Janusz R. Kowalczyk: W poszukiwaniu utraconego sensu
ammar, Kocham cię. Przestrzeń Wyobraźni, Warszawa 2012.
W dobie ostrej rynkowej rywalizacji, kiedy coraz to nowsze publikacje wabią oko czytelnika krzykliwymi tytułami i blichtrem kolorowych obwolut, ta książka wydaje się stanowczo inna. Przede wszystkim niczym się do czytelnika nie zaleca. Prosta czcionka tytułu Kocham cię nie przykuwa wzroku, a personalia autora, ukryte pod pseudonimem ammar, pisanym są małymi, ledwo widocznymi literami.
Fotografia na okładce uwieczniła lewy profil twarzy młodej kobiety. Zdjęcie, utrzymane w przymglonych tonacjach czerwieni i ciepłego brązu, rozcinają dwa jasne bliki. Jakby z oczu portretowanej dziewczyny (aktorki Anny Rusieckiej) wydostawało się światło jej duszy.
Tajemnicza sprawa i dopiero przedsmak przygód mentalnych, jakie niesie Kocham cię ammara. Każda kolejna strona książki daje asumpt do intrygujących odkryć. Do prób zgłębienia spraw istotnych, wartych skupionego namysłu.
Ammar – jak o tym świadczy umieszczone na tylnej okładce zdjęcie autora, z twarzą częściowo schowaną za świetlnymi smugami – to Andrzej Maria Marczewski. Ważna osobowość polskiego teatru: reżyser, dramaturg, dyrektor scen, producent teatralny. Indywidualista, który w swoich inscenizacjach nigdy nie szedł łatwą drogą podporządkowania się jedynie słusznym modom artystycznym, z którymi akurat warto się było pokumać.
Od ponad czterdziestu lat aktywny jako człowiek teatru – z wypadami w stronę filmu czy telewizji – Andrzej Maria Marczewski ma w dorobku wspaniałe inscenizacje, które zawsze budował na wartościowym tekście. Bo tylko taki daje świadomemu artyście możliwość interesujących, pogłębionych interpretacji. Reżyser, opowiadający na scenie czy ekranie tę czy inną historię, nigdy nie powinien zapominać, że „Na początku było Słowo”.
Równie skrupulatne podejście do materii teatralnej czy filmowej sprawia, że autor Kocham cię posiadł umiejętność zajmującego opowiadania. Operując prostym, sugestywnym językiem, mówi w swojej książce wyłącznie rzeczy ważne, jakkolwiek przypomina prawdy niekiedy dość oczywiste, choć dziwnie zapominane. Nie są to bynajmniej kazania ex cathedra, potępiające czy agitujące, tylko obraz świata, w jakim – jednak – żyjemy, ale ze świadomością posiadania wolnej woli, co daje możliwość wyboru.
W manipulującej odbiorcami, cynicznie wytwarzanej sztuce, wyraźnie z małej litery, bo nam lekko w końcu przywiędła, jesteśmy coraz częściej atakowani, opluwani, terroryzowani, obrażani – pisze ammar. – My i nasza wrodzona inteligencja. Wyrażamy na to zgodę lub nie. Protestujemy albo poddajemy się temu biernie. Obserwujemy lub jesteśmy obserwowani. Czasami w trakcie spektaklu, projekcji, jakiegoś dziania się, wychodzimy, żeby zamanifestować, że się z tym dzianiem nie zgadzamy, odrzucając tym samym formę i treść nam serwowaną. Czasami w finale spektaklu, filmu, projektu, wstajemy i oklaskujemy na stojąco ich twórców, ich Sztukę, piękną myśl, którą nam ofiarowano, kreacje aktorskie, którymi nas obdarzono.
Autor apeluje do wiedzy, wyobraźni, kultury osobistej i poczucia własnej wartości każdego z czytelników książki, czyli do potencjalnego adresata szeroko rozumianej oferty kulturalnej. Nie zgadza się na manipulacje załganych recenzentów, którzy
nie zauważają tych gestów Nas-Odbiorców i złośliwie imputują nam niedojrzałość, brak smaku, wypaczoną estetykę odbioru, słowem nieznajomość rzeczy. Znajomością bowiem wykazują się tylko oni, którym na ogół obcy właściciel gazety dał skrawek swojego papieru do publicznego lekceważenia tego, z czego budowana jest codzienność każdej Kultury.
Proza ammara obfituje w eseistyczne wycieczki pod adresem każdego, kto wypacza sens rozmaitych przedsięwzięć kulturalnych, chwaląc jedynie te, „które mu dają odpowiednie do jego zasług i wkładu pieniądze z reklam, plotek, donosów i wszelkich ofert”. Sens – oto słowo-klucz, stanowiący dla autora punkt odniesienia wszystkich przedsięwzięć artystycznych, z książką Kocham cię włącznie. Jak wynika z jednej z rozmów jej bohaterów, pogubionego artysty pracoholika (porte-parole autora?) i znanej paryskiej ezoteryczki: „Staram się, żeby wypaść w twoich oczach przyzwoicie. Nie oczekuję od ciebie przyzwoitości, oczekuję sensu”.
Sensownie byłoby też nieco dookreślić uniwersalny, co oznacza bardzo pojemny, tytuł książki ammara. Z pomocą przychodzi tu wymiana zdań wspomnianej pary:
Kochajmy się.
Możesz powtórzyć?
Kochajmy się.
Myślisz o seksie?
Myślę o miłości i szczęściu.
[…] Kochaj bezwarunkowo, to podstawa każdego udanego życia.
Odzwierciedleniem takiej postawy jest dzieło życia, które pozostawił po sobie Michaił Bułhakow. Mistrz i Małgorzata to pozycja, którą Andrzej Maria Marczewski genialnie inscenizował na wielu polskich scenach, w czym – jak dotąd – nikt mu nie dorównał. W książce Kocham cię nie mogło się obyć bez wątków ilustrujących również tę pasję autora.
Jest początek marca czterdziestego roku. Michał umiera na nieuleczalną wtedy chorobę. W pełni świadomy sytuacji, pracując nad powieścią swojego życia. To może jedna z ich rozmów. […]
Najgorsze to oczekiwanie, wolałbym, żeby było po wszystkim.
Nie ponaglajmy Boga.
No tak. On wie lepiej.
Wie i postąpi godnie, bo na to zasługujesz. Zasługujesz na Jego miłość, nie tylko na spokój, jak twój Mistrz.
Jest miłosierny, tak mówią ci, którym wierzę.
Kocham cię.
Wiem o tym, dlatego tak łatwo i trudno mi umierać, a kiedy żyłem, jakże opornie przychodziło mi pisanie o miłości.
Helena Szyłowska, ukochana trzecia żona Bułhakowa, była przy nim w najtrudniejszych chwilach. Wspierała go duchowo, powtarzając, że zawsze był wolny. „Wewnętrznie. Nikt człowiekowi nie może odebrać wolności, poza nim samym. Żaden system, więzienie. Wolnym jest ten, kto czyni dobro”.
Uważasz, że ja rzeczywiście zrobiłem coś dobrego dla innych?
Podarowałeś nam uczciwe Słowo. A Słowo potrafi stworzyć na nowo człowieka.
Jak widać, książka ammara jest również erudycyjną grą, w której proza życia przechodzi niepostrzeżenie w misterium sztuki. Oba te wątki nieustannie się ze sobą przeplatają, aż granica między realnością a odmiennymi stanami świadomości – jak też między prywatnością bohaterów a kreacją na scenie czy planie filmowym – staje się coraz niklejsza, wręcz iluzoryczna. Można to prześledzić w spotkaniu zasłużonego, zaawansowanego wiekowo reżysera z młodą aktorką, śmiało sobie poczynającą (improwizującą?) podczas castingu.
Paweł: a gdybym był żonaty?
Maja: ale już nie jesteś.
Paweł: no nie, żadna ze mną dłużej nie wytrzymała.
Maja: może nie umiały się z tobą dzielić.
Paweł: mówimy o roli, czy o życiu?
Maja: a ten twój scenariusz to rola, czy życie?
Dreszcz jednak wstrząsa czytelnikiem, kiedy w satyrze na rozmaite telewizyjne reality show czyta choćby didaskalia: „Na ekranach dokumentalna sekwencja ujęć zamachów ulicznych, płonący samochód, leżące na chodniku ciała, płacząca kobieta. Przerażone dzieci. Telewizyjna codzienność”. Mój Boże – codzienność… Trzeba umiejętnie podsunąć widzowi czy czytelnikowi lustro z odbiciem naszej rzeczywistości, żeby w nim ujrzał to, czego z przyzwyczajenia już nie dostrzega.
Słupki oglądalności poszczególnych kanałów telewizji widują jednak w górę nie serwisy informacyjne, lecz atrakcyjna rozrywka. Realizatorzy, starając się zaspokoić oczekiwania widzów, w jednym z kręconych na żywo programów pozwolili im decydować o przebiegu akcji w głosowaniu audiotele. Wylosowana przez komputer bohaterka wkrótce doświadczy skutków wymarzonej chwili pojawienia się na małym ekranie. Wyjaśnień udzieli jej (po fakcie) jeden z prowadzących: „najpierw pobić, potem nauczyć, człowiek zbity szybciej chwyta i jest w końcu naprawdę zadowolony, jak się bicie skończy”.
Jego zdaniem najsilniejszym odczuciem, które wszyscy chcą doświadczyć (byle nie na sobie) jest strach. „Przed niepewnością jutra, ubóstwem, kalectwem czy nieszczęściem”. Bohaterka, na której – na życzenie głosujących telewidzów – dokonano aktu przemocy, zaprzeczy z mocą: „Najsilniejsza jest miłość”.
Kocham cię jest książką o wielu intrygujących tropach, wątkach i zaskoczeniach. Dużo w niej przemyśleń o współczesnym świecie, w który postęp cywilizacyjny zmierza nieuchronnie do jeszcze większego osaczenia człowieka, przed czym w teatrze ostrzegali choćby Friedrich Dürrenmatt, Max Frisch, Samuel Beckett czy Harold Pinter. Ammar nie tylko ostrzega, ale i przypomina, że bez względu na okoliczności każdy człowiek w zaciszu swego sumienia jest wolny. Problem w tym, czy właściwie skorzysta z przyznanego mu prawa wyboru – niekoniecznie podczas audiotele.