Jarosław Markiewicz: „Być morze” i kilka ważnych znaków
Krzysztof Gąsiorowski, Być morze; bez-sen, Dom Wydawniczy Duet, 2007
Orientacja Poetycka Hybrydy debiutowała na początku lat 60., obwołała się jako pierwsze „normalne” pokolenie, poprzednie składały daninę krwi, po pierwszych publikacjach Julian Rogoziński zapytał – a dlaczego, chłopcy, mówicie takim sztucznym basem? Poetyckie ustawianie głosu zależne jest od intuicyjnego poetyckiego celu. Nastrajam się w zależności od tego, co zagram. Gąsiorowski nigdy nie krył, że ustawił swój głos co najmniej na poziomie Rilkego. Tak więc z ustawienia głosu możemy mniemać o celach – nie wiadomo czy osiągniętych – bo życie literackie uległo zmąceniu, niektóre wartości utonęły, inne zostały zagłuszone wrzaskiem medialnym.
Te zaburzenia spowodowały, że nawet starzy i tzw. znaczący poeci, zostali zrównani z debiutantami. Markiz de Sade, znawca natury zdarzeń powiedziałby – to może im tylko wyjść na dobre, jeśli zdołają przetrwać. Gąsiorowski przetrwał.
Z bagna, szarzyzny zidiociałego Gomułki można było tylko wydobywać się do góry, zamknięte Po prostu i Krzywe Koło, młodzi sądzili, że muszą mówić prawdy ważne ponad cenzurą, powaga tego głosu, idealizm i wysokie miary tymczasem, ale tylko tymczasem zgrabnie przykładane do chmur, gór, rzek i kamieni – to dawało krytykom sporą uciechę w naśmiewaniu się z tego mutacyjnego basowania.
Gąsiorowski, którego najnowszy tom wierszy mam przed sobą, prowadził peleton Orientacji, początkowo ze Zbyszkiem Jerzyną łeb w łeb. Trzeba by zapytać A. K. Waśkiewicza, jakie są dzisiaj ustalenia.
Gąsiorowski od początku był poetą „wysokim”, estetycznym, tramwaj nie mieścił się w jego pierwszych wierszach, pewnie z tego powodu Barańczak(?) nazwał go parnasistą, Jednak to Stachura, który formalnie odcinał się od Orientacji, najpełniej zrealizował raczej intencje niż programy tej grupy poetów. Stachurze ostatecznie udała się wyprawa na antypody umysłu. „Znaczenie jest tu identyczne z bytem, bo na antypodach umysłu przedmioty nie są dla czegoś, lecz dla siebie samych.” (A.Huxley)
Leszek Kolankiewicz próbuje zinterpretować to, co zdarzyło się Stachurze, pisze o „zmaganiach człowieka z archetypem”.
Stachura właśnie zmagał się, zostawił niezwykły zapis tych zmagań, wyrzekł się literatury jako kłamstwa i osiągnął niebywałą jasność opowieści. Gąsiorowski nie wyrzekł się literatury, ale jego „zmagania z archetypem” z tomu na tom wchodzi w coraz ostrzejszą fazę. Jest jedynym (znanym mi, bo może są też inni) poetą, który zareagował indukcyjnie na jawne „zmagania z archetypem” Jana Pawła II w zbiorze z roku 2005. Zmaganie z archetypem można przedstawić też jako wyzbycie się osłaniających systemów wypracowanych przez rozum i wystawienie się na doświadczanie nieznanych energii.
Te energie w wielu kulturach przybierają postać bogów, w naszej właściwie także, ale żyjąc w oceanie monoteizmu, do świadomości docierają pod postacią demonów, energii kosmicznych, energii pól, itp.
Gąsiorowski nie wyrzekł się poezji, jednak zachowuje się wobec niej z coraz większą swobodą, przekracza i wraca do niej, wytyka jej niemożności. Chwilami pisze wiersz jakby mszę odprawiał, (te wiersze zwykle zrównoważone są „kazaniem”, filozoficznym, nieraz publicystycznym). Wolę te wiersze, w których „owładnięcie” jest mocniejsze i – niezależnie od nanoszonych wyobrażeń – ukazują skrystalizowaną przestrzeń, naturalne oddychanie uniwersum.
Przeważają jednak wiersze trzymające się bariery rozumu, sensu.
W kosmicznym łańcuchu pokarmowym,
gdzie nic się nie marnuje ktoś musi i ten
widoczek zjeść
Ktoś musi żywić się noclegami gawronów,
inaczej świat byłby bez sensu.
W wierszach „owładniętych”, które nadchodzą z antypodów umysłu, albo – mówiąc inaczej: prezentują odmieniony stan świadomości, znaczenie identyczne z bytem, sens odsłonięty, uzasadnianie istnienia jest niepotrzebnym gadulstwem. W tych wierszach nie ma lęku, ani rezygnacji, jest przestrzeń radości bycia.
Poezja ma w sobie coś z pisma automatycznego, które próbowali osiodłać surrealiści. U Gąsiorowskiego staje się to coraz wyraźniejsze, znakiem tego jest autentyczne zdziwienie, że tak się napisało – i mówiąc po stachurowemu – gdyby się chciało poprawić, to może by się rozczarowało. Więc się nie poprawia, zostawia siebie w tych dziwnych, przed – lub ponad-świadomie odkrywanych rzeczywis-tościach.
„Dupczy” nas telewizorek, a to przebrany Zeus, który kiedyś w tym samym celu porwał Europę.
Śmierć. Żarcie. Kopulacja. Usiłuję to jakoś rozłączyć. Za trudne. Chyba niemożliwe. Wymiotować sobą chce mi się.
Jak używa szaleństwa, to nie jest szalony, a jak szaleństwo używa jego, to znaczy, że jest od niego silniejsze – i słyszymy z jego ust demona. No ale czy to nie jest wystarczającą fascynujące, żeby usłyszeć głos demona, zobaczyć jak to demon widzi?
biegam wokół tej nocy, niby wokół słupa
krzycząc, że mnie zamknięto
Sugerując się wierszem otwierającym zbiór, można powiedzieć, że Gąsiorowski jest bliski życiopisania, jednak nie wiadomo dlaczego sądzi, że to tymczasem brudnopisanie. Stachura przemieniony pisał na czysto – przeniknięty jakąś mocą. Ta sama moc przenika niektóre wiersze w tym zbiorze. Np. stoicki Fragment…
Przyjmuję te wiersze z trudem, tyle w nich cierpienia i rozdarcia, ale nie powiem, że to dostojewszczyzna, nie, to czysta gąsiorowszczyzna, i chwilami myślę, po co ten dziwny taniec, ale widocznie tylko w tym konwulsyjnym tańcu woodu Gąsiorowski jest w stanie pisać te dotkliwe i znakomite wiersze. A tylko one się liczą. Czytelnik musi być okrutny. Staje po stronie wiersza. Wiersz zaczyna żyć życiem niezależnym od poety. Mimo całego zaangażowania uwagi, poeta jest w pewnym sensie wytwórcą nieświadomym, nie wie tego, co wie wiersz. Wiersz daje świadectwo bytu, ale nie jest to konieczne świadectwo bytu poety.
Gąsiorowski pisze, ale jakby nie konsumuje swoich wierszy. Bo jest w nich wiele miejsc, które są rozwiązaniem problemów gąsiorowszczyzny. Norwid napisał wielki wiersz Fatum, gdyby do końca go zrozumiał i stosował się do własnych odkryć, rozjaśniłby swoją ciemność.
Dostojewszczyzna żyła na pożywce lęku – że może Boga nie ma. Gąsiorowszyzna żywi się lękiem, że może nie ma sensu.
A odkryta przez Gąsiorowskiego „rzeka jednobrzeżna”, która jest skądinąd najkrótszym z możliwych opisem wstęgi Mobiusa, przepływa swobodnie sens i bezsens, kosmos i mikrokosmos.
Poety nie może usprawiedliwić nawet jego śmierć.
A jednak po jego niebezpiecznym życiu
zostaje tu zawsze jakby dodatkowo kilka znaków.
(tł. Jerzy Ilg)
Napisał niegdyś, zupełnie jakby na zakończenia tej kalekiej recenzji, Vladimir Holan.