15 lip

Jacek Hnidiuk: Językowi dać nowy język

Krystyna Miłobędzka, zbierane, gubione (1960-2010), Biuro Literackie

Na nazwisko: „Krystyna Miłobędzka” większość osób odpowiedziałaby (odpowiada) zapewne: „Kto?”. Miłobędzka jest autorką, o której moglibyśmy powiedzieć, że dopiero od kilku lat systematycznie wychodzi z cienia swojej anonimowości. Poetka urodziła się w 1932 roku, debiutowała w 1960 na łamach „Twórczości” cyklem „Anaglify”, jest również dramaturgiem i scenarzystką. Książka „zbierane, gubione (1960-2010)” jest antologią przygotowaną niejako z okazji 50-lecia pracy twórczej poetki i składa się z dziewięciu tomów: „Anaglify” (1960), „Pokrewne” (1970), „Dom, pokarmy” (1975), „Wykaz treści” (1984), „Pamiętam (zapisy stanu wojennego)” (1992), „Imiesłowy” (2000), „wszystko wiersze” (2000), „Po krzyku” (2004), „gubione” (2008). Miłobędzka przez lata była autorką prawie nieznaną, a jej poezja pozostawała jakby nieco na uboczu życia literackiego, chociaż regularnie publikowała chyba w niemal wszystkich znaczących czasopismach literackich.
zbierane, gubione” w pewnym sensie ułatwia zadanie czytelnikowi, bo dany mu jest prawie kompletny obraz tej poezji, powstałej w ciągu pół wieku aktywności twórczej. Autorka jest poetką dojrzałą i ukształtowaną, a poszczególne fazy jej poetyckiego rozwoju i metamorfoz ilustrują kolejne tomy. Z drugiej strony jest to poezja, która dopiero od kilku lat zyskuje coraz większą popularność i grono czytelników i nie została jeszcze dotąd zbyt szczegółowo opisana i zinterpretowana. Chronologiczna lektura mieszczących się na niemal czterystu stronach wierszy, pozwala sformułować kilka elementarnych zasad rządzących tą poezją, zauważyć powtarzające się motywy i tematy oraz przede wszystkim ciągłe doskonalenie oryginalnej dykcji.
Miłobędzką charakteryzuje poetycki minimalizm i awangardowa oszczędność słowa, która nie oznacza jednak prostoty, ale właśnie wieloznaczność i wyszukaną metaforyczność. Pozorna łatwość lektury znika przy wielokrotnym odczytywaniu tekstu i próbach jego interpretacji, odkrywając coraz to nowe poziomy poetyckiej ekspresji. Pojawiające się już w debiutanckich „Anaglifach” ptaki, elementy natury pod postacią ogrodu i różnorakich roślin czy też pejzaże są bez wątpienia jednymi z wyznaczników tej poezji, a autorka udowadnia, że nawet opisując kaktusa można ukazać metafizyczną głębię.
W późniejszych tomach np. „Dom, pokarmy” poetka rozpoczyna rozwijanie w wierszach lingwistycznych inklinacji, eksperymentuje z formami gramatycznymi i stylistycznymi. Są to jednak eksperymenty, które bynajmniej nie zaciemniają wymowy wiersza, lecz odkrywają nowe sensy i trzeba przyznać, że budzą skojarzenia z systemem poetyckim Białoszewskiego, choć tematyka wierszy jest inna. Prócz awangardowego cyzelatorstwa słowa w kolejnych latach pojawiają się także (przywołujące na myśl dokonania futurystów) próby wykorzystania graficznej strony wiersza, czego przykładem mogą być utwory z tomu „wszystkowiersze” np. Wiersz róża, którego treść układa się w obraz róży lub Wiersz most rozpoczynający się na jednej stronie i przechodzący na drugą.
Niezwykle przejmujące wiersze z tomu „Pamiętam (zapisy stanu wojennego)” są próbą wyrażenia za pomocą niedoskonałego języka stanów i uczuć poświadczających bezradność bohaterki, jej strach i świadomość, że brak sprzeciwu jest przecież przyzwoleniem.
W poezji Miłobędzkiej często pojawia się również motyw dziecka lub dzieciństwa, istotne jest także zagadnienie kobiecości oraz egzystencjalne dylematy i lęki. Należałoby chyba również zwrócić uwagę na silnie obecną w tych tomach świadomość rozwarstwienia własnego „ja”, na próby zgłębienia i odszyfrowania własnej psychiki i tożsamości, czego świadectwem może być chociażby pojawiająca się nienazwana bohaterka. Być może jest to próba spojrzenia na siebie samą, na własną kobiecość i indywidualność niejako z boku, spoza siebie.
Trudno jednoznacznie zaklasyfikować poezję Miłobędzkiej, o której pozytywną opinię wygłosił Stanisław Barańczak czy Tadeusz Nyczek, ale także, swego czasu, środowisko poetów „bruLionu”. Bez wątpienia walor tej twórczości polega na próbach odnowienia, odświeżenia polskiego języka. Miłobędzka „wyciska” słowo do granic możliwości, choć i tak w czasie lektury ma się wrażenie, że chciałaby zrobić jeszcze więcej, niejako dać językowi nowy język. Awangarda, futuryzm, lingwizm, każde z tych słów w jakiś sposób wydaje się odpowiednie w odniesieniu do tej poezji, a jednocześnie nie sposób jej zaszufladkować, wsadzić do przegródki z określonym napisem. Może na to za wcześnie, może pojawiło się zbyt niewiele odczytań, by podjąć próby klasyfikacji. Wydaje się, że Miłobędzka to poetka, która przyszłość ma dopiero przed sobą i chociaż nie wiadomo, czy jej frazy okażą się „trwalsze niż ze spiżu”, to jest to twórczość zbyt oryginalna, by miała zostać pominięta.