11 wrz

Jakub Skurtys: „Okruchy, strachy”, króliku!

Ilona Witkowska, Splendida realta. WBPiCAK, Poznań 2012.

Na okładce widzimy przepastnie błękitne niebo, u dołu zaś ruiny budynku, zwieńczone literami Splendida realta – tytułem debiutanckiego tomu Ilony Witkowskiej. Choć w rzeczywistości napis „zawieszony” jest przecież w powietrzu, nie trzyma go żadna rama (podobnie jak nic nie utrzymuje imienia i nazwiska autorki), można odnieść wrażenie, że to pozostałość po prawdziwym szyldzie, a my zapraszani jesteśmy w ruiny górskiego hoteliku, schroniska lub punktu obserwacyjnego. Zapraszani od tyłu, bo napis zastajemy w odbiciu lustrzanym i dopiero zza niego, zza murku, który wieńczy, oglądać możemy bajeczny krajobraz w oddali. Warto o tej okładce wspomnieć (projektu Piotra Zdanowicza), bo jest to jedna z lepszych interpretacji poezji Witkowskiej, jakich dokonać można za pomocą innego medium.

W granice współczesnej cywilizacji wchodzimy tu jakby od zaplecza, bez poczucia, że jest ona niezbędna i najwłaściwsza. Młoda poetka tworzy wiersze, dzięki którym na chwilę można poczuć się „poza”, wyobcowanym z czysto ludzkich relacji i reakcji. Nie są to jednak utwory zimne, odpodmiotowione, pozbawione człowieczeństwa w sensie, w jakim chcemy widzieć dystopię. To swoiste „zdehumanizowanie perspektywy” prowadzi Witkowską do spojrzenia z większą odpowiedzialnością i czułością, niż najbardziej nawet empatyczne deklaracje poetów religijnych. Czułość ta ma w sobie coś z porzucenia antropocentrycznego, władczego podejścia do innych istot, z ustawienia się w roli ofiary, która nie chce dłużej reprodukować władzy opartej na przemocy i dominacji. Dlatego tytuł tomu można czytać dwojako – splendida realta to rzeczywistość wspaniała, ale tylko pod pewnym kątem, w niektórych spojrzeniach. Inaczej mówiąc: jest ona potencjalnie wspaniała.

Spojrzenia (Edward Pasewicz nazwie je na skrzydełku „tysiącem głosów”) z poszczególnych wierszy mogą odkształcać lub nie zauważać, rozgrzeszać i demonizować. Tak czytałbym właśnie drugi utwór z tomu jesteśmy wspaniałą rzeczywistością (s. 6):

wyobrażam sobie, jak go bili, bo bili na pewno.
i, że dostawał kakao na wodzie, nie na mleku.
zadajesz mi pytania. nie chcę ich, nie wiem.

Początkowa świadomość podmiotu zderza się z absurdalną wręcz niewinnością czy raczej: celową nieświadomością, z wyparciem. Konstatacja przemocy z pierwszego wersu jest ironicznie przełamana sprzeciwem rodem z modowych blogów, a wszelka chęć refleksji zanegowana w wersie ostatnim. To oczywiście pewna maska („a w masce nie ma nikogo” napisze poetka w kolejnym wierszu), ale maska wiele mówiąca. Witkowska nie odwraca oczu od problemów, nie tworzy poezji obojętnej na cierpienie (ludzi, a przede wszystkim zwierząt), ale umiejętnie włącza je w swoje miniatury, jakby wypełniała bezduszną biżuterię rozkładającą ją, usuwającą znieczulenie masą:

spójrz, jakim jestem pięknym cyganiątkiem,
z otwartymi ustami: świeci się, świeci!

daj dotknąć!

to był żuk. myślałam, że broszka.

Ironia miesza się z czułością, ze swoistym zachwytem „tym wszystkim”, co nie jest w oczywisty sposób ruiną cywilizacji, co nie łączy się z bezdusznością, konsumeryzmem, kapitalizmem, itd. Ale nie są to „wiersze zaangażowane” w stylu Szczepana Kopyta czy Konrada Góry. Krytyka, prowadzona przez poetkę gdzieś na przecięciach, w niedopowiedzeniach lub obrazach, jest niemalże intymna. Można powiedzieć, że kolejni bohaterowie doświadczają pewnych problemów na sobie, na skórze. Np. tytułowy dla jednego z wierszy hlessil, czyli królik wędrowny, zdaje relację z nomadycznego, ale zarazem przerażonego pomieszkiwania w słowach, pomieszkiwania, które czas i tak skutecznie opustoszy. Bohaterowie tekstów nie mają jeszcze pełnej świadomości, wypowiadają słowa, które ich przerastają. Dopiero wiersz jako całość zmienia to doświadczenie w świadectwo, w krytyczny głos lub samoświadomą wiwisekcję. I może dlatego przerażenie jest w tym tomie tak przejmujące:

dźwięki są tak wszechobecne, że pszczoły od nich padają,
tak słyszałam, od fal telefonii komórkowych, mówiła Magda.

kosmos tego nie wytrzyma, mówię,
Magda, kosmos tego nie wytrzyma!

wracam do domu, płaczę, śpię. wielki owad, co gruchocze kości.
ścisz to. tylko czołówka jest niepokojąca. pamiętaj! pamiętam.

przepraszam za mój pusty wzrok. już nie udaję, że uczestniczę.

Pomyślmy o podmiocie tych wierszy jak o zagubionym i nieco bezbronnym stworzeniu, które wkrada się do miasta „od zaplecza”, gdzie widzi nadmiar i przerost różnych znaczeń: „zamiast się bać, zasłaniam jedyne widzące oko / i zamieram w jałowym waruj, choć nikt / nie wydał polecenia.” Ten wzrok jest „niewinny”, zrównuje wszystko ze sobą, nie przedkłada antropocentrycznej perspektywy ponad inne. Czułość do wszystkich stworzeń, dzieci, zwierząt, czułość wobec samego siebie nawet, broni się z dwóch powodów. Pierwszym jest oczywiście kondensacja. Miniatury Witkowskiej sprawiają, że przychodzi na myśl pytanie: dlaczego inni poeci potrzebują kilkunastu zdań, żeby powiedzieć to, co ona w pięciu słowach? Ponadto nie ma się ani przez chwilę wrażenia, że utwory te są niedopełnione, że im czegoś brakuje, że potrzebują siebie nawzajem, żeby zbudować obraz jakiegoś solidniejszego (czytelniejszego) podmiotu, który przemawiałby z całego tomu. Każdy z tych tekstów – nawet najbardziej pofragmentowany – stanowi zamknięty wszechświat, nie pozwala się dzielić, wymaga cytowania w całości.

Drugi powód to mądrość tych utworów. Angielskie sensitivity idzie tu w parze z sensibility, a wiersze wydają się nie tylko przeczute, ale też gruntownie przemyślane. Do tego stopnia, że za każdym razem trzeba rozstrzygać, czy jest to głos znerwicowanego, zagubionego, współczesnego człowieka, czy tylko sprawne posłużenie się tym głosem do naświetlenia pewnego problemu. „Towarzyszy mi często to przerażenie – oto pęka / coś maleńkiego w środku, nieodwracalnie / przestaje pracować, zrywa cichy przepływ” – brzmi to bardzo wiarygodnie, wymusza wręcz czytelnicze współczucie. Ale kiedy zestawimy tę środkową strofkę z tytułem parafilie, fobie i wprowadzoną wcześniej relacją feeder-feedee (karmiciel i dokarmiana – najczęściej partnerka), to najprostsze odczytania zaczynają się zacierać. Czy wiersz ten dzieje się jeszcze pomiędzy ludźmi, między bohaterką i światem, czy też wewnątrz, w samym organizmie, stając się rozmową z ciałem, z „żyłą-więzią”, która „zaprzecza, drga nieznacznie”? Innymi słowy: czy mówimy o zależności np. kobiety od mężczyzny, czy raczej o strachu przed tym, że samo ciało od-mówi, straci połączenie, umrze, stając się pokarmem: „to takich śliskich zwierząt boję się w jeziorach. // (że się niepostrzeżenie zagnieżdżą, będą jeść)”?

Dziwne losu koleje sprawiły, że Witkowska dostała na XVI OKP im. Jacka Bierezina „tylko” nagrodę specjalną, która nie skutkowała wydaniem tomu; dziwne, ale zarazem szczęśliwe dla poetki, bo pozwoliło jej to zadebiutować w najlepszym na naszym rynku poetyckim wydawnictwie WBPiCAK, u Mariusza Grzebalskiego, który po raz kolejny pokazuje, gdzie i jak szukać młodych twórców. W organizowanym tradycyjnie z okazji Bierezina konkursie jednego wiersza poetka zaprezentowała ty nie dostaniesz obróżki, jesteś tylko kobietą, który – wraz z nie mówię o sarnach – jest bardzo mocnym punktem tomu:

środa. dzień obrastania kurzem i tłuszczem.
na chodniku żuczek zapładnia martwego żuczka. 

powietrze pachnie wunderbaumem i jest jak w kreskówce;
ludzie o oczach niebieskich mają oczy bardzo, bardzo niebieskie.

pies śni sen o wielkości. w śnie tym jest koniem. 

Cała splendida realta to trochę takie marzenie „psa o wielkości”, śnione na stop-klatce, kiedy czas zamiera, zastyga i pozwala obserwować świat od drugiej strony, większy i bardziej niepokojący. Ale jest to marzenie niespełnione, sen o braku – właściwych miejsc, form, relacji. Otwierający tom słowiczek („trochę nienawidzę psa / musiałam wyjść w pustkę i gwizdać tak głośno. / czekałam. myłam się nieustannie”) spina się na ostatniej stronie ze słowniczkiem:

obiektywy – zob. rozdz. „byt”
subiektywny – zob. rozdz. „prawda” 

Między tymi dwoma wierszami wygrywa napięcia Witkowska – między bytem i brakiem bytu (zagubieniem, nieobecnością) oraz między subiektywnym spojrzeniem, głosem, opisem, a jak najbardziej obiektywizującą się krytyką kultury. Ale to nie za ten krytyczny potencjał, tylko za poetycki z gruntu sposób patrzenia na świat i wyłapywania detali warto autorkę docenić. Chce się po prostu przeczytać kolejne tak skonstruowane frazy, pomyśleć nad nimi, zatrzymać się i poczuć to drżenie języka.