Jerzy Górzański: CAŁY SKLEP CZYTA DOROSŁYM. Zdarzenia i dopowiedzenia
W osiedlowym sklepie mięsno-spożywczym toczy się spór o to, jak wychowywać dzieci. Stronami są przedstawicielki młodego pokolenia i starszego pokolenia, choć w sporze uczestniczą w zasadzie wszyscy. Dzieci bawią się w chowanego w ladach chłodniczych albo tratują klientów ewentualnie rozrzucają lizaki i sieją popłoch w konserwach.
– Niech pani weźmie to dziecko.
– A gdzie mam je wziąć?
– Nie widzi pani, że maca kaszankę.
– No to co, że maca? Przecież nie zjada.
– Nie jestem liberałem ale uważam, że dziecko należy przyzwyczajać do kaszanki. Wychowałem się na salcesonie i żyję.
– Dzisiejsze dzieci są za bardzo rozwydrzone. Czasami z takiego rozwydrzeńca wyrasta łobuz.
– Mój syn rozwydrzeniec? Nie zna się pani na kulturze. W USA moje dziecko zaskarżyłoby panią do sądu za dyskryminację oraz za niesłuszną obrazę. I niech pani mnie nie uczy jak wychowywać dziecko.
– Pani sama się powinna wychować.
– Co za czasy. Nie można nikomu nic powiedzieć. Nikt się do niczego nie poczuwa. Nikt nic nie czyta.
Skąd się raptem wzięło w sklepowej pyskówce to „nikt nic nie czyta”?
Władysław Kopaliński w leksykonie „Przygody słów i przysłów”(2007) pisze:
„Już w XIV w. stosowano je [Beneficjum] także do osób świeckich, które mogły dowieść, że umieją czytać. Sprawdzianem tej umiejętności było zazwyczaj przeczytanie pierwszego wiersza 51. Psalmu: <<Gdy wdał się z Batszebą, przyszedł do niego prorok Natan. Zmiłuj się nade mną, Boże, według litości zgładź występki moje!>>
Wiersz ten, który ratował szyję winowajcy przed stryczkiem, nazywano <<wierszem szyi>>”.
W XXI wieku, na szczęście, nie trzeba się uczyć czytać – to nie jest warunek, żeby ocalić głowę. A nawet, kiedy już człowiek nauczy się czytać, to nie musi czytać „wierszy szyi” ani innych wierszy. Nie przeszkadza mu to natomiast „dawać w szyję”, czyli się alkoholizować.
W czasach mojego dzieciństwa – jakieś sześćdziesiąt lat temu – przestrzegano:
– Nie czytaj, bo zwariujesz.
Dziś nastolatka wchodzi do księgarni, patrzy przerażona na półki gęsto zastawione książkami i mówi cicho:
– Koszmar.
Z codziennych obserwacji daje się wysnuć wniosek, że Polacy nie tylko nie czytają dzieciom, ale nie czytają również sobie. Nie czytając nikomu ani sobie, nie potrafią się porozumieć między sobą. Zamiast używać języka literatury, jako swoistego środka mediacji, posługują się mową, żeby tak rzec, bezpośrednią, mową agresji i obelg.
Oczywiście, ten „język literatury”, może być konieczny, ale nie zawsze wystarczający. Bo jak ktoś słusznie zauważył:
– Cały kłopot polega na tym, że głupcy są pewni siebie, a mądrzy pełni wątpliwości.