Jerzy Górzański: Dom spokojnej młodości. Zdarzenia i dopowiedzenia
Według Paula Ehrlicha, autora książki pt. „Bomba demograficzna” („Population Bomb”), wydanej w 1968 roku (moim zdaniem — wciąż aktualnej), jestem fragmentem „socjomasy balastowej”, którą należałoby rozbroić. Czyli jako fragment tej „socjomasy balastowej” (w zasadzie zbędnej) również podlegałbym rozbrojeniu.
Na czym to „rozbrojenie” pensionera (emeryta — czyli mnie) miałoby polegać, nie wiadomo. Bardzo lubię słowa w językach zagranicznych, zwłaszcza te osobiście mnie dotyczące. Pensioner (z francuskiego — emeryt) albo bücherfresser (z niemieckiego — pożeracz książek), albo beautiful loser (z angielskiego — trochę narcystyczny piękny przegrany). Albo reformy damskie Safona L–5 (autentyczna nazwa — częściowo z greckiego) może nie dotyczące mnie osobiście, gdyż osobiście noszę rajtuzy, ale jakoś zaspokajające moją ciekawość poznawczą.
Mniej zorientowanym podpowiadam: Safona z Mityleny na wyspie Lesbos (VII/VI w.p.n.e) była poetką, uprawiała lirykę miłosną. Niewiele się z tej liryki zachowało. Jakiś złośliwiec — a tych w dzisiejszym świecie niemało — dodałby: zachowały się też damskie reformy nazwane jej imieniem.
W porównaniu z George Sand, młodszą od niej (o ile wieków?), dziewiętnastowieczną autorką powieści, która, jak to ktoś skrótowo wyraził: była znana dzięki romansowi z Fryderykiem Chopinem, a także z jednego zdania: „Wczoraj wieczór miałam Prospera Mérimée, nic wielkiego”. Można się zastanowić: czy chodzi o wielkość pisarza, czy o wielkość innego rodzaju.
Niedawno zwierzyłem się koledze po piórze, że jak mi się znudzi ten dzisiejszy (wedle dawniejszego powiedzenia Michaiła Zoszczenki), „że tak powiem, nic, tylko blask, trzask i immer hochelegant”. Dodając do tego lans, glans i okropne „zamiatanie wszystkiego pod dywan”, namiętnie i bez sensu (i bez przerwy) powtarzane w ŚMP (środkach masowego przekazu). I jeżeli dzisiejsi decydenci nie zrozumieją, co miał na myśli Sir Noel Coward, dramaturg angielski, gdy pisał: „Nie można rządzić i być bez winy”. Czy nie posłuchają naszej pisarki Marii Dąbrowskiej: „Polska nie może być krajem normalnym, bo normalni ludzie są tu mniejszością”.
Jak mi się to wszystko znudzi — zwierzyłem się koledze po piórze — zapiszę się do domu spokojnej starości. Samorzutnie, bez żalu do nikogo.
„Umrzesz z nudów” — oświadczył kolega. „No to się zapiszę do domu spokojnej młodości”. „I co ty tam będziesz robił?” — zapytał kolega.
Mam opracowany plan. Najpierw nawalę się jak patefon. Z rana browar gęsty jak śmietana. Potem Spa — raz–dwa. Schludny młodzieniec zawsze dobrze wypada na tle. Śmiech szczery i przepychanka z pielęgniarką.
„Chyba chichot” — skarcił mnie kolega po piórze.
Chichot? Bardzo możliwe.
Przeczytałem niedawno w jakiejś gazecie: „Ale to nie fakt, że małpy pękają ze śmiechu, wstrząsnął ostatnio światem nauki — okazało się, że szczury także stać na chichot. Zespół naukowców obserwował szczury podczas zabawy. Neurolodzy zaczęli łaskotać gryzonie. Po przetworzeniu tych dźwięków słychać było coś w rodzaju »chichotania«”.
Powiem szczerze (chociaż ze szczurem wędrownym mi nie po drodze): wolałbym, żeby mnie łaskotała urocza asystentka neurologa (wiek obojętny). Ale znam życie: urocza asystentka neurologa mogłaby mnie ewentualnie nakarmić łyżeczką — o jakimkolwiek łaskotaniu zabawowym nie może być mowy. Bo, jak mawiano na warszawskiej Pradze, za mojego dzieciństwa, niekoniecznie o mnie: „Głowa radziecka, umysł dziecka”.