od inżynierki”. Nic więcej.
Moja żona nie zdziwiła się, chociaż ten kartonowy artefakt pobudził ją do refleksji:
– Dziś niektórzy nie są przygotowani na swoją głupotę.
Jeżeli chodzi o mnie, często przywołuję powiedzenie Victora Hugo (specjalisty od „Nędzników”): „Głupcem wolno być każdemu, pod warunkiem: żeby nie dawał złego przykładu.”
Jest bardziej demokratyczne i zawsze na czasie.
Tajemnicza „inżynierka”, jeżeli chodzi o feministyczną poprawność językową, jest bez zarzutu. Tak jak, powiedzmy, socjolożka, filozofka, ministra czy wojskowa kapitanka. Wraz ze zmianami obyczajowymi zmienia się również język. Czasami przybiera kształt fantazji lingwistycznej.
Znajduję w skrzynce na listy, na przykład, zaproszenie do „Biuściastego zakątka”. Pytają mnie o rozmiar biustonosza, zadając podchwytliwe pytanie: „Czy tylna część biustonosza podjeżdża do góry?” Podjeżdża. Nigdy jednak nie schodzę poniżej szóstki. I nie liczcie na mój szybki, jak to dziś mówią: coming out.
Zaprasza mnie także „Wytwórnia wypraw”. Na Krym, Bałkany, do Rumunii, do kraju Draculi. Wakacje z historycznym włoskim hospodarem słynącym z okrucieństwa, proszę bardzo. W programie, zamiast wbijania na pal, niewinny pocałunek z wampirem.
A co by było, gdybym znalazł w skrzynce na listy kartonik z cytatem z Pantagruela, bohatera powieści Francois Rabalais’go pt. „Gargantua i Pantagruel”: „Figlarni Turkowie nadziali mnie na rożen”.
W moim wieku, to nie pora na erotyczne barbecue, zalewane gęsto ketchupem. Nadziewanie na rożen dobrze się zaczyna, ale źle kończy.
Mój ulubiony poeta Franciszek Karpiński pisał bardzo dawno temu: „Schylam się już do wieczora! Już ja nie ten com był wczora”. W innym utworze pt. „Laura i Filon”(dziś klasycznym, dla mnie kultowym), dopuszcza przede wszystkim do głosu Laurę, która zaczyna: „Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły…”. W dalszym ciągu wyznaje: „Prowadź mię teraz, miłości śmiała, gdybyś mi skrzydła przypięła! Żebym najprędzej bór przeleciała, potem Filona ścisnęła…” Za czasów Karpińskiego (XIX wiek) wybranki serca latały wysoko. A jak już wylądowały pod „umówionym jaworem”, to tak ściskały, że nie było czym oddychać. Dość tego miziania się (mizianie znaczy mniej więcej: głaskanie) – wstecznictwu mówimy stanowczo: nie!
Ogólnie jest w porządku. Ktoś napisał na klatce schodowej mojego bloku: „Żeby penetrować wizualnie, trzeba się czołgać generalnie”.
Nie rozumiem tej narracji. Jeżeli to ma coś wspólnego z pieniędzmi, warto przypomnieć, co wyraził Michel de Montaigne (ten od „Prób” – szesnastowiecznego „zbioru studiów o umyśle ludzkim”): „Człowiek, który zarabia zbyt mało, nie ma śmiałości do myślenia”.
Z narracją zresztą mam do czynienia od maleńkości. Za czasów mojego przypadającego na stalinizm dzieciństwa nie słuchałem z płonącymi uszami pieśni masowych. Nie miałem też pojęcia, że w tym samym czasie w Związku Radzieckim śpiewano pieśń zaczynającą się od słów: „Kwiat aromatycznych prerii, Ławrientij Pawłowicz Beria…”
Dowiedziałem się o tym niedawno ze świetnej książki Donalda Rayfielda „Stalin i jego oprawcy”. W tłumaczeniu na polski chyba należałoby prerię zamienić na step. Ale zapamiętałem słowa stalinowców: „Wdzięczność to choroba psów”.
Wracając do mojego – nazwijmy tak – daru narracji. Wymyślane przeze mnie opowieści w gronie rówieśników cieszyły się sporym zainteresowaniem. Każda opowieść fikcyjna musiała mieć początek i zakończenie.
Przykładowo: kiedy moja opowieść toczyła się niespiesznie i daleko jej było do finału, moja matka wołała mnie na kolację. Wówczas przyspieszałem akcję, kończywszy opowieść czymś w rodzaju – I wtedy Józek wpadł do kuchni, zjadł mielonego i umarł.
Następnego wieczora zapominałem o śmierci Józka i dalej kontynuowałem opowieść, jak gdyby nie było wczorajszego zamieszania z kuchnią, mielonymi i nagłym zejściem mojego bohatera J. z tamtego świata, który w zasadzie niczym się nie różnił od fikcji.
Przed laty, na Pradze, spotkałem jednego ze słuchaczy moich dziecinnych narracji. Na pożegnanie powiedział: „Ale wtedy nawijałeś makaron na uszy.”
Do dziś, dla mnie, makaron pasuje do mielonego.